Towarzyszy temu hipisowski styl prowadzenia firm. Spółki Bransona mieszczą się w domach, a nie zimnych biurowcach. Propaguje nieformalne stosunki. Mawia, że zarówno dzieci, jak i pracowników w firmach powinno się chwalić. Jedną ze sprzątaczek w swojej firmie mianował dyrektorem studia nagraniowego, a stewardesie w jego liniach zaproponował prowadzenie hotelu. Kiedy British Airways wypłaciły Virgin Atlantic 500 tys. funtów odszkodowania, podzielił je między pracowników. Dostali po 166 funtów. – O sukcesie decyduje w 80 proc. osobowość i magnetyzm lidera. Musi ludzi urzekać. Szczególnie teraz, w trudnych czasach – mówi psycholog biznesu Jacek Santorski.
Często nosi w kieszeni nożyczki, żeby obcinać ludziom krawaty, bo człowiek, któremu nie jest wygodnie w jego ubraniu, nie jest innowacyjny. – Jestem przekonany, że krawaty istnieją wciąż dlatego, że wszyscy szefowie świata, po tym gdy przez całe życie byli zmuszeni nosić krawat, postanowili zemścić się na kolejnych pokoleniach, zmuszając je do tego samego – tłumaczy Branson.
Za szerokim uśmiechem i ujmującym charakterem kryje się jednak twardy biznesmen. Gdy pojawi się ciekawa oferta, bez skrupułów sprzedaje aktywa. Tak po 20 latach zrobił z Virgin Records, inkasując 1 mld dol. od koncernu EMI.
W najnowszej książce „Spieprzyliśmy biznes jak zwykle" krytykuje współczesny kapitalizm. „Zysk stał się królem, któremu podporządkowaliśmy wszystkie działania (...). Do tej pory radziłem ludziom: działajcie z pasją; uwierzcie w siebie, produkt oraz klienta; bądźcie wytrwali, nie obawiajcie się cedowania obowiązków na innych; słuchajcie pracowników; biznes musi was cieszyć. Dziś do tego zestawu dodałbym: postępujcie dobrze. Przedsiębiorczość ma się przede wszystkim kierować dobrem ludzkości (...)".
I promuje „Kapitalizm 24902". Skąd nazwa? Branson: „Mieliśmy burzę mózgów, podczas której szukaliśmy najlepszego sposobu wyjścia z gospodarczej zapaści. I znaleźliśmy, ale nie mieliśmy dla niego dobrej nazwy. Wypiliśmy jednego drinka, drugiego, i nic. Aż nagle ktoś powiedział: Hej, Ziemia ma przecież 24 902 mile obwodu. Bardzo nam się to spodobało".
Narkotyk rekordu
Miłość do przygody ma we krwi. Dosłownie. Kuzynem jego dziadka był słynny polarnik kapitan Robert Scott, który zdobył biegun południowy i zginął w drodze powrotnej. Z kolei matka Bransona w czasie wojny służyła w RAF jako pilot.
Często ryzykuje życie. Próba najszybszego przemierzenia Oceanu Atlantyckiego w 1985 roku zakończyła się przełamaniem łodzi „Virgin Atlantic Challenger" przez potężną falę zaledwie o 100 km od celu. Branson z załogą z trudem dostał się na tratwę. Ale już rok później pobił dotychczasowy rekord o dwie godziny.
Jest rok 1987, telefon odbiera sekretarka. – Dzwoni niejaki Peter Lindstrand i mówi, że ma dla ciebie niesamowitą propozycję.
Lindstrand, znany szwedzki baloniarz, zamierza zbudować największy na świecie balon na ogrzane powietrze. – Jeśli sądzisz, że przepłynięcie Atlantyku łodzią to było coś, co robi wrażenie, zastanów się raz jeszcze – powiedział Bransonowi Szwed.
Rok później lecą już nad Atlantykiem balonem w strumieniowym prądzie powietrza w hermetycznej kapsule na wysokości ponad 10 tys. metrów. Nikt wcześniej balonem na gorące powietrze nie przeleciał więcej niż 600 mil. W pewnym momencie śmiałkowie tracą nad nim kontrolę – to prują do góry, to nurkują w dół, plączą się kable, o włos mijają linię energetyczną w Irlandii, znów porwani przez wiatr tłuką się o powierzchnię morza. Lindstrand wyskakuje do wody, a odciążony balon z Bransonem, przekonanym, że jego towarzysz nie żyje, znów pędzi do góry, by uderzyć w zburzoną powierzchnię wody dziesiątki mil dalej. Tam cudem znajduje go helikopter straży przybrzeżnej.
Nie zniechęca to Bransona. W 1991 roku nad Pacyfikiem zalicza najdłuższy w historii lotów balonem na gorące powietrze dystans 10 800 km i światowy rekord prędkości 394 km/h. Przy okazji bije rekord wysokości – 14 tys. metrów. Tego akurat nie planował, ale po awarii systemu odczepiania zużytych butli z gazem po raz kolejny traci kontrolę nad balonem. Jakby tego było mało, wybucha pożar...
Po tym wyczynie znów wraca na wodę i pokonuje kanał La Manche w amfibii w 1 godz. 40 min 6 s. To rekord w tej klasie pojazdów.
To, co fascynuje media i szeroką publiczność, przeraża inwestorów jego firm i pracowników. Eksperci od marek przyznają, że takie utożsamianie firmy z jedną osobą, zwłaszcza niebezpiecznie aktywną, to jednocześnie szansa i duże zagrożenie. Gdyby lider zginął albo był bohaterem skandalu, firma miałaby poważne kłopoty.
Między niebem a dnem
Linie lotnicze stały się dla 62-letniego Bransona już czymś zbyt przyziemnym. Teraz, wraz z Paulem Allenem, współzałożycielem Microsoftu, czy znanym konstruktorem Burtem Rutanem pracuje nad samolotami kosmicznymi. Do tej pory ponad 500 osób wykupiło za 200 tys. dol. miejsce na turystyczną przejażdżkę z Virgin Galactic. Przelecą na wysokości 100 km i przez 6 min doświadczą stanu nieważkości. W pierwszym rejsie zaplanowanym na 2013 rok nie zabraknie oczywiście i Bransona. W ubiegłym roku ukończono budowę lądowiska Spaceport America na pustyni w Nowym Meksyku. Uczcił to w swoim stylu: zawieszony na linie, oparty bosymi stopami o ścianę budynku, pił szampana prosto z butelki.
Na równi z kosmosem miliardera zajmują dna oceanów. Zauważył, że poniżej 7 tys. metrów znajdują się terytoria wielkości Teksasu, niemal zupełnie nieznane. Od 1960 roku, gdy batyskaf „Trieste" z Jacques'em Piccardem został opuszczony na dno Rowu Mariańskiego (11 km pod powierzchnią oceanu), niewiele się działo. Budowany właśnie pojazd Bransona ma jednak zdecydowanie większe możliwości niż „Trieste". Będzie mógł pływać wzdłuż dna 10 km i przebywać pod wodą znacznie dłużej. W ciągu trzech lat miliarder zamierza zaliczyć wszystkie liczące się głębie oceaniczne. Oczywiście, gdy już nasyci się przebywaniem w głębinach, pojazd będzie mógł wozić naukowców i turystów z zasobymi portfelami.
31 marca świat obiegła informacja o jeszcze bardziej śmiałym przedsięwzięciu. Na stronie firmy Virgin Volcanic ukazały się wizualizacje pojazdu, który ma się poruszać kanałami lawy. To był jednak tylko jeden z kawałów primaaprilisowych Bransona. Aby uśpić czujność, informację opublikował z wysp Vanuatu, wykorzystując różnice czasowe. Nabrało się wielu, bo w jego przypadku żadne szalone plany nie powinny dziwić.