Podcinanie korzeni

Wypiękniały nam wsie i miasteczka. Odremontowane zabytki, chodniki wyłożone kostką. Ale młodzi i tak uciekają do miast, zabierając ze sobą nawet groby bliskich. Nie mają już siły zmagać się ze znikającymi autobusami i urzędami pocztowymi

Publikacja: 31.03.2012 01:01

Tej wiosny to nie przylot bocianów jest najgorętszym tematem w Niemirowie, malowniczej wsi nad Bugiem tuż przy granicy z Białorusią. 19 marca z rozkładu zniknął autobus „obiadowy", którym przed południem można było dojechać do pobliskich większych miejscowości – Mielnika czy Siemiatycz. Do lekarza, urzędu, na targ. Poza szkolnym autobusem odwożącym dzieci, w rozkładzie został tylko kurs o godz. 6.30.

Wrócić do wsi można wieczornym pekaesem, który nocuje na podwórku u sołtysa, by rano znów ruszyć na trasę. W weekend do Niemirowa komunikacją dojechać nie można w ogóle. Ostatni niedzielny autobus skasowano już dawno temu. Ale żeby jeszcze „obiadowy" zabierać? Mieszkańcy się burzą, o sprawie zawiadomili lokalną gazetę „Głos Siemiatycz". – Trójkąt bermudzki. Chyba nawet za cara Mikołaja tak źle nie było. Czasem się zastanawiam, czy jakby nas przyłączyli do Łukaszenki, to czy nie byłoby łatwiej – mówi „Rzeczpospolitej" Barbara Jankowska. Na co dzień mieszka i pracuje w Białej Podlaskiej. W każdy weekend przyjeżdża do Niemirowa odwiedzić 88-letnią mamę. – No nie da się tu dojechać. Z Siemiatycz szybciej transport do Brukseli znajdę niż do oddalonego o 30 km Niemirowa – mówi.

– Strach wzywać karetkę – opowiada z kolei 88-letnia pani Maria.- Bo jak zawiozą do Siemiatycz i nie zostawią w szpitalu, to nie ma czym do domu wrócić. Jak do mnie przyjechali, to trzy razy się lekarzowi podpisałam, że nie chcę z nimi jechać.

Gdzie kupić znaczek

Weronika Jankowska, sołtys Niemirowa, pamięta czasy, kiedy do wsi zajeżdżało i dziesięć pekaesów w ciągu dnia. – Ale to dawniej, a dziś kurs do nas pekaesowi się nie opłaca. Chce, by gmina dopłaciła do niego prawie 3 tys. – wyjaśnia. Gmina, choć jest jedną z bogatszych w Polsce (bo na jej terenie jest jeden z największych naziemnych magazynów ropy naftowej w kraju) dopłacać nie chce. – Ale jeszcze walczymy. Chcemy, żeby autobus zajeżdżał do nas chociaż dwa razy w tygodniu – zapowiada pani sołtys.

Pekaes to problem nie tylko Niemirowa. Ta podlaska wieś podzieliła los setek miejscowości w całej Polsce. Systematycznie znikają z nich połączenia autobusowe i kolejowe, a także urzędy pocztowe, lokalne kina czy ośrodki zdrowia. Według rocznika statystycznego GUS tylko w ostatnich dziesięciu latach sieć wykorzystywanych linii kolejowych zmniejszyła się o blisko 2,3 tys. km. W 1950 roku na 10 tys. osób przypadało dziewięć linii. W 2010 roku już tylko 5,3.

Mniej pasażerów wożą też autobusy. W 2000 roku z regularnych połączeń skorzystało 826,6 mln podróżnych. W 2010 roku już tylko 476,1 mln. Można to tłumaczyć tym, że samochód przestał być już dobrem luksusowym, ale na prowincji wiedzą swoje. Autobusami i pociągami nie jeżdżą, bo ich tam już prawie nie ma. Na wsiach coraz trudniej kupić znaczek pocztowy czy zapłacić rachunek, bo w ostatniej dekadzie zlikwidowano 389 wiejskich urzędów pocztowych. – Takie cięcia to degradacja lokalnych środowisk, podcinanie im korzeni – mówi „Rz" prof. Julian Auleytner, prezes Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej. – Ktoś arbitralnie podejmuje decyzję o zamknięciu szkoły, przedszkola, poczty, i nie zastanawia się, jak ludzie mają z tym żyć, jak to zmieni ich miejscowość.

Jeśli nie ma komunikacji, trudno dostać się na pocztę, do lekarza czy urzędu, brakuje oferty kulturalnej czy sportowej, to młodzi uciekają do dużych miast, gdzie łatwiej i o pracę, i o rozrywkę. A im mniej ludzi w małych ośrodkach, tym łatwiej zdecydować o likwidacji kolejnego autobusu, skróceniu godzin urzędowania poczty czy biblioteki. Błędne koło. Efekt? – To smutne, ale w bardzo wielu miejscowościach straszą już puste chałupy. A przyszłość małych miast i wsi leży przecież w rękach młodych – mówi „Rz" prof. Marek Szczepański, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Z Niemirowa wyjechali prawie wszyscy młodzi ludzie, choć miejscowości trudno odmówić uroku. – Raj na ziemi – podkreślają ci, którzy przyjeżdżają na wypoczynek lub osiedlili się na emeryturze. Zadbane uliczki oznaczone ujednoliconymi tabliczkami, chodniki wyłożone kostką, zadaszony przystanek. Nad miejscowością góruje świeżo odremontowany XVIII-wieczny kościół ufundowany przez Michała Fryderyka Czartoryskiego. Na lokalnym cmentarzu nagrobek z rzeźbą samego Ksawerego Dunikowskiego. W centrum wsi park z huśtawkami dla najmłodszych.

Czas ekshumacji

Na drugą stronę Bugu można przedostać się promem. Lada dzień ma zacząć pływać. – To unijny, całkiem nowy. Za pieniądze z Brukseli – tłumaczy pani sołtys. Ale wieś i tak chudnie w oczach. – Kilkanaście lat temu było 760 parafian. Trzy lata temu 300. Dziś 260 – mówi ks. Dariusz Czworkowski, proboszcz miejscowej parafii.

Odkąd podupadła kopalnia kredy w pobliskim Mielniku i zamiast setek osób zatrudnia ledwo 30, ludzie zaczęli wyjeżdżać w poszukiwaniu zajęcia. Do większych miast i za granicę. Przeważnie do Belgii, ale i do Anglii czy Holandii. – Nie uwierzy pani. Niektórzy nawet groby bliskich ze sobą zabierają. W zeszłym roku było kilka ekshumacji na naszym cmentarzu – mówi proboszcz.

We wsi zostali głównie emeryci. Dzieci pani sołtys rozjechały się po Europie. – Nie zatrzymywałam, bo jaka ich tu przyszłość czeka? Syn ma trójkę dzieci, a tu nie ma gdzie zarobić. Do miasta daleko – mówi Weronika Jankowska. – A kiedyś tu było wesoło. Kursy gotowania się organizowało, zapusty, dożynki, sylwestra – wzdycha.

Dziś wieś też stara się jak może. Zdobyła stół do ping-ponga i piłkarzyki. Pograć można w miejscowej świetlicy. Co jakiś czas są też zajęcia: robienie korali z filcu, kwiatów ze słomy, wieczorek poetycki. Zawsze przyjdzie kilka starszych pań. Udało się zorganizować trochę książek i przy sklepie otworzyć punkt biblioteczny. Choć i przyszłość sklepu maluje się w ciemnych barwach. – Niezbyt się opłaca. Za mało ludzi przychodzi na zakupy. Zwłaszcza zimą, bo część starszych pań rodziny zabierają do siebie, do miasta – mówi pani Małgosia, sklepowa.

Pożegnanie z kinem

Problemy Niemirowa doskonale rozumieją w nieodległym Drohiczynie. Choć to siedziba kościelnej diecezji, z porządnie wyremontowanym placem, kościołami i cerkwią, w sobotę o godz. 18 na ulicy trudno spotkać żywego ducha. Łatwiej wysłać e-mail z przystanku PKS, na którym wisi dotykowy monitor z dostępem do sieci, niż natrafić na miejscowego. Przy głównym placu spotykam tylko lokalnego powsinogę. – Zygfryd jestem. Imię niemieckie, ale jestem Polakiem i katolikiem – zagaja. – Mnie tu w Drohiczynie żyje się doskonale, bo rencistą jestem – wyjaśnia i wybałusza oczy słysząc pytanie o wolne mieszkania. – Chcesz się tu przenieść? Z Warszawy? – dopytuje. – Lokum się znajdzie bez problemu, ale pracy żadnej – ostrzega.

Teresa Pietrzak, właścicielka pensjonatu Bajka w Drohiczynie, potwierdza, że wyjazdy młodych w poszukiwaniu pracy to plaga. – Dlatego tak pusto jest na ulicach. To nie wyjątkowy dzień. Tak jest codziennie – mówi. – Mnóstwo domów jest do sprzedania. Z młodych zostali głównie ci, którym pracować się nie chce. Oferta kulturalna, powiedziałabym, taka sobie – opowiada. W Drohiczynie jest kino Daniel, nazwane tak na cześć Daniela Olbrychskiego. Bo Drohiczyn to jego rodzinne strony, aktor ma tu dom. Ale na seans w Danielu nie łatwo się załapać. – Żeby wyświetlili film, musi się zebrać grupka osób – żałuje Pietrzak.

Jednak w kwestii kinematografii Drohiczyn i tak jest na uprzywilejowanej pozycji. W małopolskich Gorlicach już i zebranie grupy kinomanów nie pomoże. Helena Dobrowolska w styczniu zamknęła gorlickie kino Wiarus. – Zanim oddałam klucze do budynku, nagrałam na sekretarkę pożegnanie dla widzów. Wie pani, ludzie na ulicy mnie zaczepiali i mówili, że aż się im łza w oku zakręciła, jak go słuchali – opowiada Dobrowolska. – Z bólem serca, ale musiałam zrezygnować. Dwa razy do roku miasto podnosiło mi czynsz za lokal, do tego ogrzewanie co miesiąc kosztowało 2 tys. zł, a ludzi w Gorlicach coraz mniej. Do tego te 3D mnie wykończyło, bo niektórzy szpanerzy jeździli do kina w Sączu, żeby oglądać filmy w trójwymiarze – mówi Dobrowolska. – Wcześniej poradziłam sobie nawet jak weszło wideo. Z rodziną na dwa miesiące pojechałam zbierać borówki do Szwecji i kupiłam sprzęt – wspomina. Rocznie na film do Wiarusa przychodziło ok. 10 tys. widzów. Teraz zostały im seanse przed telewizorem.

Sprzedana dyskoteka

Za komuny niespełna 30-tysięczne dziś Gorlice były przemysłową potęgą. Tu produkowano maszyny górnicze, wielu gorliczan pracowało w rafinerii ropy naftowej Glimar. Dziś mieszkańcy tylko wspominają potęgę sprzed lat. – Miasto znajduje sie w dramatycznej sytuacji gospodarczej i społecznej – mówi Marzena Gajda, właścicielka lokalnej gazety „Echo Gorlic". – Serce się krają, gdy od wielu lat przyglądamy się, jak upada i zamiera. Żal rozstawać się z dziećmi, które uciekają w poszukiwaniu pracy, żal patrzeć na nędzę wielu rodzin. Czy całe nasze życie tutaj ma się składać z walki o przetrwanie? – pyta Gajda i podkreśla, że miasta takiej urody jak Gorlice, leżące u stóp Beskidu Niskiego, próżno szukać nawet za granicami Polski. Niejedna miejscowość może tylko pozazdrościć Gorlicom zabytkowej starówki. To tu między starymi kamienicami stoi pierwsza na świecie uliczna lampa gazowa. – Miasto ma ogromny potencjał turystyczny. Gorlice to magiczny teren Łemkowszczyzny – zaznacza Gajda. Co z tego, skoro mało kto w Gorlicach zostaje? Młodzi uciekają, jeśli nie za granicę, to do Rzeszowa czy Krakowa i tam próbują się za wszelką cenę utrzymać. Mało kto myśli o powrocie. – Chyba że matka ma pracę. Wtedy czeka aż córka się wykształci i przechodzi na wcześniejszą emeryturę, by zwolnić jej miejsce – opowiada Dobrowolska.

Emigranci z Gorlic skrzykują się na portalach internetowych. Narzekają, że miasto umiera. Miłośnicy potańcówek przyznają, że w weekend w najbardziej „zatłoczonych" lokalach trudno doliczyć się 40 osób. Ubywa też samych lokali. – Ja swój wystawiłem na sprzedaż – zdradza „Rz" Grzegorz, właściciel Clubu-Dyskoteki Gorlickiej, który prosi o niepodawanie jego nazwiska. – Na emerytach, którzy zostali w mieście, nie da się zarobić. Ci, co zostali, nie szukają rozrywki, bo nie mają na nią pieniędzy. Czarno widzę przyszłość Gorlic – mówi. – Podekscytowani idziemy co cztery lata głosować, wierząc, że tym razem stanie się cud i znajdzie się ktoś, kto uratuje to miasto – mówi Gajda. Oddajemy w ręce polityków nie tylko sprawy naszego miasta, ale wszystkie nasze nadzieje na lepszy los. A później? Patrzymy bezradni, jak umiera kolejny zakład pracy.

Pan Kazimierz, lokalny przedsiębiorca z sąsiadującego z Gorlicami Biecza, nazywanego perłą Podkarpacia, małym Krakowem, a nawet polskim Carcassonne, przyznaje, że okolica nie ma szczęścia do władz i dlatego się wyludnia. – O godzinie 16 jest u nas pusto na ulicach. Puste ławki w parku. Dawniej tak nie było – wspomina.

Od lat prowadzi sklep spożywczy przy ulicy Rynek, ale jak mówi, trzeba go będzie zamknąć. – Nie ma komu sprzedawać. Większość młodych wyjeżdża. A to do Irlandii, a to do Włoch. Mój syn jest w USA. Prowadził firmę, ale w końcu zamknął ją i wyemigrował – rozkłada ręce. – Komunikacja na szczęście jeszcze w Bieczu działa dzięki prywatnym busom – mówi. Drżą za to miejscowości obsługiwane przez gorlicki MZK, który ma duże kłopoty. Połączenia z okolicznymi miejscowościami znikają z rozkładu, a kierowcom zaproponowano przejście na niepełne etaty.

Tusk uratował pocztę

Czy u nas lepiej niż we wschodniej Polsce? Tak samo. Kto jest bardziej zaradny wyjeżdża do miasta czy za zachodnią granicę. Perspektyw brak. Może gdzieś w Wielkopolsce jest lepiej – zastanawia się Józef Grygorowicz, sołtys wsi Wymiarki w woj. lubuskim. Tam też skasowano kilka połączeń PKS do pobliskiego Żagania i Żar. Wieczorem do miasta człowiek się nie dostanie. – Tylko własnym transportem – podkreśla Grygorowicz.

W blisko półtoratysięcznym Nowym Warpnie w Zachodniopomorskiem, położonym 60 km od Szczecina, jednej z najbogatszych gmin w kraju, do braku pekaesu się już przyzwyczaili. Pogodzić trzeba było się też z innymi niedogodnościami. Przerwami w dostawie prądu, zamianą ośrodka zdrowia na prywatną przychodnię. Rok temu Poczta Polska chciała zamknąć swoją placówkę, ale tego już burmistrz nie zdzierżył i wysłał list do partyjnego kolegi – premiera Donalda Tuska. Pogroził, że jeśli zlikwidują pocztę, nie ręczy za frekwencję wyborczą w Nowym Warpnie.

Poskutkowało. Pocztę udało się obronić. – Całkiem spokojni nie jesteśmy, bo przy następnej restrukturyzacji będą chcieli znowu ją zamknąć, ale myślę, że pierwsi na liście nie będziemy – mówi „Rz" burmistrz Władysław Kiraga. Zauważa jednak, że z poczty korzysta coraz mniej mieszkańców. – Siedziałem ostatnio 1,5 godz. przed urzędem i rzeczywiście takiego ruchu jak kiedyś już nie ma. Ale dla emerytów to jedyne miejsce, w którym mogą zapłacić rachunki – zwraca uwagę.

A tych jest coraz więcej, bo i młodzi z Nowego Warpna szukają szczęścia w większych miastach. Burmistrz ma nadzieję, że i inne sprawy uda się załatwić. – Myślimy o rozwoju turystyki. Mamy duże ambicje – mówi. I dodaje, że przez rok udało się parę spraw załatwić. Kładziony jest kabel pod ziemią, więc być może i przerw w dostawie prądu nie będzie. – Ostatnio widziałem na rozkładzie, że jeden prywatny przewoźnik uruchomił bezpośrednie połączenie do Szczecina – chwali Kiraga. Jak mówi, ma szczęście, że mieszkańcy Nowego Warpna wiele rzeczy rozumieją i nie są roszczeniowi. – Ale naród spokojny do czasu wybuchu wojny – żartuje wspominając batalię o pocztę.

Co dalej z ucieczkami młodych ze wsi do miast? Czy grozi nam model Ameryki Południowej – wielomilionowe metropolie i słabo zaludniona, zapomniana reszta kraju? – To złe zjawisko, ale metropolie rządzą światem i tego zatrzymać się nie da. Są magnesem dla młodych ludzi, bo dają szansę na rozwój i lepsze życie – uważa prof. Szczepański, ale zaznacza, że wiele zależy od kreatywności lokalnych władz. – Czasem dobrym pomysłem na ożywienie okolicy może być nawet święto ziemniaka czy mistrzostwa w rzucie beretem z antenką. Ale jeśli ludzie wyprowadzając się zabierają ze sobą nawet groby bliskich, kotwice naszej tożsamości, to wskazuje na ich determinację, brak nadziei na poprawę i niechęć do powrotu w rodzinne strony – podkreśla.

Innego zdania jest Andrzej Mikosz, prawnik i były minister skarbu państwa w rządzie PiS. – Takie zmiany nie są nieuchronne. Wiele zależy od tego, jaką politykę prowadzi państwo. Po 1989 roku Polska przyjęła model silnie scentralizowanej i skoncentrowanej władzy. Zaniedbano inwestycje infrastrukturalne, które pozwalałyby na zrównoważony rozwój kraju. To zła polityka, która pustoszy wsie i miasta, nie tylko te najmniejsze – mówi. Zwraca uwagę, że prof. Michał Kulesza autor reformy terytorialnej i osoba, która miała duży wpływ na kształt polskiej administracji wzoruje się na francuskich rozwiązaniach. – A to chyba najgorszy model w Europie. We Francji jest Paryż i reszta, tymczasem w Niemczech Trybunał Konstytucyjny mieści się w Karlsruhe, Bank Centralny we Frankfurcie, a znakomite uniwersytety – jak Heidelberg czy Muenster – w miastach, które w Polsce byłyby siedzibami powiatów – podkreśla. Jego zdaniem potrzebna jest także zmiana w myśleniu. – Gdy jako minister zaproponowałem przeniesienie siedziby Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa do Łodzi, protestowali ci, którzy mieliby tam pracować. Uznali, że byłaby to dla nich degradacja – opowiada.

Zaprosić repatriantów

Prof. Auleytner uważa, że  marnujemy kapitał społeczny małych miast i wsi. – Potrzebne jest zachęcanie ludzi do podjęcia działalności usługowej. Jak popularne są wśród warszawiaków wyjazdy na Mazury? Przecież mieszkańcy Mazur mogliby na tym zarabiać lepiej niż obecnie. Tymczasem codziennie 800 tys. osób dojeżdża do Warszawy do pracy. Po co nam to? – pyta ekspert i dodaje, że może warto pomyśleć, by do wyludnionych miasteczek repatriować Polaków ze Wschodu. – Oni mogliby wykorzystać taką szansę i zrobić coś dla lokalnych społeczności. Mają przecież doświadczenie życia w trudniejszych warunkach. Szwedzi i Niemcy już zapraszają innych, by osiedlali się na ich wyludnionych terenach. Możemy zrobić to samo – przekonuje.

W małopolskich Gorlicach tli się iskierka nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. – Telefon od was dał mi dużo motywacji do pracy i wiary, że ona ma sens – cieszy się Marzena Gajda właścicielka „Echa Gorlic". – Może nareszcie ktoś się zainteresuje dawno zapomnianymi przez wszystkich Gorlicami, skoro „Rzeczpospolita" o nas pisze?

Tej wiosny to nie przylot bocianów jest najgorętszym tematem w Niemirowie, malowniczej wsi nad Bugiem tuż przy granicy z Białorusią. 19 marca z rozkładu zniknął autobus „obiadowy", którym przed południem można było dojechać do pobliskich większych miejscowości – Mielnika czy Siemiatycz. Do lekarza, urzędu, na targ. Poza szkolnym autobusem odwożącym dzieci, w rozkładzie został tylko kurs o godz. 6.30.

Wrócić do wsi można wieczornym pekaesem, który nocuje na podwórku u sołtysa, by rano znów ruszyć na trasę. W weekend do Niemirowa komunikacją dojechać nie można w ogóle. Ostatni niedzielny autobus skasowano już dawno temu. Ale żeby jeszcze „obiadowy" zabierać? Mieszkańcy się burzą, o sprawie zawiadomili lokalną gazetę „Głos Siemiatycz". – Trójkąt bermudzki. Chyba nawet za cara Mikołaja tak źle nie było. Czasem się zastanawiam, czy jakby nas przyłączyli do Łukaszenki, to czy nie byłoby łatwiej – mówi „Rzeczpospolitej" Barbara Jankowska. Na co dzień mieszka i pracuje w Białej Podlaskiej. W każdy weekend przyjeżdża do Niemirowa odwiedzić 88-letnią mamę. – No nie da się tu dojechać. Z Siemiatycz szybciej transport do Brukseli znajdę niż do oddalonego o 30 km Niemirowa – mówi.

– Strach wzywać karetkę – opowiada z kolei 88-letnia pani Maria.- Bo jak zawiozą do Siemiatycz i nie zostawią w szpitalu, to nie ma czym do domu wrócić. Jak do mnie przyjechali, to trzy razy się lekarzowi podpisałam, że nie chcę z nimi jechać.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy