Reklama
Rozwiń
Reklama

Płaszczyk Tamary, suknia Ity

Samuel Willenberg, rzeźbiarz, malarz, ocalony z Treblinki, powstaniec warszawski

Aktualizacja: 11.10.2022 14:34 Publikacja: 12.05.2012 01:01

Płaszczyk Tamary, suknia Ity

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Był pan kie­dy­kol­wiek na Ja­snej Gó­rze?

A jak­że, wszyst­kie mo­je wa­ga­ry tam by­ły! Prze­cież mieszka­łem w Czę­sto­cho­wie do  13. ro­ku ży­cia. Jak tam po­je­cha­łem po woj­nie, to szu­ka­łem na  tych mu­rach, czy jesz­cze gdzieś jest wy­gra­we­ro­wa­ne „Sa­mek"... (śmiech)

Ucie­ki­nier z Tre­blin­ki, Żyd, po­wsta­niec war­szaw­ski, ate­ista z Tel Awi­wu, sta­wia po­mnik Ja­na Paw­ła II...

Chciał­bym po­da­ro­wać swo­ją rzeź­bę Ja­na Paw­ła II, któ­ra mo­gła­by sta­nąć przed ko­ścio­łem św. Au­gu­sty­na na No­wo­lip­kach w War­sza­wie, na te­re­nie by­łe­go get­ta.

Cze­mu w ogó­le wy­rzeź­bił pan Oj­ca Świę­te­go?

To by­ło w 2005 ro­ku, po śmier­ci pa­pie­ża po­czu­łem, że mu­szę to zro­bić. Ja bar­dzo sza­no­wa­łem Ja­na Paw­ła II, któ­ry ty­le zro­bił dla po­pra­wy sto­sun­ku do Ży­dów, że zro­bi­łem rzeź­bę pa­pie­ża pa­trzą­ce­go na To­rę i ta­bli­cę z de­ka­lo­giem. To był po­ryw ser­ca.

Sztu­ką za­jął się pan na eme­ry­tu­rze.

To pew­nie ge­ny.

Pa­na oj­cem był uzna­ny ar­ty­sta ży­dow­ski przed­wo­jen­nej Pol­ski Pe­rec Wil­len­berg.

Kie­dy się uro­dzi­łem, ta­ta uczył w Czę­sto­cho­wie pla­sty­ki w szko­le ży­dow­skiej. Prze­rwał to, kie­dy do­stał za­mó­wie­nie na wy­ko­na­nie pla­fo­nu w sta­rej bóż­ni­cy. Miał za to do­stać 30 ty­się­cy zło­tych!

Reklama
Reklama

Ma­ją­tek!

Ale, nie­ste­ty, do­sta­wał opro­te­sto­wy­wa­ne we­ksle i za­miast 1000 zł do­sta­wa­li­śmy 20 – 30 zł. By­ło bar­dzo cięż­ko, więc oj­ciec po­je­chał do pra­cy do War­sza­wy. Do­je­cha­li­śmy do nie­go, ale ta­ta zna­lazł pra­cę w Opa­to­wie, w Świę­to­krzy­skiem, gdzie ma­lo­wał sy­na­go­gę.

Ma pan 16 lat i wy­bu­cha woj­na.

A ja idę do woj­ska.

Te ciepłe kobiety wychodziły nagie z baraku do komory gazowej. Wszystko parowało, więc one szły jakby we mgle, w chmurze. Jak z innego świata

Szes­na­sto­la­tek? Jak to moż­li­we?

Mnie nie trze­ba by­ło dwa ra­zy po­wta­rzać i jak tyl­ko ja­kieś na­po­tka­ne przez nas pod Gar­wo­li­nem pod­wo­dy krzyk­nę­ły: „Chło­pa­ki, chodź­cie do woj­ska!" – to zrzu­ci­łem gar­ni­tur i sta­łem się żoł­nie­rzem.

ŻO­NA, Ada Lubelczyk Willenberg: To by­ło wy­jąt­ko­wo nie­ży­dow­skie za­cho­wa­nie!

Dla­cze­go?

ŻO­NA: Ży­dzi by­li ostroż­niej­si, nie pcha­li się tak na wa­ria­ta do woj­ska, a on ma po mat­ce Ro­sjan­ce coś sło­wiań­skie­go... (śmiech)

Reklama
Reklama

Wróć­my do wrze­śnia 1939.

Po­szli­śmy na wschód, aż do Kow­la, skąd wró­ci­li­śmy do Cheł­ma. Stam­tąd ru­szy­li­śmy już po­cią­giem na za­chód, na front nie­miec­ki, uje­cha­li­śmy mo­że ki­lo­metr, gdy zo­ba­czy­li­śmy czoł­gi so­wiec­kie. I za­czę­ła się re­gu­lar­na strze­la­ni­na. My za na­sy­pem, oni z dru­giej stro­ny.

Jak to się skoń­czy­ło?

Zo­sta­łem bar­dzo cięż­ko ran­ny, mia­łem cał­ko­wi­cie spa­ra­li­żo­wa­ne no­gi i mia­łem już ni­gdy nie cho­dzić. Niech pan zo­ba­czy tu­taj, tu mi we­szła, tam­tę­dy wy­szła, na szczę­ście nie na­ru­szy­ła krę­go­słu­pa...

Wy­glą­da strasz­nie...

Póź­niej w Tre­blin­ce kro­ił mnie ko­le­ga, bo do­sta­łem bi­cie i w tym miej­- scu zbie­ra­ła się ro­pa. Mia­łem 40 stop­ni go­rącz­ki. Na­ostrzy­łem scy­zo­ryk i mó­wię: „Al­fred, krój!". On nie chciał, ale go zmu­si­łem, czar­na ro­pa się wy­la­ła, ale się za­bliź­ni­ło. Jesz­cze do lat 80. co ro­ku mi się ta ra­na od­na­wia­ła. Prze­szło, kie­dy wy­ho­do­wa­li tę bak­te­rię i da­li mi an­ty­bio­tyk.

Wróć­my do kam­pa­nii wrze­śnio­wej.

Tra­fi­łem do szpi­ta­la woj­sko­we­go, któ­ry za­ję­li Ro­sja­nie, ale oka­za­ło się, że we­dług Rib­ben­tro­pa się za­ga­lo­po­wa­li i cof­nę­li się, zo­sta­wia­jąc to Niem­com.

Dla pa­na ozna­cza­ło to śmier­tel­ne za­gro­że­nie. Pan miał aryj­ski wy­gląd?

Za­wsze! Blond wło­sy, nie­bie­skie oczy... Oj­ciec miał czu­pry­nę jak Pa­de­rew­ski, więc go lu­dzie na uli­cy bra­li za mi­strza i żą­da­li au­to­gra­fów... W każ­dym ra­zie jak wkro­czy­li Niem­cy, to le­ka­rze nas od ra­zu wy­pi­sa­li z la­za­re­tu, że­by­śmy nie tra­fi­li w ich rę­ce. Ko­niec koń­ców ze śmier­dzą­cy­mi ra­na­mi do­je­cha­łem do do­mu.

Jak wy­glą­dał po­czą­tek oku­pa­cji?

Zdą­ży­łem wy­do­brzeć, kie­dy w grud­niu 1939 Niem­cy roz­strze­la­li 107 osób w Waw­rze, zresz­tą wśród nich spo­ro Ży­dów.

Reklama
Reklama

ŻO­NA: Po­tem na mu­rach po­ja­wia­ły się na­pi­sy „Po­mści­my Wa­wer".

Po tej zbrod­ni au­striac­cy żoł­nie­rze ostrze­gli nas, mło­dych, by­śmy ucie­ka­li, bo coś się szy­ku­je. I tak 1 stycz­nia 1940 ro­ku ucie­kli­śmy wszy­scy do Opa­to­wa, do ta­ty. Oj­ciec ma­lo­wał pej­za­ży­ki, a ja cho­dzi­łem po wsiach i za­mie­nia­łem to na jaj­ka, ku­ry, mle­ko, sio­stra da­wa­ła ko­re­pe­ty­cje, ma­ma ro­bi­ła za­strzy­ki – nie by­ło tak źle.

Mi­mo że miesz­ka­li­ście w get­cie?

To nie by­ło ogro­dzo­ne get­to, ale otwar­ta dziel­ni­ca. Ma­ma mia­ła pol­ską ken­kar­tę ja­ko pra­wo­sław­na, bo uda­ło się ukryć, że po ślu­bie prze­szła na ju­da­izm, ale my mie­li­śmy do­ku­men­ty ży­dow­skie. I kie­dy w 1942 ro­ku za­czę­ły się słu­chy, że bę­dą gdzieś wy­sy­łać Ży­dów, oj­ciec za­ła­twił i nam pol­skie ken­kar­ty. Sam uciekł do War­sza­wy, gdzie ja­ko Ka­rol Bal­ta­zar Pę­ko­sław­ski ma­lo­wał ob­raz­ki, a my z ma­mą po­je­cha­li­śmy do Czę­sto­cho­wy, do ko­le­żan­ki ma­my, Po­lki, któ­ra ży­ła z Ży­dem i któ­ra zna­la­zła nam po­kój.

Za­nim tam za­miesz­ka­li­śmy, wró­ci­łem z mat­ką do Opa­to­wa po rze­czy, a w do­mu zo­sta­ły tyl­ko sio­stry: 24-let­nia Ita i 6-let­nia Ta­ma­ra. Wra­ca­my do do­mu, a tu w drzwiach krzy­czy wła­ści­ciel­ka: „Pa­nie, to by­ły Ży­dów­ki, po­li­cja je wzię­ła!". Wy­da­li je... (ci­sza)

Mu­sie­li­ście stam­tąd ucie­kać.

Te­raz pła­czę i pła­ka­łem wów­czas z mat­ką. Po­szli­śmy do par­ku pod Ja­sną Gó­rę, usie­dli­śmy na ław­ce i strasz­nie pła­ka­li­śmy, tyl­ko jak ktoś prze­cho­dził, to przy­tu­la­li­śmy się do sie­bie, jak­by­śmy się ca­ło­wa­li, że­by nikt nie za­uwa­żył. Ma­ma ka­za­ła mi ucie­kać i wró­ci­łem do Opa­to­wa. Po dwóch dniach, w no­cy, 23 paź­dzier­ni­ka 1942 ro­ku, wszyst­kich nas spę­dzi­li na targ. Ukra­iń­scy straż­ni­cy po­za­bie­ra­li chło­pa­kom bu­ty z cho­le­wa­mi i po­wieź­li nas do Tre­blin­ki.

Reklama
Reklama

Ale pan nie tra­fił do ga­zu.

Sie­dzia­łem na zie­mi i zdej­mo­wa­łem, tak jak nam ka­za­li, bu­ty. Wte­dy pod­szedł do mnie chło­pak z Czę­sto­cho­wy, któ­re­go nie po­zna­łem, i po­- wie­dział: „Mów im, że je­steś mu­rarz!".

Dla­cze­go?

Niem­cy roz­bu­do­wy­wa­li obóz i po­trze­bo­wa­li mu­ra­rzy. Wy­rżnę­li po­- przed­nie son­der­ko­man­ndo, bo je­den z nich za­szty­le­to­wał es­es­ma­na, więc te­raz two­rzy­li no­we. Mia­łem na so­bie ma­lar­ski ki­tel oj­ca i prze­ko­na­łem Niem­ców, że pra­co­wa­łem na bu­do­wie. Do­sta­łem kop­nia­ka i wrzu­ci­li mnie do ba­ra­ku. A sześć ty­się­cy opa­tow­skich Ży­dów po­szło od ra­zu do ga­zu. Moi ko­le­dzy, któ­rzy sprzą­ta­li ubra­nia za­ga­zo­wa­nych Ży­dów z ko­lej­nych trans­por­tów, po­szli ra­zem z ostat­nim z nich do ko­mo­ry ga­zo­wej...

Jesz­cze te­go sa­me­go dnia wie­czo­rem pod­szedł do mnie ten chło­pak z Czę­sto­cho­wy, któ­ry mi po­mógł. To był Al­fred Bem, mój są­siad z uli­cy obok. To on mi uświa­do­mił: „Sa­mek, ty je­steś w fa­bry­ce śmier­ci. Tu wszyst­kich li­kwi­du­ją!".

Co się wte­dy czu­je? Strach, prze­ra­że­nie, otę­pie­nie?

Otę­pie­nie wła­śnie. Jak­bym do­stał w gło­wę. Mia­łem tyl­ko jed­ną myśl: „Mu­szę stąd uciec, trze­ba zwiać".

Wcze­śniej jed­nak do­ko­nał pan ma­ka­brycz­ne­go od­kry­cia.

W grud­niu 1943 ro­ku zo­ba­czy­łem wśród sor­to­wa­nych rze­czy za­ga­zo­wa­nych czę­sto­chow­skich Ży­dów ubra­nia mo­ich sióstr.

Reklama
Reklama

Skąd pan wie­dział, że to na pew­no ich?

Kie­dy wy­bu­chła woj­na, Ta­ma­ra mia­ła trzy lat­ka, w 1942 ro­ku sześć. Cią­gle no­si­ła ten sam płasz­czyk i ma­ma mu­sia­ła do­szyć jej zie­lo­ne, pra- ­wie od­bla­sko­we, rę­kaw­ki i tro­chę ma­te­ria­łu na do­le, że­by płaszcz był dłuż­szy. To się bar­dzo rzu­ca­ło w oczy. I kie­dy sor­to­wa­łem te ubra­nia, zo­ba­czy­łem płasz­czyk Ta­ma­ry, a pod nim kwia­cia­stą suk­nię Ity. Mu­sia­ły być ra­zem do koń­ca... Prze­pra­szam, nie mo­gę...

Jak pan to zniósł?

Wte­dy w ogó­le nie pła­ka­łem. Za­gry­złem zę­by i nie re­ago­wa­łem. W ogó­le, ani łez­ki! Ro­zu­mie pan: ani łez­ki!

Prze­trwał pan, bo Niem­cy po­trze­bo­wa­li was do ukry­cia śla­dów swo­ich zbrod­ni.

Mu­sie­li­śmy bu­do­wać, sor­to­wać ubra­nia. Nie by­łem fry­zje­rem, ale raz ka­za­li mi strzyc ko­bie­ty, któ­re szły do ga­zu. Wło­sy by­ły Niem­com po­trzeb­ne do ma­te­ra­cy do ło­dzi pod­wod­nych. Wie pan cze­mu? Bo wło­sy nie przyj­mo­wa­ły wil­go­ci. Jed­ną z tych ko­biet, 20-let­nią Rut Do­rf­man, tak za­pa­mię­ta­łem, że ją wie­le lat po woj­nie wy­rzeź­bi­łem. To by­ło strasz­ne uczu­cie...

Bo pan wie­dział, że ona idzie na śmierć?

I ja wie­dzia­łem, i ona wie­dzia­ła. Spy­ta­ła mnie: „Jak dłu­go to po­trwa?". Oszu­ka­łem ją, że tyl­ko dzie­sięć mi­nut, a trwa­ło to dłu­żej. Wie pan, to był sur­re­ali­stycz­ny, kosz­mar­ny wi­dok: te cie­płe ko­bie­ty wycho­dzi­ły na­gie z ba­ra­ku do ko­mo­ry ga­zo­wej. Wszyst­ko pa­ro­wa­ło, więc one szły jak­by we mgle, w chmu­rze, jak z in­ne­go świa­ta...

O mój Bo­że.

Tak. To by­ła tra­ge­dia. Ca­ły czas, każ­de­go dnia, czło­wiek za­sta­na­wiał się, czy prze­ży­je. Jed­no­cze­śnie za­czę­ła się obo­zo­wa kon­spi­ra­cja, któ­rej two­rze­nie by­ło bar­dzo trud­ne.

Reklama
Reklama

Dla­cze­go?

Jak pan jest po­śród przy­ja­ciół, któ­rym pan ufa, to ła­twiej po­dej­mo­wać ta­kie de­cy­zje, an­ga­żo­wać się. Tam, w Tre­blin­ce, sie­dzie­li lu­dzie, któ­rzy się nie zna­li. Każ­dy chciał prze­żyć i bał się, że ko­le­ga ze stra­chu do­nie­sie na cie­bie do ge­sta­po.

Mi­mo to uda­ło się wam uciec.

To by­ło 3 sierp­nia 1943 ro­ku. Ko­le­dzy rzu­ci­li gra­na­ta­mi w zbior­nik ben­zy­ny, za­czę­li­śmy strze­lać i w tym ogrom­nym za­mie­sza­niu ucie­kło mo­że ze dwu­stu więź­niów.

Wie­dział pan do­kąd ucie­kać?

Ja tak. W prze­ci­wień­stwie do mo­ich ko­le­gów mia­łem za dru­ta­mi mat­kę i oj­ca. Prze­szli­śmy ra­zem ka­wa­łek la­su, przez nie­ist­nie­ją­ce już dziś to­ry Mał­ki­nia – Sie­dlce, i szo­sę. Tak wy­szli­śmy pro­sto na wieś. Jed­ni ucie­kli w pra­wo, in­ni w le­wo, a ja prze­sze­dłem środ­kiem. Mia­łem do­bry wy­gląd i się nie ba­łem. Tak do­sze­dłem do Bu­gu i tam tra­fi­łem na spe­ku­lan­tów, któ­rzy wo­zi­li lu­dzi.

Wie­dzie­li, kim pan jest?

Tak i po­mo­gli mi. By­łem ran­ny w  no­gę, ale do­sze­dłem do sta­cji w  Kost­kach nie­da­le­ko So­ko­ło­wa Pod­la­skie­go. Tam dziew­czy­na w skle­pie, Po­lka, ostrze­gła mnie, że Niem­cy szu­ka­ją ucie­ki­nie­rów. Po­zna­wa­li ich po tym, że by­li­śmy ły­si al­bo mie­li­śmy bar­dzo krót­kie wło­sy.

Jak pan so­bie po­ra­dził?

Po­mo­gła mi ta dziew­czy­na, wsa­dzi­ła w kie­szeń 20 zło­tych. No to ja chcia­łem od ra­zu ku­pić so­bie 15 pa­pie­ro­sów i za­pał­ki. „To pa­nu za­brak- ­nie na bi­let" – po­wie­dzia­ła i da­ła mi te pa­pie­ro­sy za dar­mo. Po­sze­dłem się prze­spać na po­lu, ra­no z opuch­nię­tą, po­ha­ra­ta­ną no­gą do­czła­pa­łem na sta­cję. Znów mi po­mo­gli.

Kto tym ra­zem?

Po­pro­si­łem ja­kąś ko­bie­tę, że­by mi ku­pi­ła bi­let, a ja po­pil­nu­ję jej ba­ga­żu i bę­dę do niej mó­wił „stry­jen­ko". W Sie­dl­cach zna­la­złem le­ka­rza, któ­re­mu po­wie­dzia­łem, że ucie­kłem ze sta­la­gu z Prus Wschod­nich, on za­jął się mo­ją no­gą, na­kar­mił mnie i ru­szy­łem do War­sza­wy. Za­trzy­ma­łem się w Rem­ber­to­wie u ja­kiejś go­spo­dy­ni. Wie­czo­rem wró­cił jej syn –  ja­kiś ban­dy­ta – i za­czę­li­śmy się ob­wą­chi­wać. Mó­wi: „Jak­byś miał  pie­- nią­dze, to za­ła­twił­bym ci do­ku­men­ty...". A ja mu na to, że mam sto do­la­- rów. „A skąd?". „A zła­pa­łem jed­ne­go ży­dzia­ka nad Bu­giem..." (śmiech)

Uda­ło się?

Wszyst­ko mi za­ła­twił, jesz­cze resz­tę przy­niósł! Przez zna­jo­mych z Czę­sto­cho­wy do­wie­dzia­łem się, że oj­ciec jest w War­sza­wie. No to na bez­czel­ne­go po­sze­dłem do ma­gi­stra­tu i Niem­cy po­wie­dzie­li mi, że Ka­rol Bal­ta­zar Pę­ko­sław­ski miesz­ka przy ul. Gró­jec­kiej 104! Co się oka­za­ło? Do­zor­ca za­ła­twił oj­cu le­gal­ne pa­pie­ry! Był tyl­ko je­den kło­pot: ta­ta miał aryj­ski wy­gląd, ale bar­dzo źle mó­wił po pol­sku, z ży­dow­sko-ro­syj­skim ak­cen­tem.

Jak so­bie z tym po­ra­dził?

Na­pi­sa­li mu w ken­kar­cie, że jest nie­mo­wą. I tak go zna­la­złem... Prze­pra­szam, nie mo­gę mó­wić, ale to spo­tka­nie z oj­cem... To by­ło nie­sa­mo­wi­te, bo je­go po­kój przy­po­mniał mi dzie­ciń­stwo, za­pach farb i ter­pen­ty­ny. A wszę­dzie na szta­lu­gach świę­te ob­ra­zy: Ma­ry­ja, Je­zus...

W koń­cu ma­lo­wał Ży­dów.

Wła­śnie to sa­mo mu po­wie­dzia­łem: „Ta­ta, tu znów ma­lu­jesz Ży­dów!". (śmiech)

Z cze­go pan żył?

Jak mi trosz­kę od­ro­sły wło­sy, to za­czą­łem cho­dzić po skle­pach z de­wo­cjo­na­lia­mi i sprze­da­wać te ob­ra­zy. I bra­li je! Kie­dyś na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu spo­tka­łem przed wy­sta­wą dwie pa­nie za­chwy­ca­ją­ce się ta­ki­mi ob­raz­ka­mi, za­wio­złem je więc obie do oj­ca. By­ły za­chwy­co­ne! „Tyl­ko ja bym chcia­ła, że­by Pan Je­zus nie był ry­ży, ale blond". One za­czę­ły po­sy­łać nam płót­na i ta­ta ma­lo­wał dla księ­dza, do ko­ścio­łów, wszę­dzie.

ŻO­NA: Oni po­tem mó­wi­li, że ni­gdy im się tak do­brze nie po­wo­dzi­ło, bo lu­dzie w cza­sie oku­pa­cji by­li bar­dzo re­li­gij­ni i wie­rzy­li, że te ob­ra­zy po­mo­gą im prze­trwać woj­nę.

Ta­ta tak do­brze za­ra­biał, że star­cza­ło nie tyl­ko nam, ale jesz­cze po­sy­łał pie­nią­dze mat­ce.

Jak pan tra­fił do po­wsta­nia?

Miesz­ka­łem wte­dy w Śród­mie­ściu, na Na­to­liń­skiej, i kie­dy wy­bu­chło po­wsta­nie, to z re­wol­we­rem i dwo­ma gra­na­ta­mi po­bie­głem do  VII Zgru­po­wa­nia AK „Ru­czaj", któ­ry zdo­by­wał cze­skie po­sel­stwo przy Ko­szy­ko­wej. Wszy­scy wie­dzie­li, że je­stem Ży­dem, że ucie­kłem z Tre­blin­ki. Wal­czy­łem przy Na­to­liń­skiej, pla­cu Zba­wi­cie­la, na Mo­ko­tow­skiej w gru­zach zna­la­złem dwie ukry­wa­ją­ce się Ży­dów­ki. Niech pan czy­ta, tu jest list, ja­kiś czas te­mu jed­na z nich po­je­cha­ła do Tre­blin­ki, ku­pi­ła mo­ją książ­kę i na­pi­sa­ła do mnie.

Na po­cząt­ku był pan w AK.

Po­tem prze­sze­dłem, zresz­tą za zgo­dą do­wódz­twa AK, do ko­le­gów – syn­dy­ka­li­stów z le­wi­co­wej Pol­skiej Ar­mii Lu­do­wej, nie my­lić z AL. I z ni­mi wal­czy­łem do koń­ca po­wsta­nia na Śród­mie­ściu i Czer­nia­ko­wie. Przy wyj­ściu z po­wsta­nia ucie­kłem z ko­le­gą Zyg­mun­tem Straw­czyń­skim do wój­ta z Bło­nia, zna­lazł nam kwa­te­rę w Ko­py­to­wie i tam do­cze­ka­łem wy­zwo­le­nia.

ŻO­NA: Igo, pro­szę cię, mu­si­my koń­czyć, je­ste­śmy umó­wie­ni, a ty pa­nu na­wet nie po­zwa­lasz dojść do sło­wa!

Daj mi tę książ­kę, chcę coś po­ka­zać!

ŻO­NA: Igo...

No daj mi tę książ­kę, pro­szę cię!

ŻO­NA: Mój mąż ma naj­wyż­sze pol­skie od­zna­cze­nia, do­stał od pre­zy­den­ta Ka­czyń­skie­go, ale to ja po­win­nam je do­stać za to, że ty­le lat z nim wy­trzy­mu­ję... (śmiech)

A dla­cze­go Igo?

Już mó­wię...

ŻO­NA: Nie, to by­ło py­ta­nie do  mnie! On miał ta­ki pseu­do­nim w po­wsta­niu i jak go po­zna­łam po woj­nie, to wszy­scy mó­wi­li do nie­go „Igo" i tak zo­sta­ło.

Mu­szę pa­nu jesz­cze po­ka­zać...

Pa­nie Sa­mu­elu, pań­ska żo­na mnie za­bi­je...

Ona? Nie, ona pa­na nie za­bi­je.

ŻO­NA: Za­bi­ję obu!

Chcia­łem tyl­ko spy­tać o lo­sy po­wo­jen­ne, ale...

ŻO­NA: Ja to wszyst­ko opo­wiem kró­cej. W 1946 ro­ku mąż nie­le­gal­nie, przez Al­py, prze­pro­wa­dzał gru­pę mło­dzie­ży ży­dow­skiej do  Pa­le­sty­ny. W Rzy­mie prze­czy­tał w pol­skiej ga­ze­cie, że je­go oj­ciec umarł. Wie­dząc, że mat­ka jest sa­ma, zo­sta­wił tę gru­pę i wró­cił do Pol­ski.

Do­sta­łem pasz­port i wró­ci­łem le­gal­nie.

ŻO­NA: I tu się za­czy­na mo­ja tra­ge­dia... (śmiech) Szu­ka­łam miesz­ka­nia dla cio­ci, wuj­ka i dla mnie. Przy­szłam do or­ga­ni­za­cji sy­jo­ni­stycz­nej, po ko­le­żan­kę, a tam sie­dział ta­ki ład­ny pol­ski ofi­cer, bo on był wte­dy bar­dzo ład­ny i bar­dzo pol­ski, a ja go spy­ta­łam, czy sły­szał o ja­kimś miesz­ka­niu. A on do mnie: „Mam dwa po­ko­je w Ło­dzi, ale mu­sisz wyjść za mnie za mąż". A ja by­łam ta­ka ma­ła dziew­czy­na, pół twa­rzy za­sła­niał mi be­ret... (śmiech). A wu­jek rze­czy­wi­ście zna­lazł miesz­ka­nie przy tej sa­mej uli­cy co on, spo­ty­ka­li­śmy się i od 63 lat się z nim mę­czę.

Jak pa­ni prze­ży­ła woj­nę?

ŻO­NA: Mia­łam 14 lat, kie­dy ucie­kłam na aryj­ską stro­nę. Prze­cho­wa­li mnie Po­la­cy.

Osta­tecz­nie w 1950 ro­ku emi­gru­ją pań­stwo do Izra­ela.

ŻO­NA: Z je­go ma­mą. W 1960 ro­ku ro­dzi się na­sza cór­ka, któ­rej da­li­śmy na imię Orit. R – jak Ra­che­la, po mo­jej ma­mie, I – jak Ita i T – jak Ta­ma­ra, je­go sio­stry. Czy­li RIT. Do­da­li­śmy O i wy­szło Orit, co po he­braj­sku zna­czy Świe­tla­na. I ona rze­czy­wi­ście wnio­sła świa­tło, zwłasz­cza do ży­cia je­go mat­ki, któ­ra po woj­nie by­ła cał­ko­wi­cie za­ła­ma­na.

Nie żył ta­ta, stra­ci­ła dwie cór­ki i ca­łą ra­dość ży­cia. Za to, jak się uro­dzi­ła Orit, ma­ma oży­ła, to by­ła me­ta­mor­fo­za.

ŻO­NA: My­li­ła się cza­sem i mó­wi­ła do niej Ta­ma­ra, jak do cór­ki.

Mó­wi­li­ście po pol­sku?

Oczy­wi­ście! Cór­ka mó­wi po pol­sku bar­dzo do­brze, zresz­tą i wnucz­ka też mó­wi.

ŻO­NA: Cór­ka, Orit Wil­len­berg­-Gi­la­di, jest ar­chi­tek­tem, za­pro­- jek­to­wa­ła Am­ba­sa­dę Izra­ela w Ber­li­nie, a te­raz chce­my, by w Tre­blin­ce sta­nę­ło mu­zeum, któ­re za dar­mo za­pro­jek­to­wa­ła. Bar­dzo nas bo­li, że do Tre­blin­ki nikt nie przy­jeż­dża oprócz grup ży­dow­skich, i stąd po­mysł na mu­zeum – cen­trum kul­tu­ry, na któ­re zresz­tą Ży­dzi z ca­łe­go świa­ta zbio­rą pie­nią­dze.

Trud­no uciec od sto­sun­ku Po­la­ków do Ży­dów w cza­sie woj­ny.

ŻO­NA: Mnie ura­to­wa­li Po­la­cy, pań­stwo Ma­jew­scy, woj­nę prze­ży­łam ja­ko Kry­sia. Igo do dziś tak do mnie mó­wi.

Ja też ży­ję dzię­ki Po­la­kom, w cza­sie woj­ny po­ma­ga­li mi wie­lo­krot­nie, a jed­no­cze­śnie to Po­la­cy wy­da­li mo­je dwie sio­stry. Mo­że by ży­ły...

Jed­ni Po­la­cy wy­da­li pań­skie sio­stry...

...a in­ni ura­to­wa­li mi ży­cie. Bo lu­dzie by­li róż­ni prze­cież.

ŻO­NA: Mo­ja pol­ska cio­cia ukry­wa­ła mnie, na­ra­ża­jąc ży­cie ca­łej ro­dzi­- ny, a mia­ła trzy­let­nią có­recz­kę. I ca­ły czas drża­ła ze stra­chu nie przed  Niemca­mi, a przed Po­la­ka­mi. Bo Niem­cy nie roz­po­zna­wa­li Ży­dów, a Po­la­cy tak, na­wet tych z aryj­skim wy­glą­dem.

A jed­no­cze­śnie pań­stwo przy­ję­li w 1994 ro­ku pol­skie oby­wa­tel­stwo, przy­jeż­dża­cie tu bar­dzo czę­sto...

ŻO­NA: Świat nie wie, że to w Pol­sce za prze­cho­wy­wa­nie Ży­dów by­ła ka­ra śmier­ci dla ca­łej ro­dzi­ny. Jeź­dzi­li­śmy przez wie­le lat do Pol­ski z gru­pa­mi mło­dzie­ży i mu­sie­li­śmy im dłu­go tłu­ma­czyć, dla­cze­go tu by­ły obo­zy, dla­cze­go tu był Ho­lokaust. Że to nie z po­wo­du Po­la­ków, ale dla­te­go, że tu ży­li Ży­dzi. Mu­si­my wy­ja­śniać tej mło­dzie­ży, że w obo­zach oprócz Niem­ców nie by­ło Po­la­ków, ale Ukra­iń­cy, Ło­ty­sze, in­ni.

Jed­nej rze­czy nie po­tra­fi­my im wy­ja­śnić. Jak to jest, że kie­dy po woj­nie Ży­dzi pró­bo­wa­li wró­cić do swo­ich do­mów, to Po­la­cy ich wy­ga­nia­li, by­ło wie­le mor­derstw. Te­go na­praw­dę nie by­ło ni­gdzie in­dziej i te­go nie po­tra­fię wy­tłu­ma­czyć. Ja ro­zu­miem, że woj­na przy­nio­sła strasz­li­we zdzi­cze­nie, ale to jed­nak nie tłu­ma­czy ta­kich rze­czy.

Jak się pan od­naj­du­je w tym świe­cie?

Miesz­ka­my w Izra­elu i uwa­żam, że to jest oj­czy­zna wszyst­kich Ży­dów, wspa­nia­le się tam ży­je, ale ja jed­no­cze­śnie już przed woj­ną by­łem pa­trio­tą.

Pol­skim?

Oczy­wi­ście! Ta­ta był wiel­kim zwo­len­ni­kiem Pił­sud­skie­go. W dniu uro­dzin mar­szał­ka szło się do sy­na­go­gi z or­kie­strą i ra­bin za­wsze za­czy­nał tak sa­mo: „Ko­cha­na mło­dzie­ży, ze­bra­li­śmy się tu­taj, by uczcić dzień uro­dzin na­sze­go mar­szał­ka Jó­ze­fa Pił­sud­skie­go". A po­tem woj­sko, po­wsta­nie, mam dwa krzy­że wa­lecz­nych, Vir­tu­ti Mi­li­ta­ri.

Prze­le­wał pan krew za swo­ją wol­ność, ale i za Pol­skę, gdzie jest pan uwiecz­nio­ny w jed­nym z ko­ścio­łów.

Rze­czy­wi­ście, w cza­sie oku­pa­cji cza­sem po­zo­wa­łem oj­cu i jak ktoś pój­dzie do ko­ścio­ła św. Sta­ni­sła­wa w Sie­dl­cach, to znaj­dzie fra­so­bli­we­go Je­zu­sa z mo­ją twa­rzą.

A in­ny ob­raz Pe­re­ca Wil­len­ber­ga miał tra­fić do Mu­zeum Po­wsta­nia War­szaw­skie­go. Osta­tecz­nie tra­fi tam ko­pia, a ob­raz zo­sta­nie na Mar­szał­kow­skiej.

Oj­ciec przy­czy­nił się do cu­du. W po­wsta­niu miał 70 lat i sie­dział w piw­ni­cy na Mar­szał­kow­skiej z tłu­mem lu­dzi. Był wrze­sień, lu­dzie by­li już zde­spe­ro­wa­ni, bo nad ni­mi prze­wa­la­ły się ka­no­na­dy, strze­la­ni­ny, huk, a oni w cia­snym schro­nie. I wte­dy oj­ciec na­ma­lo­wał przy zej­ściu do tej piw­ni­cy twarz Chry­stu­sa z pod­pi­sem „Je­zu, ufam To­bie". Tam na­wet żoł­nie­rze przy­cho­dzi­li to oglą­dać! To by­ło coś nie­zwy­kłe­go, a w tych lu­dzi ja­kiś no­wy duch wstą­pił, opty­mi­stycz­ny.


Był pan kie­dy­kol­wiek na Ja­snej Gó­rze?

A jak­że, wszyst­kie mo­je wa­ga­ry tam by­ły! Prze­cież mieszka­łem w Czę­sto­cho­wie do  13. ro­ku ży­cia. Jak tam po­je­cha­łem po woj­nie, to szu­ka­łem na  tych mu­rach, czy jesz­cze gdzieś jest wy­gra­we­ro­wa­ne „Sa­mek"... (śmiech)

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Reklama
Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus”: Czy inteligencja jest tylko za Platformą
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Plus Minus
Odwaga pojednania. Nieznany głos abp. Kominka
Plus Minus
„Kubek na tsunami”: Żywotna żałoba przegadana ze sztuczną inteligencją
Plus Minus
„Kaku: Ancient Seal”: Zręczny bohater
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Plus Minus
„Konflikt”: Wojna na poważnie
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama