Budzi ono we mnie skojarzenia z czasów średniowiecza. Słowo „pedofilia" jest ostatnio tak wszechobecne, jakby to był rodzaj zarazy. Można sobie przecież wyobrazić, że w czasach pomoru takie słowa jak „cholera" czy „dżuma" były powtarzane wielekroć i z lękiem. Trudno też uniknąć skojarzeń z zarazą, kiedy we wszelkich rozmowach dotyczy ono określonych kręgów.
Czy jednak na pewno mówimy o pedofilii? Samo słowo brzmi raczej jak rodzaj dysfunkcji, zwichrowania natury ludzkiej, czyli rodzaj choroby. Choroba bywa jednak usprawiedliwieniem. Czy zatem jeśli dotyczy to osób duchownych, rzeczywiście można mówić o rozpowszechnionej chorobie? Myślę, że raczej o przestępstwach, które wynikają z osamotnienia i niespełnienia. I ze słabości, bo ani osamotnienie, ani niespełnienie nie tłumaczy przestępstwa.