Władcy Internetu

Google widzi wszystko i może coraz więcej. Jego potęga budzi niepokój obrońców prywatności. Ale czy określenia „monopolista" i „Wielki Brat" pasują do firmy prowadzonej przez dwóch idealistów?

Publikacja: 10.03.2012 00:01

Artur Waliszewski, prezes Google Polska

Artur Waliszewski, prezes Google Polska

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Kie­dy by­ły pre­zes Go­ogle'a Eric Schmidt po­wie­dział w 2007 ro­ku, że pew­ne­go dnia je­go fir­ma mo­że się stać gi­gan­tem me­dial­nym war­tym 100 mld do­la­rów, czy­li po­naddwu­krot­nie więk­szym od Ti­me War­ner czy News Cor­po­ra­tion, nie przy­pusz­czał, że sta­nie się to tak szyb­ko. Dziś wartość Go­ogle'a wy­no­si już 200 mld do­la­rów. Fir­ma do­go­ni­ła Mi­cro­soft, do­mi­nu­je na ryn­ku re­kla­my in­ter­ne­to­wej i mia­ła w ubie­głym ro­ku 38 mld do­la­rów przy­cho­dów, o 7 mld wię­cej niż rok wcze­śniej.

Pra­wie każ­dy ko­rzy­sta z ja­kiejś usłu­gi Go­ogle'a. Do kon­cer­nu na­le­ży 80 proc. eu­ro­pej­skie­go i 65 proc. ame­ry­kań­skie­go ryn­ku wy­szu­ki­wa­rek in­ter­ne­to­wych, ser­wis YouTu­be z 40 proc. świa­to­we­go ryn­ku fil­mów wi­deo w In­ter­ne­cie i sys­tem ope­ra­cyj­ny An­dro­id, za­in­sta­lo­wa­ny w po­nad po­ło­wie smart­fo­nów. Udzia­ły w ryn­ku szyb­ko zwięk­sza­ją ta­kie pro­duk­ty kon­cer­nu jak prze­glą­dar­ka Chro­me czy ser­wis spo­łecz­no­ścio­wy Go­ogle+, któ­ry ma już 100 mln użyt­kow­ni­ków. Go­ogle da­lej roz­wi­ja swo­ją pocz­tę Gma­il, wcho­dzi na ry­nek te­le­wi­zyj­ny, w ubie­głym ro­ku prze­jął za 12 mld do­la­rów Mo­to­ro­lę i z po­wo­dze­niem od­po­wie­dział na serwis zakupów grupowych Gro­upo­na, wpro­wa­dza­jąc Go­ogle Of­fers.

Przed sie­dzi­bą fir­my w Szwaj­ca­rii stoi re­pli­ka szkie­le­tu do­mi­nu­ją­ce­go kie­dyś na Zie­mi strasz­li­we­go dra­pież­ni­ka Ty­ran­no­sau­rus Rex. Pojawiła się tam przy­pad­kiem, gdy w po­bli­żu od­na­le­zio­no szcząt­ki ta­kie­go di­no­zau­ra. Nie­spo­dzie­wa­nie za­czy­na na­bie­rać sym­bo­licz­ne­go zna­cze­nia.

Swo­ją po­zy­cję w In­ter­ne­cie fir­ma osią­gnę­ła rap­tem w 14 lat. Eks­pan­sja Google'a gwał­tow­nie przy­spie­szy­ła w ubie­głym ro­ku, gdy jego prezesem został je­den z za­ło­ży­cie­li, Lar­ry Pa­ge, któ­ry wciąż za­pew­nia: – Osią­gnę­li­śmy tyl­ko 1 proc. z te­go, co jest moż­li­we.

Gdzie jest po­zo­sta­łe 99 proc.? Mo­że kryć się pod okre­śle­niem Go­ogle 2.0. Ozna­cza ono zmia­nę mo­de­lu dzia­ła­nia fir­my. Fir­ma in­te­gru­je wła­śnie pod­sta­wo­we usłu­gi i do­kła­da do nich funk­cje spo­łecz­no­ścio­we. W ten spo­sób jed­no­cze­śnie rzu­ca wy­zwa­nie Fa­ce­bo­oko­wi. Ten już czu­je pi­smo no­sem. „Nie­któ­rzy kon­ku­ren­ci, w tym Go­ogle, mo­gą wy­ko­rzy­stać sil­ną lub do­mi­nu­ją­cą po­zy­cję na jed­nym lub wie­lu ryn­kach, in­te­gru­jąc funk­cje ser­wi­sów spo­łecz­no­ścio­wych z in­ny­mi pro­duk­ta­mi, jak wy­szu­ki­war­ki, prze­glą­dar­ki czy mo­bil­ne sys­te­my ope­ra­cyj­ne, lub utrud­nia­jąc do­stęp do Fa­ce­bo­oka" – ostrzegł in­we­sto­rów.

Wiel­ki Brat

Mia­łem uro­dzi­ny, otwo­rzy­łem stro­nę Go­ogle'a i na­gle po­ja­wił się na niej... tort. Kie­dy na­je­cha­łem na nie­go kur­so­rem, wy­świe­tlił się na­pis: „Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go, Marcin!" – dzi­wi się ko­le­ga z re­dak­cji. A prze­cież wy­star­czy­ło, że po­dał da­ne, za­kła­da­jąc pocz­tę w Gma­ilu, a sys­tem Go­ogle'a po­wią­zał je z kon­kret­nym kom­pu­te­rem. Sys­tem wie już o nas du­żo, a bę­dzie wie­dział jesz­cze wię­cej. Mi­mo za­strze­żeń Bruk­se­li 1 mar­ca fir­ma zmie­ni­ła tzw. po­li­ty­kę pry­wat­no­ści. Nie zna­czy to, że Go­ogle bę­dzie zbie­rać jesz­cze wię­cej in­for­ma­cji. Zo­sta­ną one jed­nak zin­te­gro­wa­ne i wy­ko­rzy­sta­ne do stwo­rze­nia szcze­gó­ło­we­go pro­fi­lu użyt­kow­ni­ka. Dzię­ki te­mu bę­dzie moż­na le­piej do­pa­so­wać do nie­go re­kla­mę. Do­tych­czas kon­cern gro­ma­dził in­for­ma­cje o ak­tyw­no­ści klien­tów od­ręb­nie dla ka­żdej usłu­gi. Te­raz bę­dzie je ze­sta­wiał z in­ny­mi, np. Go­ogle+ czy in­for­ma­cja­mi wy­szu­ki­wa­ny­mi za po­mo­cą Go­ogle'a. Sys­tem usta­li na pod­sta­wie in­for­ma­cji z in­nych ser­wi­sów, czy wpi­su­jąc w wy­szu­ki­war­kę sło­wo „kruk", my­śla­łeś ra­czej o pta­ku czy o mar­ce ju­bi­ler­skiej, i po­de­śle od­po­wied­nią re­kla­mę. Je­śli z usług na­wi­ga­cyj­nych w ko­mór­ce wy­ni­ka, że miesz­kasz w War­sza­wie, a w two­ich gma­ilach pa­da czę­sto sło­wo „pi­wo", do­sta­niesz re­kla­mę lo­kal­nych pu­bów, mo­że na­wet, kto wie, zniż­kę na bursz­ty­no­wy na­pój. – Chy­ba le­piej oglą­dać re­kla­my pro­duk­tów i usług, któ­re mo­gą nas za­in­te­re­so­wać, i wi­dzieć ich mniej, niż być bom­bar­do­wa­nym bez­sen­sow­ny­mi i iry­tu­ją­cy­mi prze­ka­za­mi? – prze­ko­nu­je szef biu­ra Go­ogle'a na Pol­skę i re­gion Eu­ro­py Środ­ko­wo­-Wschod­niej Ar­tur Wa­li­szew­ski.

Mit pełnej prywatności

Na fo­rach za­ro­iło się jed­nak od rad, jak usu­nąć in­for­ma­cje o swo­jej ak­tyw­no­ści, za­nim tra­fią do scalonej ba­zy da­nych. Po hi­sto­rii z AC­TA in­ter­nau­ci są szcze­gól­nie wy­czu­le­ni na punk­cie swo­ich praw. Do tej po­ry Go­ogle ze swo­imi dar­mo­wy­mi pro­jek­ta­mi w ro­dza­ju pla­nu stwo­rze­nia świa­to­wej bi­blio­te­ki cy­fro­wej i ze­ska­no­wa­nia wszyst­kich ksią­żek był ulu­bień­cem in­ter­nau­tów. Pro­te­sto­wa­li wła­ści­cie­le praw au­tor­skich czy rząd fran­cu­ski, uwa­ża­ją­cy Go­ogle'a za kul­tu­ro­we­go im­pe­ria­li­stę. Ak­cje w obro­nie pry­wat­no­ści to dla fir­my bu­rza w szklan­ce wo­dy. – Peł­na pry­wat­ność to, prze­pra­szam za bru­tal­ną szcze­rość, mit. Ży­je­my w świe­cie, w któ­rym jest ona od daw­na moc­no ogra­ni­czo­na, ale w za­mian do­sta­je­my wy­god­ne usłu­gi od ban­ku, ope­ra­to­ra kart kre­dy­to­wych czy te­le­ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go – prze­ko­nu­je Ar­tur Wa­li­szew­ski. A jed­nak nie tyl­ko in­ter­nau­ci po­czu­li się za­nie­po­ko­je­ni. O opóź­nie­nie wpro­wa­dze­nia no­wej po­li­ty­ki pry­wat­no­ści do Go­ogle'a ape­lo­wa­ła na­wet Vi­vian­ne Re­ding, ko­mi­sarz UE ds. spra­wie­dli­wo­ści.

Skąd za­tem te oba­wy? – Bo wszyst­ko to jest bar­dzo no­we. Gdy po­wsta­wa­ły pierw­sze ban­ki, też wie­le osób mia­ło opór przed wy­ko­pa­niem wor­ka z du­ka­ta­mi spod pod­ło­gi i za­nie­sie­niem do ban­ku. Do­sta­wa­li tam w za­mian ja­kiś ka­wa­łek pa­pie­ru i mie­li wie­rzyć, że od­da­dzą im pie­nią­dze – mó­wi dyr. Wa­li­szew­ski. Je­go zda­niem wszy­scy uczy­my się no­we­go świa­ta. Je­ste­śmy te­raz na po­cząt­ku re­wo­lu­cji w dzie­dzi­nie in­for­ma­cji. Ko­rzy­ści z ich prze­twa­rza­nia są ogrom­ne, choć ro­dzą oba­wy, cza­sem wy­ol­brzy­mio­ne, cza­sem uza­sad­nio­ne. Dla­te­go naj­waż­niej­sze jest, że­by użyt­kow­nik miał wy­bór, czy chce z ta­kich usług ko­rzy­stać, oraz świa­do­mość i kon­tro­lę nad tym, ja­kie in­for­ma­cje tra­fia­ją do usłu­go­daw­cy, jak są wy­ko­rzy­sty­wa­ne.

Z tym mo­że być jed­nak róż­nie. Przy­ję­cie no­wej po­li­ty­ki pry­wat­no­ści zbie­gło się w cza­sie z ujaw­nie­niem przez „Wall Stre­et Jo­ur­nal", że Go­ogle i in­ne fir­my ofe­ru­ją­ce re­kla­my ob­cho­dzi­ły usta­wie­nia pry­wat­no­ści mi­lio­nów osób uży­wa­ją­cych prze­glą­dar­ki Ap­ple'a na swo­ich iPho­ne'ach i kom­pu­te­rach. Mia­ły one śle­dzić za­cho­wa­nie w sie­ci użyt­kow­ni­ków te­le­fo­nicz­nych prze­glą­da­rek Sa­fa­ri za po­mo­cą spe­cjal­ne­go ko­du. Ta­kich za­strze­żeń by­ło wię­cej. Każ­dy, kto szu­ka w In­ter­ne­cie ho­te­lu, biu­ra czy skle­pu, zwy­kle chce też spraw­dzić na ma­pie ich po­ło­że­nie. Na­prze­ciw tym ocze­ki­wa­niom wy­szedł Go­ogle, two­rząc usłu­gę Stre­et View, czy­li wi­dok uli­cy. Po uli­cach miast ca­łe­go świa­ta jeż­dżą sa­mo­cho­dy z cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi in­sta­la­cja­mi na da­chach i ro­bią zdję­cia. Pro­blem w tym, że fo­to­gra­fie wy­so­kiej roz­dziel­czo­ści po­zwa­la­ją na roz­po­zna­nie po­szcze­gól­nych osób, któ­re aku­rat szły uli­cą, cza­sem znajdujących się w krę­pu­ją­cych sy­tu­acjach. W wie­lu kra­jach fir­ma zo­sta­ła zmu­szo­na do za­ma­zy­wa­nia twa­rzy i nu­me­rów re­je­stra­cyj­nych aut.

Czte­ry la­ta te­mu ma­ga­zyn „Bu­si­ness 2.0" prze­py­tał naj­więk­szych wi­zjo­ne­rów i przed­się­bior­ców w Do­li­nie Krze­mo­wej, ja­ka bę­dzie przy­szłość Go­ogle'a. Je­den ze sce­na­riu­szy był szo­ku­ją­cy: kon­cern stra­ci użyt­kow­ni­ków, bo nie bę­dzie po­tra­fił za­pew­nić bez­pie­czeń­stwa ich da­nych. W kon­se­kwen­cji przej­mie go Mi­cro­soft.

Na ra­zie jed­nak, ma­jąc co­raz sil­niej­szą po­zy­cję, Go­ogle mo­że się stać sta­łym klien­tem or­ga­nów an­ty­mo­no­po­lo­wych, ja­kim do nie­daw­na był Mi­cro­soft. W mar­cu ubie­głe­go ro­ku oskar­żył on Go­ogle'a o nie­uczci­we eli­mi­no­wa­nie kon­ku­ren­cji. W ja­ki spo­sób? YouTu­be blo­ku­je do­stęp do sie­bie smart­fo­nom z sys­te­mem Win­dows Pho­ne Mi­cro­so­ftu, utrud­nia in­dek­so­wa­nie za­war­to­ści te­go por­ta­lu wy­szu­ki­war­kom in­nym niż Go­ogle i za­bra­nia two­rze­nia kam­pa­nii re­kla­mo­wych dzia­ła­ją­cych na wię­cej niż jed­nej plat­for­mie.

Chmu­ry zbie­ra­ją się też za oce­anem. La­tem ubie­głe­go ro­ku Fe­de­ral­na Ko­mi­sja Han­dlu po­zwa­ła Go­ogle'a i za­żą­da­ła wy­ja­śnień w kwe­stii dzia­ła­nia spół­ki na ryn­ku wy­szu­ki­wa­rek. Go­ogle od­rzu­ca fakt, że do­mi­nu­je na ryn­ku i kwe­stio­nu­je da­ne ana­li­ty­ków.

Co­raz bar­dziej kry­tycz­ne są me­dia, kie­dyś bar­dzo sprzy­ja­ją­ce fir­mie z Mo­un­ta­in View. Por­tal Tech­Crunch opi­sał, że je­śli wpi­sać do wy­szu­ki­war­ki w te­le­fo­nie na­zwę ser­wi­su „Yelp" z re­cen­zja­mi re­stau­ra­cji, to Go­ogle wy­świe­tli re­kla­mę ser­wi­su Za­gat, po­dob­ne­go, nie­daw­no ku­pio­ne­go przez sie­bie.

– Na tak dy­na­micz­nym ryn­ku trud­no mó­wić o mo­no­po­lu, tak szyb­ko zmie­nia­ją się udzia­ły w ryn­ku i tech­no­lo­gie – bro­ni Go­ogle'a eks­pert ryn­ku te­le­ko­mu­nika­cyj­ne­go z fir­my Au­dy­tel To­masz Ku­li­sie­wicz. – Po­za tym sa­mi so­bie wy­pra­co­wa­li ta­ką po­zy­cję, a nie tyl­ko ją odzie­dzi­czy­li jak nie­gdyś te­le­ko­mu­ni­ka­cja czy ko­lej.

Z ko­lei Da­vid Bal­to, by­ły pra­cow­nik wy­dzia­łu an­ty­mo­no­po­lo­we­go i De­par­ta­men­tu Spra­wie­dli­wo­ści, uwa­ża, że trud­no bę­dzie udo­wod­nić prak­ty­ki mo­no­po­li­stycz­ne, bo sa­mo szko­dze­nie kon­ku­ren­cji nie wy­star­czy. Trze­ba jesz­cze wy­ka­zać, że cier­pią kon­su­men­ci, bo ma­ją mniej­szy wy­bór i wię­cej pła­cą. Tym­cza­sem Go­ogle ofe­ru­je usłu­gi za dar­mo i do ni­cze­go nie zmu­sza, inaczej niż nie­gdyś Mi­cro­soft.

W Mi­cro­sof­cie po­zy­cja Go­ogle'a bu­dzi prze­ra­że­nie i wie­le ner­wów.  Gło­śna sta­ła się hi­sto­ria, gdy Mark Lu­ko­vsky, je­den z czo­ło­wych twór­ców opro­gra­mo­wa­nia w Mi­cro­sof­cie, chciał się zwol­nić z pra­cy, a pre­zes Ste­ve Bal­l­mer po­pro­sił go: – Tyl­ko po­wiedz, że nie prze­cho­dzisz do Go­ogle'a.

Gdy od­po­wiedź okazała się po je­go my­śli, po­tęż­nie zbu­do­wa­ny Bal­l­mer wpadł w szał i na oczach prze­ra­żo­ne­go Lu­ko­vsky'ego pod­niósł swój fo­tel i ci­snął nim o ścia­nę. Gdy ochło­nął, rzu­cił: – Go­ogle to do­mek z kart.

Ta­jem­ni­czy al­go­rytm

Naj­lep­szy spo­sób na prze­wi­dze­nie przy­szło­ści to jej wy­na­le­zie­nie – ma­wiał Alan Key, za­ło­ży­ciel Xe­rok­sa. Uda­ło się to dwóm stu­den­tom Stan­for­du: Lar­ry'emu Pa­ge'owi i Ser­gey­owi Bri­no­wi.

Wszystko za­czę­ło się we wrze­śniu 1998 r., gdy Brin i Pa­ge udo­stęp­ni­li wy­szu­ki­war­kę na­zwa­ną od sło­wa „go­ogol", co ozna­cza je­dyn­kę z set­ką zer i mia­ło na­wią­zy­wać do licz­by in­for­ma­cji w In­ter­ne­cie.

Wy­szu­ki­war­ka sta­ła się ma­szyn­ką do ro­bie­nia pie­nię­dzy dzię­ki nie­po­zor­nym tzw. lin­kom spon­so­ro­wa­nym, któ­re po wpi­sa­niu ha­sła w wy­szu­ki­war­ce po­ja­wia­ją się u gó­ry lub z pra­wej stro­ny ekra­nu, czę­sto na de­li­kat­nym  kolorowym tle. Za każ­de klik­nię­cie w ta­ki link wła­ści­ciel stro­ny, do któ­rej pro­wa­dzi, pła­ci z ty­tu­łu re­kla­my od kil­ku cen­tów do na­wet 55 do­la­rów (w Pol­sce od kil­ku­na­stu gro­szy do kil­ku zło­tych). Py­tasz o te­le­wi­zor czy au­to – na­tych­miast wy­świe­tlą się ad­re­sy wi­tryn

Aż 97 proc. przy­cho­dów kon­cer­nu przy­pa­da na zy­ski z re­kla­my. Z kolei aż 70 proc. przy­cho­dów z re­klam da­je 20 klu­czo­wych słów. Naj­po­pu­lar­niej­sze i naj­droż­sze z nich to „ubez­pie­cze­nia" i „kre­dy­ty".

Ale przede wszystkim po wpi­sa­niu sło­wa­-klu­cza na pierw­szej stro­nie wy­szu­ki­war­ki po­ja­wia się oko­ło dzie­się­ciu zwy­kłych lin­ków do stron, o któ­rych po­zy­cji de­cy­du­je spe­cjal­ny, skła­da­ją­cy się z 200 zmien­nych al­go­rytm. Dzię­ki nie­mu moż­na szyb­ko zna­leźć naj­bar­dziej przy­dat­ne rze­czy, pod­czas gdy w Al­ta­vi­ście czy Hot­bo­cie w la­tach 90. by­ło to bar­dzo trud­ne. Ser­gey Brin mo­że więc żar­to­wać: „Na po­cząt­ku był cha­os, po­tem po­ja­wił się Go­ogle".

Al­go­rytm jest naj­pil­niej strze­żo­ną ta­jem­ni­cą fir­my, po­dob­nie jak re­cep­tu­ra Co­ca-Co­li, zna­na tyl­ko przez dwie oso­by, któ­rym nie wol­no po­dró­żo­wać jed­nym sa­mo­lo­tem. Jed­nak w prze­ci­wień­stwie do Co­ca-Co­li Go­ogle wciąż do­sko­na­li swo­ją for­mu­łę. Nie­któ­rzy pró­bu­ją po­pra­wić swo­ją po­zy­cję w spo­sób sztucz­ny. Oczy­wi­ście nie­le­gal­nie, ła­miąc re­gu­la­min wy­szu­ki­war­ki. Ist­nie­je wręcz czar­ny ry­nek firm, któ­re ko­rzy­sta­ją np. z ta­kich na­rzę­dzi jak far­my lin­ków, od­płat­nie ofe­ru­ją­ce fik­cyj­ne od­sy­ła­cze, czy rze­ko­mych klien­tów po­le­ca­ją­cych so­bie da­ną stro­nę. Ta prak­ty­ka sztucz­nie pod­bi­ja war­tość stro­ny, daj­my na to, sprze­daw­cy te­le­wi­zo­rów, w oczach al­go­ryt­mu wy­szu­ki­war­ki. Ale spe­cjal­ny ze­spół Se­arch Qu­ali­ty w Go­ogle'u czu­wa. W koń­cu stycz­nia kil­ka zna­nych pol­skich ser­wi­sów in­ter­ne­to­wych znik­nę­ło na­gle z pierw­szych stron wy­ni­ków wy­szu­ki­wa­nia. By­ła to ka­ra za ko­rzy­sta­nie ze wspo­mnia­ne­go pro­ce­de­ru. Wśród uka­ra­nych by­ły m.in. Fot­ka.pl, Swi­stak.pl i No­kaut.pl.

Szef tej ostat­niej fir­my Woj­ciech Czer­nec­ki ma 26 lat, mniej wię­cej ty­le, ile mie­li Pa­ge i Brin, gdy star­to­wa­li z Go­ogle'em. Z je­go po­rów­ny­war­ki cen ko­rzy­stają już 3 mln osób, a przy­cho­dy ro­sną o 40 – 50 proc. rocz­nie. To przy­kład wiel­kie­go suk­ce­su w In­ter­ne­cie w wy­ko­na­niu fir­my wcho­dzą­cej wkrót­ce na gieł­dę. In­we­sto­rzy mu­sie­li wo­bec re­pry­men­dy Go­ogle'a wy­ka­zać się jed­nak sil­ny­mi ner­wa­mi. No­kaut i tak miał szczę­ście: mie­sięcz­na ka­ra po­le­ga­ją­ca na wy­rzu­ce­niu z czo­ło­wych po­zy­cji w wy­ni­kach wy­szu­ki­wa­nia mia­ła miej­sce w lu­tym, któ­ry jest dla fir­my zwy­kle naj­słab­szym mie­sią­cem.

– Go­ogle zde­cy­do­wał się zro­bić po­rzą­dek na swo­im po­dwór­ku, ka­ra­jąc kil­ku naj­więk­szych gra­czy dla przy­kła­du, by po­stra­szyć resz­tę – mó­wi Woj­ciech Czer­nec­ki. Je­go zda­niem do­tych­cza­so­we prak­ty­ki przy­po­mi­na­ły wy­ścig zbro­jeń za cza­sów zim­nej woj­ny. No­kaut zna­lazł się jed­nak w do­brym to­wa­rzy­stwie. Go­ogle nie wa­ha­ło się już cza­so­wo zde­gra­do­wać w ser­wi­sie na­wet ta­kich gi­gan­tów jak BMW czy ame­ry­kań­ska sieć skle­pów JC Pen­ny.

Nieśmiali chłopcy

Do ob­raz­ka bez­względ­ne­go mo­no­po­li­sty wła­ści­cie­le fir­my Lar­ry Pa­ge i Ser­gey Brin kom­plet­nie nie pa­su­ją. To ty­po­wi nie­śmia­li ma­nia­cy kom­pu­te­ro­wi. Ra­czej uni­ka­ją me­diów i naj­czę­ściej wi­dać ich na tym sa­mym od lat zdję­ciu z lat 90., gdzie dwóch mło­dych chłop­ców w sza­rych ko­szu­lach uśmie­cha się ser­decz­nie.

Na pew­no nie przy­po­mi­na­ją po­sta­ci, któ­re zdo­mi­no­wa­ły Krze­mo­wą Do­li­nę, np. ta­kich eks­cen­try­ków jak Mark Zuc­ken­berg z Fa­ce­bo­oka, któ­ry „je tyl­ko to, co sam za­bi­je", czy je­go ko­le­ga Se­an Par­ker, twór­ca Na­pste­ra, który według twórców fil­mu „The So­cial Ne­twork" mówił do Mar­ka Zu­ker­ber­ga: „Mi­lion do­la­rów nie jest wca­le co­ol. Wiesz, co jest co­ol? Mi­liard do­la­rów". Nie są choć­by tak barw­ni jak wspomniany Ste­ve Bal­l­mer, szef Mi­cro­so­ftu pod­ska­ku­ją­cy pod­czas pre­zen­ta­cji i w spa­zmach wy­krzy­ku­ją­cy ha­sła na cześć fir­my.

Page i Brin to ser­decz­ni dru­ho­wie. We dwój­kę dzie­lą mię­dzy sie­bie pry­wat­ne­go bo­ein­ga 767, choć pew­nie stać ich na wła­sne. Znaj­du­ją się ex aequo na 15. miej­scu li­sty naj­bo­gat­szych mie­sięcz­ni­ka „For­bes" z 16,7 mld dol. na gło­wę. Je­dy­ną za­uwa­żal­ną eks­tra­wa­gan­cją jest przy­jeż­dża­nie przez Pa­ge'a do pra­cy na rol­kach.

We­dług Ri­char­da L. Brand­ta, au­to­ra książ­ki „Po­tę­ga Go­ogle'a", po­zo­sta­li anar­chi­zu­ją­cy­mi ide­ali­sta­mi, am­ba­sa­do­ra­mi dar­mo­we­go opro­gra­mo­wa­nia i in­ter­ne­to­wej wol­no­ści. To dla­te­go mot­tem fir­my wy­my­ślo­nym na jed­nym z ze­brań jest „Don't be evil", czy­li „nie czyń zła".

Pró­bą ide­ali­zmu Pa­ge'a i Bri­na by­ło wej­ście Go­ogle'a w 2006 ro­ku na ry­nek chiń­ski, gdzie in­ter­nau­ci nie mo­gą ko­rzy­stać z wy­ni­ków wy­szu­ki­wa­nia dla ta­kich ha­seł, jak: pra­wa czło­wie­ka, Ty­bet, Taj­wan czy Da­laj­la­ma. W za­mian za do­stęp do gi­gan­tycz­ne­go ryn­ku Go­ogle po­cząt­ko­wo pod­po­rząd­ko­wa­ło się Pe­ki­no­wi. Jed­nak po czte­rech la­tach fir­ma wy­co­fa­ła się z tych uzgod­nień. Ser­gey Brin tłu­ma­czył, że wpływ na to miała pa­mięć o oj­cu, więź­niu so­wiec­kiego Gu­ła­gu.

Anarchiczna korporacja

Go­ogle ucho­dzi za jed­ne­go z kil­ku naj­lep­szych pra­co­daw­ców świa­ta. W biu­rach są dar­mo­we po­sił­ki, roz­ma­ite prze­ką­ski, sło­dy­cze i na­po­je. Wnę­trza są ko­lo­ro­we i przy­ja­zne, peł­ne udo­god­nień, takie jak sto­ły do gry w ping­-pon­ga czy sto­ły do ma­sa­żu. Kra­kow­ski ze­spół in­ży­nie­ryj­ny za­ży­czył so­bie ścian­ki wspi­nacz­ko­wej, w biu­rze w Zu­ry­chu zaś pra­cow­ni­cy mo­gą zje­chać do sto­łów­ki po ru­rze stra­żac­kiej, po­sie­dzieć w sa­li w kształ­cie wa­go­ni­ka ko­lej­ki gór­skiej czy po­grać na per­ku­sji. Jak się ktoś uprze, nie mu­si pra­co­wać w biu­rze: tak zro­bił twór­ca prze­glą­dar­ki Chro­me, któ­ry dzie­lił czas na jej two­rze­nie z prze­rzu­ca­niem gno­jów­ki na swo­jej duń­skiej far­mie.

Ale do­stać się do te­go ra­ju nie jest ła­two. Fir­ma otrzy­mu­je dzien­nie śred­nio 3 tys. CV. Na­pi­sa­no na­wet książ­kę „Are you smart eno­ugh to work at Go­ogle?" („Czy je­steś wy­star­cza­ją­co by­stry, by pra­co­wać w Go­ogle?"). O za­da­wa­nych apli­kan­tom py­ta­niach i za­da­niach krą­żą le­gen­dy, bu­du­jąc mit Go­ogle'a. Ser­wis Bu­si­nessin­si­der.com opu­bli­ko­wał nie­daw­no ca­łą ich li­stę. Oto przy­kła­dy: „Je­steś zmniej­szo­ny do wiel­ko­ści pię­cio­cen­tów­ki i wrzu­co­ny do blen­de­ra. Ostrza za­czną wi­ro­wać za mi­nu­tę. Co ro­bisz?", „Ile pi­łe­czek gol­fo­wych zmie­ści się w szkol­nym au­to­bu­sie?", „Dla­cze­go stu­dzien­ki ście­ko­we są okrą­głe?, „Ile za­pła­cił­byś za umy­cie wszyst­kich okien w Se­at­tle?", „Za­pro­jek­tuj plan ewa­ku­acji San Fran­ci­sco". Re­kru­te­rzy nie wy­ma­ga­ją jed­nak wyczerpujących od­po­wie­dzi. In­te­re­su­je ich „jed­no­oso­bo­wa bu­rza mó­zgu" i kre­atyw­ność.

Czym Go­ogle róż­ni się od in­nych kor­po­ra­cji? – py­tam dy­rek­to­ra Wa­li­szew­skie­go z polskiego oddziału koncernu. Nie na­my­śla się dłu­go.

– Na pew­no oso­ba­mi za­ło­ży­cie­li, któ­rzy są kon­se­kwent­ni w swej wi­zji świa­ta i war­to­ściach. Ma­my bar­dzo otwar­tą kul­tu­rę, sta­ra­my się za­cho­wać kli­mat star­t-u­pu, bo to czy­ni fir­mę bar­dziej in­no­wa­cyj­ną i pręż­ną.

In­ter­net jest miej­scem, gdzie moż­na wszyst­ko wy­grać i wszyst­ko szyb­ko prze­grać. Wy­star­czy je­den po­mysł, by zmie­ni­ły się udzia­ły i per­spek­ty­wy bran­ży. – Za­pew­ne gdzieś w ga­ra­żu czy aka­de­mi­ku ktoś pra­cu­je nad czymś prze­ło­mo­wym, co znów wy­wró­ci do gó­ry no­ga­mi biz­nes Internetowy, tak jak to zro­bił Go­ogle – zwra­ca jed­nak uwa­gę To­masz Ku­li­sie­wicz.

Wte­dy sie­lan­ka w Mo­un­ta­in View mo­że się skoń­czyć.

Kie­dy by­ły pre­zes Go­ogle'a Eric Schmidt po­wie­dział w 2007 ro­ku, że pew­ne­go dnia je­go fir­ma mo­że się stać gi­gan­tem me­dial­nym war­tym 100 mld do­la­rów, czy­li po­naddwu­krot­nie więk­szym od Ti­me War­ner czy News Cor­po­ra­tion, nie przy­pusz­czał, że sta­nie się to tak szyb­ko. Dziś wartość Go­ogle'a wy­no­si już 200 mld do­la­rów. Fir­ma do­go­ni­ła Mi­cro­soft, do­mi­nu­je na ryn­ku re­kla­my in­ter­ne­to­wej i mia­ła w ubie­głym ro­ku 38 mld do­la­rów przy­cho­dów, o 7 mld wię­cej niż rok wcze­śniej.

Pra­wie każ­dy ko­rzy­sta z ja­kiejś usłu­gi Go­ogle'a. Do kon­cer­nu na­le­ży 80 proc. eu­ro­pej­skie­go i 65 proc. ame­ry­kań­skie­go ryn­ku wy­szu­ki­wa­rek in­ter­ne­to­wych, ser­wis YouTu­be z 40 proc. świa­to­we­go ryn­ku fil­mów wi­deo w In­ter­ne­cie i sys­tem ope­ra­cyj­ny An­dro­id, za­in­sta­lo­wa­ny w po­nad po­ło­wie smart­fo­nów. Udzia­ły w ryn­ku szyb­ko zwięk­sza­ją ta­kie pro­duk­ty kon­cer­nu jak prze­glą­dar­ka Chro­me czy ser­wis spo­łecz­no­ścio­wy Go­ogle+, któ­ry ma już 100 mln użyt­kow­ni­ków. Go­ogle da­lej roz­wi­ja swo­ją pocz­tę Gma­il, wcho­dzi na ry­nek te­le­wi­zyj­ny, w ubie­głym ro­ku prze­jął za 12 mld do­la­rów Mo­to­ro­lę i z po­wo­dze­niem od­po­wie­dział na serwis zakupów grupowych Gro­upo­na, wpro­wa­dza­jąc Go­ogle Of­fers.

Przed sie­dzi­bą fir­my w Szwaj­ca­rii stoi re­pli­ka szkie­le­tu do­mi­nu­ją­ce­go kie­dyś na Zie­mi strasz­li­we­go dra­pież­ni­ka Ty­ran­no­sau­rus Rex. Pojawiła się tam przy­pad­kiem, gdy w po­bli­żu od­na­le­zio­no szcząt­ki ta­kie­go di­no­zau­ra. Nie­spo­dzie­wa­nie za­czy­na na­bie­rać sym­bo­licz­ne­go zna­cze­nia.

Swo­ją po­zy­cję w In­ter­ne­cie fir­ma osią­gnę­ła rap­tem w 14 lat. Eks­pan­sja Google'a gwał­tow­nie przy­spie­szy­ła w ubie­głym ro­ku, gdy jego prezesem został je­den z za­ło­ży­cie­li, Lar­ry Pa­ge, któ­ry wciąż za­pew­nia: – Osią­gnę­li­śmy tyl­ko 1 proc. z te­go, co jest moż­li­we.

Gdzie jest po­zo­sta­łe 99 proc.? Mo­że kryć się pod okre­śle­niem Go­ogle 2.0. Ozna­cza ono zmia­nę mo­de­lu dzia­ła­nia fir­my. Fir­ma in­te­gru­je wła­śnie pod­sta­wo­we usłu­gi i do­kła­da do nich funk­cje spo­łecz­no­ścio­we. W ten spo­sób jed­no­cze­śnie rzu­ca wy­zwa­nie Fa­ce­bo­oko­wi. Ten już czu­je pi­smo no­sem. „Nie­któ­rzy kon­ku­ren­ci, w tym Go­ogle, mo­gą wy­ko­rzy­stać sil­ną lub do­mi­nu­ją­cą po­zy­cję na jed­nym lub wie­lu ryn­kach, in­te­gru­jąc funk­cje ser­wi­sów spo­łecz­no­ścio­wych z in­ny­mi pro­duk­ta­mi, jak wy­szu­ki­war­ki, prze­glą­dar­ki czy mo­bil­ne sys­te­my ope­ra­cyj­ne, lub utrud­nia­jąc do­stęp do Fa­ce­bo­oka" – ostrzegł in­we­sto­rów.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy