Nicolosi nie jest jedyny, choć należy do najbardziej znanych naukowców zajmujących się tym problemem. Zwolennicy jego teorii to nie nawiedzeni ideolodzy, ale lekarze prowadzący zwyczajną komercyjną praktykę. Ponoć mają zupełnie przyzwoite osiągnięcia, skutecznie pomagają osobom o skłonnościach homoseksualnych w wyzwoleniu się z pociągu do tej samej płci i rozwijają w nich pierwiastki heteroseksualne. Nie narzekają ani na brak klientów, ani na brak zaproszeń na naukowe sympozja.
A jednak są na cenzurowanym. W światowej seksuologii – to dziedzina z natury rzeczy ulegająca progresywnym trendom – rządzą nie wyniki naukowych badań, ale polityczna poprawność. Wspomagana przez ślepą wiarę w pojawiające się co pewien czas rewelacje mające udowodnić, iż skłonności gejowsko-lesbijskie są wrodzone, a więc nie da się ich leczyć. Choćby takie jak nagłośniona przed paru laty informacja o odkryciu genu homoseksualizmu, później okazała się totalnym która humbugiem i została po cichu zdementowana.
Nieco ponad rok temu Joseph Nicolosi był uczestnikiem konferencji naukowej w Poznaniu. Miała się ona odbywać w centrum kongresowo-dydaktycznym tamtejszego Uniwersytetu Medycznego, ale w ostatniej chwili uczelnia, na życzenie środowisk gejowskich, wycofała się ze zgody na przeprowadzenie debaty.
Warto to podkreślić: wyższa uczelnia, uniwersytet, nie zgodziła się na przeprowadzenie na swoim terenie naukowej dyskusji. Trudno jest mi to zrozumieć, szczególnie gdy przypomnę sobie lata 80. na Uniwersytecie Warszawskim – odbywało się wówczas tam wiele debat dla totalitarnej władzy niewygodnych, choćby takich jak kultowe kilkuletnie seminarium dr. Ireneusza Krzemińskiego pod tytułem „Czym jest »Solidarność«". Władza narzekała, usiłowała wpływać na rektora (naciski, aby zmienić temat seminarium na „Czym była »Solidarność«", wydawały się nawet zabawne), ale uniwersytet zazwyczaj nie ulegał, a komuniści w końcu odpuszczali.
Dzisiejsi władcy umysłów spod tęczowego sztandaru nie godzą się nawet na akademickie dyskusje. Stąd nagonka nie tylko na takie autorytety jak Nicolosi, ale na każdego, kto odważy się wyrazić poglądy politycznie niepoprawne. Szczególnie, gdy chodzi o wychowanie dzieci – bo na tym terenie toczy się ostatnio walka o „tolerancję". Dlatego w ostatnich dniach wrogiem publicznym stała się Elżbieta Haśko, nauczycielka wychowania do życia w rodzinie w gimnazjum w Wiązownicy. Pani Haśko pozwoliła sobie powiedzieć na lekcji – i wpisać na swoim profilu na Facebooku – że homoseksualistów trzeba leczyć.
I zaraz się zaczęło. Oczywiście, jak zwykle, od „Gazety Wyborczej", która otrąbiła sygnał do ataku: najpierw w lokalnym dodatku, a potem w centralnym wydaniu zaalarmowała, że na gimnazjalnych lekcjach na Podkarpaciu szerzy się homofobia. Zastosowano sprawdzoną metodę, uzupełniając głosy oburzenia autorytetów konkretnymi podpowiedziami dziennikarzy, jak władza powinna ukarać niepoprawną nauczycielkę: a więc zwolnić i zakazać pracy w zawodzie na trzy lata. Urzędnicy zresztą natychmiast zareagowali na doniesienie gazety i do gimnazjum wyruszyli z marsowymi minami wizytatorzy z kuratorium.