Przekonanie, że biali osadnicy europejscy muszą zająć całą Amerykę Północną aż do Pacyfiku, powstało w XIX wieku. Mieli oni pokazać zepsutemu Staremu Światu, że na dziewiczym terenie potrafią zbudować purytańską cywilizację cnoty. Misję przejęli prezydenci amerykańscy, jako ideał szerzenia na globie Pax Americana. Woodrow Wilson ogłosił 14-punktowy plan zakończenia I wojny światowej, zaś George Bush rozpoczął wojnę w Iraku, która miała zaszczepić demokrację na Bliskim Wschodzie.
Natomiast Mickey Cohen użył amerykańskiego powołania do walki o Los Angeles w 1949 roku. Mówi wprost na ekranie: kluby nocne, kasyna, zakłady konne na zachód od Chicago – stanowią mój manifest przeznaczenia. Inną wizję miał szef policji. Film „Gangster Squad. Pogromcy mafii" pokazuje ich zmagania o miasto.
Doskonałe garnitury
Wystylizowany i dziwnie bez ducha jest ten późny przykład gatunku filmu gansterskiego. Co rzuca się w oczy, to ubrania i buty, które z wdziękiem nosi Ryan Gosling, sierżant bawidamek. Jego dziewczyna musi oczywiście być la femme fatale w opiętej, czerwonej sukni, przynosząca mężczyznom zgubę. Niestety, nie dorasta inteligencją i zepsuciem postaciom kobiecym tego gatunku, które od dzieci wolały diamenty. Jej dialog przy barze z sierżantem podającym się za sprzedawcę Biblii, ujmuje prozą nocy. Grace woli się upewnić: „Czy zamierzasz uczynić ze mnie kobietę przyzwoitą? – Nie, zaciągnąć do łóżka". Wyjaśnienie przykrego nieporozumienia posuwa na przód akcję. Bawidamek wyjmuje gangsterowi dziewczynę oraz decyduje się wejść do ekipy zwalczającej mafię środkami poza prawem. Fabuła poukładana symetrycznie leży jak dobrze skrojony garnitur. Więcej tu formuły niż prawdziwego życia.
Sean Pean, też dobrze ubrany jako Mickey Cohen, jest tak demonicznie zły, jak gdyby miał odreagować małżeńskie pożycie przed laty z Madonną. To Żyd, który zdobył szacunek włoskiej mafii swą inteligencją i brutalnością. Kreatywny umysł pozwala mu użyć najnowszej techniki telegrafu do obstawiania zakładów konnych. Lubi również zadawać wyrafinowaną śmierć z pozorną dobrocią dla ofiar. Tyle ma pogardy dla nieudolności, ile w nim chciwości. To nie jest przypadek w konstrukcji tej postaci niosącej ciemne światło Amerykanom. Jednak zwycięża anglosaski porządek moralny, który uosabia blondwłosy Nick Nolte, szef policji Parker. Założył politycznie poprawny szwadron śmierci wielokulturowy. I to z udziałem Latynosa o wdzięcznym imieniu Navidad (Boże Narodzenie), z którym nikt nie lubi pracować, bo należy do najmniej rozgarniętej grupy etnicznej USA.
Zabawa stereotypami bywa zwodnicza w Ameryce. Ale stanowi pokusę dla twórców, żeby podciągnąć pod próg świadomości, co niewysłowione, choć nie każdy człowiek pasuje do takiej sztancy. Żydzi są też wzorowymi prawodawcami, humanistami wrażliwymi na krzywdy świata oraz liderami dobroczynności w tym kraju. A razem z Murzynami i Latynosami przekształcili przyzwoitą, lecz nudną kulturę anglosaską, nadając jej wigor występku. Zaś samce alfa bywają „pedałami".
Multikulti prezydent Obama stojąc na Kapitolu przed setkami tysięcy Amerykanów wymienił w mowie inaugurującej drugą kadencję miejsca upamiętnione walką o wolności kobiet i Murzynów. I po raz pierwszy został wspomniany przy tak wzniosłej okazji bar gejowski Stonewall Inn na Christopher Street w Nowym Jorku, prowadzony przez mafię.
Zbierali się tam także transwestyci. W czerwcu 1969 roku w trakcie najazdu policji, rozżaleni śmiercią Judy Garland, zdjęli pantofle i zaczęli okładać policjantów. Rozruchy trwały kilka dni. 25 lat później zapłakani, na szpilkach, w rozmazanych makijażach szli na czele pochodu pół miliona gejów przed siedzibą ONZ. Robiąc reportaż dla TVP 1 ze światowego zlotu LGTB miałem w pamięci sufrażystki sprzed stulecia i czarnych sprzed pół wieku walczących o godność. Wtedy to też były skandale. Nie wiedziałem jeszcze o gangsterach.
Większość barów gejowskich w Nowym Jorku należała do mafii. Opłacała policję za spokój. Stonewall był zwykłą restauracją z klubem nocnym, kiedy w 1966 roku kupili go człokowie rodziny Genovese na czele z „Grubym Tony" Lauria. Ważył 200 kg i wolał mężczyzn. Przerobił lokal na przybytek gejów, żeby łatwiej wyszukiwać partnerów i zaspokoić popyt środowiska na bezpieczne miejsce spotkań. Policjantom rejonowego posterunku płacił 2000 dolarów co tydzień, a i tak miał wielkie zyski.
Wielu mafiosów zarządzających klubami gejowskimi miało szczególną skłonność do transwestytów, bo przebieraniec w ciuszkach nie zagraża męskości samca alfa, jakim musi być gangster. Choćby bramkarz „Petey" w Stonewall miał mocny włoski akcent, nosił czarne koszule i krawaty. Był wcieleniem mafijnego zbira, lecz zadawał się z kolegami i klientami. Zaś najbardziej polubił „Desiree", włoskiego transwestytę, stałego gościa baru. Menedżer Ed „Czaszka" Murphy, zbój i były więzień, miał upodobanie do Murzynów i Latynosów. Dzięki temu Stonewall był najbardziej otwartym rasowo barem w całym Nowym Jorku.
Najgorsze miejsca z najlepszą muzyką
Sławny najazd policji 27 czerwca 1969 roku należał do operacji prowadzonej przez FBI wymierzonej w mafię, a wcale nie w gejów. Policjanci z lokalnego Szóstego Posterunku nie wiedzieli o tym do ostatniej chwili. Agenci federalni nie brali łapówek od mafii, więc zmusili policjantów do nalotu. Reszta należy do historii i kultury Ameryki. W następnej dekadzie Ed „Czaszka" Murphy i rodzina Genovese ufundowali doroczną paradę gejowską w Nowym Jorku na pamiątkę rajdu. Stała się międzynarodową demonstracją wolności seksualnej. A Murphy jechał co roku kabrioletem w koronie na głowie oraz wstęgą z napisem „Burmistrz Christopher Street".
Gangsterzy byli animatorami kultury prawdziwie masowej. Mając moralność w pogardzie mogli dawać prostakom to, czego tylko zachcieli. Pierwsi członkowie mafii sycylijskiej przybyli do Nowego Orleanu po roku 1860. Przejęli kontrolę nad gospodarką szarej strefy: burdelami, barami i klubami nocnymi. Tam rozkwitł jazz. Dla porządnych Amerykanów jazz był muzyką czarnych kryminalistów, ale Murzyni i Włosi pracujący w dokach Mississippi lubili do niej tańczyć. W 1917 r. Louis Armstrong dostał pierwszą wypłatę za grę na trąbce w tawernie należącej do Henry Matranga, największego przestępcy początku XX wieku w Ameryce, jak podaje historyk Thaddeus Russell.
Włoscy i żydowscy gangsterzy prowadzili sławne kluby jazzowe Nowego Jorku i Chicago. Miłośnikiem jazzu był Al Capone. Pierwszy regularnie płacił muzykom hojne stawki, a za koncert życzeń dawał im 100-dolarowe napiwki. Jak prawdziwy mecenas sztuki wydobył artystów z nędzy. Kluby Chicago wprowadziły jazz do kultury Ameryki. „Najgorsze miejsca na State Street zawsze miały najlepszą muzykę", wspominał pewien muzyk. „Nie byłoby Wieku Jazzu i bardzo mało jazzu w ogóle, gdyby nie biali gangsterzy, co wzięli pod swe skrzydła czarnych i białych muzyków", stwierdza badacz Jerome Charyn.
Broadway także jest bękartem gangsterów. Dla powstania centrum teatralno-muzycznego przyczynił się legendarny Arnold „Mózg" Rothstein. Przekształcił zorganizowaną przestępczość w biznes zarządzany niczym korporacja. Zorganizował sieć informatorów, którym dobrze płacił dzięki zapleczu finansowemu w środowisku żydowskich bankierów. W wieku 30 lat stał się milionerem w latach dwudziestych, gdy milion dolarów to były poważne pieniądze. Kontrolował cały handel narkotykami w Ameryce, ale zaczął również poważnie inwestować w teatry rewiowe Nowego Jorku. Miał nieoficjalne biuro w restauracji Lindy's na rogu 49 Ulicy i Broadwayu. Lubił prowadzić interesy stojąc przed lokalem w otoczeniu goryli, przyjmując zakłady i pobierając długi od przegranych klientów. Uważany za „Mojżesza" żydowskich gangsterów, za pieniądze rozstrzygał spory w środowisku i pośredniczył między nimi a władzami miasta. Jego mecenat teatralny sprawił, że Broadway stał się najważniejszym centrum kulturalnej rozrywki w Ameryce. Zresztą Rothstein świecił przykładem kultury bycia. Gangster Lucky Luciano przyznał, że nauczył się od niego, jak dobrze się ubierać.