Reklama

Przygody Stanisława z Łodzi

Poczytanki

Publikacja: 08.06.2012 15:09

Przygody Stanisława z Łodzi

Foto: materiały prasowe

Podobało mi się od początku, ale mój podziw wzrósł niepomiernie, kiedy mniej więcej w połowie odkryłem, że w powieści Krzysztofa Beśki wydarzyło się już więcej niż w łącznie w kilku innych polskich kryminałach retro – to raz. Że za obfitość zdarzeń i postaci wcale nie trzeba płacić płytkością ich opisu i pośpiesznym opowiadaniem po łebkach – to dwa. I że nie mam zielonego pojęcia, jak to wszystko się skończy – to trzy.

Zobacz na Empik.rp.pl

Rzecz dzieje się w roku 1892, w mieście Łodzi, pełnym fabrykantów i robotników, farbiarni oraz tkalni, pałaców oraz nędznych bud, które rozsypują się pod byle kopnięciem. Detektyw Riepin i jego polski pomagier próbują rozwiązać sprawę porwań dzieci bogatych przemysłowców (relacje między nimi zmienią się w miarę rozwoju akcji bardzo ciekawie).

Jednocześnie miasto nawiedza plaga dziwnych wydarzeń innego rodzaju: wysychają studnie, walą się kamienice, a w półświatku dzieją się rzeczy niepokojące. Zagadek jest wiele od samego początku, a narracyjnej zręczności autora zawdzięczamy, że przez dłuższą chwilę nie wiadomo, który wątek jest główny, który poboczny.

Osobnym bohaterem książki Beśki jest Łódź – taka jaką znamy z „Ziemi obiecanej", ale jednocześnie przedstawiona niczym Londyn z kryminału o czasach Kuby Rozpruwacza. Duże brawa należą się autorowi za lekkie i bardzo sprawne wplecenie w materię książki ogromnej liczby historycznych szczegółów i szczególików.

Reklama
Reklama

Bardzo często kryminały retro rozpadają się na dwie nierówne części: „akcyjną" i „riserczową", kiedy autor nagle mówi „stop" i zaczyna pracowicie zaznajamiać nas z wypracowaniem na temat: „co odkryłem w starych gazetach". Beśce udało się sprawić, że całość wygląda niezwykle naturalnie i nie rażą nawet elementy odrobinę fantastyczne, których dostarcza jeden z bohaterów drugiego planu, żydowski wynalazca Kon.

W efekcie czyta się „Trzeci brzeg Styksu" niczym książki Borisa Akunina o Eraście Fandorinie, w kilku miejscach widać zresztą nawet inspirację akuninowską frazą i sposobem budowania intrygi. To jednak nie wstyd uczyć się u najlepszych, a przecież Akunin jest takiej inteligentnej powieści rozrywkowej arcymistrzem.

Czyta się tę powieść lepiej od ostatnich dokonań Marka Krajewskiego, którego manieryczne książki stały się dość męczące. I z przyjemnością sięgnę po zapowiadany tom drugi „Pozdrowienia z Londynu".

Łyżka dziegciu w beczce miodu – zupełnie niepotrzebne było obłożenie smakowitego kryminału retro współczesnym prologiem i epilogiem. Książka się znakomicie broni i bez tego.

Podobało mi się od początku, ale mój podziw wzrósł niepomiernie, kiedy mniej więcej w połowie odkryłem, że w powieści Krzysztofa Beśki wydarzyło się już więcej niż w łącznie w kilku innych polskich kryminałach retro – to raz. Że za obfitość zdarzeń i postaci wcale nie trzeba płacić płytkością ich opisu i pośpiesznym opowiadaniem po łebkach – to dwa. I że nie mam zielonego pojęcia, jak to wszystko się skończy – to trzy.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Reklama
Plus Minus
Donald Trump wciąż fascynuje się Rosją. A Władimir Putin tylko na tym korzysta
Plus Minus
„Przy stole Jane Austen”: Schabowy rozważny i romantyczny
Plus Minus
„Langer”: Niedopisana dekoratorka i mdły arystokrata
Plus Minus
„Niewidzialny pożar. Ukryte koszty zmian klimatycznych”: Wolno płonąca planeta
Plus Minus
„Historie afgańskie”: Ludzki wymiar wojny
Reklama
Reklama