Piotr Sarzyński opublikował „Wrzask w przestrzeni" – rozważania o architektonicznych dokonaniach i koszmarach Polski współczesnej. Mam poważne wątpliwości, czy autor należycie rozumie fundamentalną różnicę między architekturą (a tym bardziej – urbanistyką) a malarstwem i rzeźbą. Nie tylko porównuje i interpretuje dzieła nieporównywalne: palmę na rondzie de Gaulle'a, kapliczkę na polu i stację benzynową z wielkimi gmachami publicznymi czy zabudową śródmiejskiego kwartału, ale – mam wrażenie – nie rozumie, jakie zjawiska stoją u podstaw chaosu i brzydoty, które rządzą polską przestrzenią.
„Wrzask w przestrzeni" nie daje nam, niestety, odpowiedzi na pytanie: jakie prawa i obyczaje powodują, że przestrzeń naszych miast i nasz krajobraz pozbawione są nie tylko harmonii, ale też zwykłego ładu i porządku? Więcej: chaos stosowanych przez Piotra Sarzyńskiego kryteriów oceny jest w pewien sposób paralelny do coraz bardziej powszechnej ignorancji prawodawców, urzędników, inwestorów i samych projektantów.
Warto więc stale przypominać, że tym, co odróżnia architekturę od budownictwa, jest wyczucie skali i kontekstu, także znaczeniowego. Gmach publiczny czy kościół pełni inną rolę niż stacja benzynowa lub budynek jednorodzinny, czym innym jest pojedynczy dom wycięty ze swojego wiejskiego otoczenia i traktowany jak rzeźba, a czym innym kompleks taki jak Złote Tarasy, wypełniający cały kwartał zabudowy w centrum stolicy. W rankingu Sarzyńskiego kadr ze szklanym narożnikiem stacji benzynowej i żwirową opaską z otoczaków przy cokole pawilonu jest zestawiany z figurą Chrystusa w Świebodzinie. Takie efektowne montaże nie zastąpią nam sensownej refleksji o przestrzeni. Palma Joanny Rajkowskiej ustawiona przed dawnym KC PZPR, a dziś Centrum Finansowym, jest surrealistycznym żartem plastyka. Nieprzypadkowo w końcowej scenie filmu Gajewskiego „Warszawa" w gęsto padającym śniegu na tle tej instalacji przechodzi żyrafa. Instalacji – a nie architektury. Palmy tej nie można porównać do manifestacji technologicznej, jaką było wybudowanie wieży Eiffla na wystawę światową w Paryżu w roku 1889. Inna skala, inny poziom trwałości. Wykpiony przez Sarzyńskiego Krzywy Domek w Sopocie jest scenograficznym żartem, a nie nowym kanonem, który ma wyznaczać kierunek rozwoju architektury, podobnie jak malarska architektura Hundertwassera w Wiedniu.
W architekturze sam zapis nie jest dziełem. Jeśli scenariusz architektoniczny nie zostanie zrealizowany, dzieło nie powstanie. Jeśli urzędnicy zmienią kontekst projekcji, budynek inaczej zagra w przestrzeni. Gmach BUW stał się jedną z ikon Warszawy. Sarzyński nie zauważył jednak, że budynek ten jest zdominowany przez banalne apartamentowce powstające obok, na co deweloperowi pozwolili urzędnicy decydujący o wysokości zabudowy. Na skutek tych działań i zaniechań od strony Wisły BUW niemal niknie. Bibliotece Uniwersyteckiej i Centrum Kopernika narzucono limit wysokości 12 m, mimo że tuż obok, po drugiej stronie ul. Dobrej, piętrzyła się znacznie wyższa kamienica z lat 30. Dlaczego? Tego pytania Sarzyński nie stawia nigdy, a jest to problem o znaczeniu podstawowym w urbanistyce. W krajobrazie miasta czym innym jest sacrum budowli publicznych – nośników znaczeń życia społecznego, a czymś zgoła innym – profanum tkanki miejskiej tworzonej przez zabudowę mieszkaniową. Podobnie czym innym jest krajobraz miejski, czym innym otwarty.
Jeśli w przestrzeni publicznej polskich miast panuje chaos, to dlatego, że od pół wieku planiści i prawodawcy tylko imitują planowanie przestrzenne Zachodu. Tacy jak Adam Kowalewski, którego Sarzyński cytuje, jakby nie wiedział, że ma do czynienia z byłym ministrem budownictwa – współsprawcą więc raczej obecnego stanu rzeczy niż jego bezradnym świadkiem. To planiści i prawodawcy pozbawiają ustawy, politykę przestrzenną i politykę architektoniczną najistotniejszego składnika zapewniającego ład własnościowy: ustawowego obowiązku komasacji nieruchomości i prawidłowej ich parcelacji przed wprowadzaniem nowej zabudowy. Bez porządku własnościowego (kłania się kwestia odkładanej w nieskończoność reprywatyzacji) oraz bez ograniczeń prawa własności w zakresie sposobu użytkowania i prawa zabudowy nie ma szans na opanowanie chaosu w polskiej przestrzeni. A przed tym władza publiczna ucieka jak najdalej. Myśl Sarzyńskiego wzmaga szum informacyjny, oddzielając chaos i brzydotę od jej przyczyny – bezładu prawnego. Polska szkoła akwarelistyki (błędnie zwana szkołą urbanistyki), pozwala rozrzucać w przestrzeni samolubne budynki, przedmioty i gadżety. Ulice, place i skwery nie mają czytelnych granic – ani w rzeczywistości, ani w planach miejscowych, ani w decyzjach o warunkach zabudowy i zagospodarowaniu terenu.
Sarzyński jako krytyk widzi w tym chaosie powstających form obrazy, bryły i kolory, ale nie rozumie ich wzajemnych związków, skali, materialności, znaczeń i kontekstów. Pracując jako architekt we Francji w latach 70., zauważyłem, że banalna komercyjna zabudowa (szczególnie jednorodzinna, którą – to łatwy cios – wykpiwa Sarzyński) patynuje się i wtapia w pejzaż lepiej niż niejedno dzieło, które miało być prawdziwie oryginalne. Czasem sztuką jest być niewidocznym, czasem – wyrazistym. Architekt Robert Konieczny buduje piękne domy jednorodzinne, które stanowią kontynuację manifestów Rietvelda i Le Corbusiera. Ale o jakości przestrzeni, którą postanowił zająć się krytyk „Polityki", decydują nie obiekty, bo to nie rzeźby i obrazy samoistne, lecz sposób ich łączenia.
To, że nadal mamy kłopot z „komponowaniem miast", jest jedną z przyczyn, dla których widok dzisiejszej Polski nie cieszy. Są bowiem piękne kraje przeciętnych domów i brzydkie krajobrazy pełne oryginalnych pomysłów, co do których przyszłość dopiero pokaże, czy były chybione, czy nie.