Gdy Legia gra mecz na swoim stadionie, z dzielnic na obrzeżach Warszawy, które opanowane są przez jej kibiców, a także z Pruszkowa, Otwocka czy Wołomina nadciągają pociągi i autobusy pełne dumnych i odważnych mężczyzn, opatulonych szalikami w klubowych barwach, którzy głośno informują współpasażerów przyśpiewkami, jak bardzo kochają swój klub.
Kibice Polonii zachowują się zupełnie inaczej. Niektórzy wolą szalika na mecz w ogóle ze sobą nie brać. A klubową czapkę chowają do kieszeni. Inni owijają się szalikiem dookoła na wysokości bioder pod koszulką, by nie był w żaden sposób widoczny. Bo dojazd na mecz piłki nożnej to nie wyjście do kina czy teatru, to podróż przez dziką puszczę, w której na samotną ofiarę czyha wiele niebezpieczeństw.
Ale w dniu meczów derbowych nawet eskorta policji nie zapewni zwolennikom Polonii bezpieczeństwa. Bo policja chroni kibiców tego klubu dopiero od ich stadionu przy Konwiktorskiej, a legioniści starają się wyłapać ich, zanim tam dojadą miejskimi autobusami lub tramwajami.
Już na przystanku kibic Polonii powinien rozglądać się dokładnie, czy ktoś go nie obserwuje. Podobny stres towarzyszy mu praktycznie zawsze, nie tylko w dniu meczu. Bo wiadomo, że legioniści mają kibiców „czarnych koszul" bardzo dobrze rozpracowanych. Robią im zdjęcia na meczach derbowych, tworzą kartoteki – bawią się w klubowy wywiad...
A potem przeszukują autobusy i tramwaje w poszukiwaniu kibiców Polonii, przetrzepują kieszenie i plecaki przypadkowych pasażerów, szukając szalików, koszulek, czapek czy biletów na mecz.
Poloniści mają opracowane sposoby, jak nie dać się rozpoznać. Podobno niezawodne jest czytanie książki. Bo książka zupełnie nie pasuje do wizerunku kibica, jaki stworzyli sobie zwolennicy Legii.
Są też przedmioty, których lepiej nie mieć przy sobie. Przekonał się o tym kibic, który został porwany przez legionistów sprzed własnego bloku. Gdy legioniści wieźli go do lasu, usilnie ich przekonywał, że jest zwykłym kibicem, a nie zabijaką, za jakiego go najwyraźniej wzięli. Już mu zaczynali wierzyć, z tym że podczas przeszukania znaleźli u niego ochraniacz na zęby.
Chłopak po prostu tak się bał stracenia jedynek, że zawsze nosił przy sobie ochraniacz, bo jak wszyscy kibice Polonii, bezpiecznie się w mieście nie czuł. Przez ten ochraniacz skończył skopany, zakrwawiony i przywiązany na noc do drzewa w środku lasu pod Warszawą. Na całe szczęście z samego rana ktoś go tam znalazł.
Znanym sposobem obrony przed szukającymi zwady legionistami jest udawanie kompletnego idioty. Kiedy pijani legioniści pytają, komu się kibicuje, niektórzy odparowują „panowie, ale ja kompletnie nie znam się na żużlu".
Na ostatnie derby poloniści szli przez miasto na piechotę w eskorcie policji. Ale rok wcześniej było inaczej. Wtedy, choć mecz zaczynał się o 20.30, to zbiórka pod stadionem Polonii odbyła się już o 13. Autobusy ruszyły mostem Gdańskim na Pragę, mimo że stadion Legii leży po tej samej stronie Wisły. W eskorcie policji przejechały przez całą prawobrzeżną Warszawę aż do mostu Siekierkowskiego, którym wróciły na lewy brzeg i zawróciły w stronę stadionu Legii.
Kibiców zapewniano, że wszystko to dla ich własnego bezpieczeństwa, aby zmylić ewentualną pogoń zwolenników Legii. Pod stadion autokary polonistów dojechały o godz. 16. Służbom porządkowym półtorej godziny zajęło przeszukiwanie kilkuset kibiców gości. Fanów Legii zaczęto wpuszczać dopiero przed pierwszym gwizdkiem.