Kiedy były prezes Google'a Eric Schmidt powiedział w 2007 roku, że pewnego dnia jego firma może się stać gigantem medialnym wartym 100 mld dolarów, czyli ponaddwukrotnie większym od Time Warner czy News Corporation, nie przypuszczał, że stanie się to tak szybko. Dziś wartość Google'a wynosi już 200 mld dolarów. Firma dogoniła Microsoft, dominuje na rynku reklamy internetowej i miała w ubiegłym roku 38 mld dolarów przychodów, o 7 mld więcej niż rok wcześniej.
Prawie każdy korzysta z jakiejś usługi Google'a. Do koncernu należy 80 proc. europejskiego i 65 proc. amerykańskiego rynku wyszukiwarek internetowych, serwis YouTube z 40 proc. światowego rynku filmów wideo w Internecie i system operacyjny Android, zainstalowany w ponad połowie smartfonów. Udziały w rynku szybko zwiększają takie produkty koncernu jak przeglądarka Chrome czy serwis społecznościowy Google+, który ma już 100 mln użytkowników. Google dalej rozwija swoją pocztę Gmail, wchodzi na rynek telewizyjny, w ubiegłym roku przejął za 12 mld dolarów Motorolę i z powodzeniem odpowiedział na serwis zakupów grupowych Groupona, wprowadzając Google Offers.
Przed siedzibą firmy w Szwajcarii stoi replika szkieletu dominującego kiedyś na Ziemi straszliwego drapieżnika Tyrannosaurus Rex. Pojawiła się tam przypadkiem, gdy w pobliżu odnaleziono szczątki takiego dinozaura. Niespodziewanie zaczyna nabierać symbolicznego znaczenia.
Swoją pozycję w Internecie firma osiągnęła raptem w 14 lat. Ekspansja Google'a gwałtownie przyspieszyła w ubiegłym roku, gdy jego prezesem został jeden z założycieli, Larry Page, który wciąż zapewnia: – Osiągnęliśmy tylko 1 proc. z tego, co jest możliwe.
Gdzie jest pozostałe 99 proc.? Może kryć się pod określeniem Google 2.0. Oznacza ono zmianę modelu działania firmy. Firma integruje właśnie podstawowe usługi i dokłada do nich funkcje społecznościowe. W ten sposób jednocześnie rzuca wyzwanie Facebookowi. Ten już czuje pismo nosem. „Niektórzy konkurenci, w tym Google, mogą wykorzystać silną lub dominującą pozycję na jednym lub wielu rynkach, integrując funkcje serwisów społecznościowych z innymi produktami, jak wyszukiwarki, przeglądarki czy mobilne systemy operacyjne, lub utrudniając dostęp do Facebooka" – ostrzegł inwestorów.
Wielki Brat
Miałem urodziny, otworzyłem stronę Google'a i nagle pojawił się na niej... tort. Kiedy najechałem na niego kursorem, wyświetlił się napis: „Wszystkiego najlepszego, Marcin!" – dziwi się kolega z redakcji. A przecież wystarczyło, że podał dane, zakładając pocztę w Gmailu, a system Google'a powiązał je z konkretnym komputerem. System wie już o nas dużo, a będzie wiedział jeszcze więcej. Mimo zastrzeżeń Brukseli 1 marca firma zmieniła tzw. politykę prywatności. Nie znaczy to, że Google będzie zbierać jeszcze więcej informacji. Zostaną one jednak zintegrowane i wykorzystane do stworzenia szczegółowego profilu użytkownika. Dzięki temu będzie można lepiej dopasować do niego reklamę. Dotychczas koncern gromadził informacje o aktywności klientów odrębnie dla każdej usługi. Teraz będzie je zestawiał z innymi, np. Google+ czy informacjami wyszukiwanymi za pomocą Google'a. System ustali na podstawie informacji z innych serwisów, czy wpisując w wyszukiwarkę słowo „kruk", myślałeś raczej o ptaku czy o marce jubilerskiej, i podeśle odpowiednią reklamę. Jeśli z usług nawigacyjnych w komórce wynika, że mieszkasz w Warszawie, a w twoich gmailach pada często słowo „piwo", dostaniesz reklamę lokalnych pubów, może nawet, kto wie, zniżkę na bursztynowy napój. – Chyba lepiej oglądać reklamy produktów i usług, które mogą nas zainteresować, i widzieć ich mniej, niż być bombardowanym bezsensownymi i irytującymi przekazami? – przekonuje szef biura Google'a na Polskę i region Europy Środkowo-Wschodniej Artur Waliszewski.
Mit pełnej prywatności
Na forach zaroiło się jednak od rad, jak usunąć informacje o swojej aktywności, zanim trafią do scalonej bazy danych. Po historii z ACTA internauci są szczególnie wyczuleni na punkcie swoich praw. Do tej pory Google ze swoimi darmowymi projektami w rodzaju planu stworzenia światowej biblioteki cyfrowej i zeskanowania wszystkich książek był ulubieńcem internautów. Protestowali właściciele praw autorskich czy rząd francuski, uważający Google'a za kulturowego imperialistę. Akcje w obronie prywatności to dla firmy burza w szklance wody. – Pełna prywatność to, przepraszam za brutalną szczerość, mit. Żyjemy w świecie, w którym jest ona od dawna mocno ograniczona, ale w zamian dostajemy wygodne usługi od banku, operatora kart kredytowych czy telekomunikacyjnego – przekonuje Artur Waliszewski. A jednak nie tylko internauci poczuli się zaniepokojeni. O opóźnienie wprowadzenia nowej polityki prywatności do Google'a apelowała nawet Vivianne Reding, komisarz UE ds. sprawiedliwości.
Skąd zatem te obawy? – Bo wszystko to jest bardzo nowe. Gdy powstawały pierwsze banki, też wiele osób miało opór przed wykopaniem worka z dukatami spod podłogi i zaniesieniem do banku. Dostawali tam w zamian jakiś kawałek papieru i mieli wierzyć, że oddadzą im pieniądze – mówi dyr. Waliszewski. Jego zdaniem wszyscy uczymy się nowego świata. Jesteśmy teraz na początku rewolucji w dziedzinie informacji. Korzyści z ich przetwarzania są ogromne, choć rodzą obawy, czasem wyolbrzymione, czasem uzasadnione. Dlatego najważniejsze jest, żeby użytkownik miał wybór, czy chce z takich usług korzystać, oraz świadomość i kontrolę nad tym, jakie informacje trafiają do usługodawcy, jak są wykorzystywane.
Z tym może być jednak różnie. Przyjęcie nowej polityki prywatności zbiegło się w czasie z ujawnieniem przez „Wall Street Journal", że Google i inne firmy oferujące reklamy obchodziły ustawienia prywatności milionów osób używających przeglądarki Apple'a na swoich iPhone'ach i komputerach. Miały one śledzić zachowanie w sieci użytkowników telefonicznych przeglądarek Safari za pomocą specjalnego kodu. Takich zastrzeżeń było więcej. Każdy, kto szuka w Internecie hotelu, biura czy sklepu, zwykle chce też sprawdzić na mapie ich położenie. Naprzeciw tym oczekiwaniom wyszedł Google, tworząc usługę Street View, czyli widok ulicy. Po ulicach miast całego świata jeżdżą samochody z charakterystycznymi instalacjami na dachach i robią zdjęcia. Problem w tym, że fotografie wysokiej rozdzielczości pozwalają na rozpoznanie poszczególnych osób, które akurat szły ulicą, czasem znajdujących się w krępujących sytuacjach. W wielu krajach firma została zmuszona do zamazywania twarzy i numerów rejestracyjnych aut.