Czy nazwiemy to komercjalizacją, czy zwyczajnie wolnym rynkiem, cena wyznacza nam rytm życia. Poczucie wartości, przynależność społeczna, wiedza, inteligencja. Wszystko da się wycenić i na co dzień się wycenia. Kobieta do noszenia cudzej ciąży 25 – 30 tys. złotych; udział w eksperymencie medycznym albo teście firm farmaceutycznych 2 do 12 tys. zł w zależności od stopnia ryzyka; prawo do zabicia wieloryba 65 tys. dolarów; obywatelstwo Stanów Zjednoczonych inwestycja warta 500 tys. dolarów; nerka do przeszczepu 27 tysięcy. Wszystko oczywiście zależy jeszcze od kraju, opakowania, popytu i podaży.
Globalizacja poczyniła ogromny postęp w otwieraniu rynków, przepływie towarów, tworzeniu nowych miejsc pracy – napisano o tym już całe mnóstwo książek. O tym, że rynek konsumpcyjny zwiększył się w ciągu ostatnich 30 lat o blisko 3 miliardy osób. Trochę mniej pisano przy tym, że zwielokrotnione możliwości i przepływające z kontynentu na kontynent ogromne sumy pieniędzy stworzyły popyt na zupełnie nowe produkty. Albo inaczej: stworzyły nowego globalnego człowieka z nowymi możliwościami i zupełnie nowymi potrzebami. Wartości rynkowe splotły się z moralnością, ideologią i polityką. Ekonomiści stali się celebrytami, a ich książki sprzedawane są w milionach egzemplarzy. Machina konsumpcji, kupna, handlu, marketingu wyznacza rytm życia, tak jak niegdyś czyniły to pory roku. Niegdyś, bo obecnie to, że nadchodzi wiosna, wiemy po zmianie kolekcji w sklepie, a to, że nadchodzi Boże Narodzenie, po reklamie coca-coli.
Po wielkiej zapaści rynkowej 2008 roku niektórzy politycy i publicyści za całe zło winili chciwość. Pazernych finansistów, którzy za bonusy gotowi byli złamać wszelkie zasady, w tym interesy własnych klientów. Ekonomiści zwracali uwagę na role polityków, którzy, chcąc przypodobać się wyborcom, sztucznie obniżali wartość pieniądza i gwarantowali kredyty niespełniające żadnych standardów bezpieczeństwa.
Winnych można zawsze znaleźć, ale rzecz chyba jest poważniejsza niż chciwość bankierów czy pazerność polityków na władzę. Przyczyn kryzysu warto szukać w pokoleniach ukształtowanych w warunkach rynkowej moralności, rynkowego społeczeństwa. To coś zupełnie innego niż gospodarka rynkowa.
Wolny rynek i ekonomia rynkowa to tylko pewien system myślenia o organizowaniu działań człowieka na rzecz efektywniejszej, bardziej opłacalnej produkcji. Natomiast społeczeństwo rynkowe to styl życia. Styl wdzierający się we wszystkie zakamarki naszej codzienności. To on pozwolił na skomercjalizowanie świąt Wielkiej Nocy, a nawet religijnych obrzędów.