Mecenat morderców

Gangster należy do głównych bohaterów masowej wyobraźni Amerykanów. Wciela zbójecką wersję ideału pioniera. Przemocą bierze w posiadanie nowe terytoria, żeby poddać je kapitalizmowi

Publikacja: 16.02.2013 00:01

Przekonanie, że biali osadnicy europejscy muszą zająć całą Amerykę Północną aż do Pacyfiku, powstało w XIX wieku. Mieli oni pokazać zepsutemu Staremu Światu, że na dziewiczym terenie potrafią zbudować purytańską cywilizację cnoty. Misję przejęli prezydenci amerykańscy, jako ideał szerzenia na globie Pax Americana. Woodrow Wilson ogłosił 14-punktowy plan zakończenia I wojny światowej, zaś George Bush rozpoczął wojnę w Iraku, która miała zaszczepić demokrację na Bliskim Wschodzie.

Natomiast Mickey Cohen użył amerykańskiego powołania do walki o Los Angeles w 1949 roku. Mówi wprost na ekranie: kluby nocne, kasyna, zakłady konne na zachód od Chicago – stanowią mój manifest przeznaczenia. Inną wizję miał szef policji. Film „Gangster Squad. Pogromcy mafii" pokazuje ich zmagania o miasto.

Doskonałe garnitury

Wystylizowany i dziwnie bez ducha jest ten późny przykład gatunku filmu gansterskiego. Co rzuca się w oczy, to ubrania i buty, które z wdziękiem nosi Ryan Gosling, sierżant bawidamek. Jego dziewczyna musi oczywiście być la femme fatale w opiętej, czerwonej sukni, przynosząca mężczyznom zgubę. Niestety, nie dorasta inteligencją i zepsuciem postaciom kobiecym tego gatunku, które od dzieci wolały diamenty. Jej dialog przy barze z sierżantem podającym się za sprzedawcę Biblii, ujmuje prozą nocy. Grace woli się upewnić: „Czy zamierzasz uczynić ze mnie kobietę przyzwoitą? – Nie, zaciągnąć do łóżka". Wyjaśnienie przykrego nieporozumienia posuwa na przód akcję. Bawidamek wyjmuje gangsterowi dziewczynę oraz decyduje się wejść do ekipy zwalczającej mafię środkami poza prawem. Fabuła poukładana symetrycznie leży jak dobrze skrojony garnitur. Więcej tu formuły niż prawdziwego życia.

Sean Pean, też dobrze ubrany jako Mickey Cohen, jest tak demonicznie zły, jak gdyby miał odreagować małżeńskie pożycie przed laty z Madonną. To Żyd, który zdobył szacunek włoskiej mafii swą inteligencją i brutalnością. Kreatywny umysł pozwala mu użyć najnowszej techniki telegrafu do obstawiania zakładów konnych. Lubi również zadawać wyrafinowaną śmierć z pozorną dobrocią dla ofiar. Tyle ma pogardy dla nieudolności, ile w nim chciwości. To nie jest przypadek w konstrukcji tej postaci niosącej ciemne światło Amerykanom. Jednak zwycięża anglosaski porządek moralny, który uosabia blondwłosy Nick Nolte, szef policji Parker. Założył politycznie poprawny szwadron śmierci wielokulturowy. I to z udziałem Latynosa o wdzięcznym imieniu Navidad (Boże Narodzenie), z którym nikt nie lubi pracować, bo należy do najmniej rozgarniętej grupy etnicznej USA.

Zabawa stereotypami bywa zwodnicza w Ameryce. Ale stanowi pokusę dla twórców, żeby podciągnąć pod próg świadomości, co niewysłowione, choć nie każdy człowiek pasuje do takiej sztancy. Żydzi są też wzorowymi prawodawcami, humanistami wrażliwymi na krzywdy świata oraz liderami dobroczynności w tym kraju. A razem z Murzynami i Latynosami przekształcili przyzwoitą, lecz nudną kulturę anglosaską, nadając jej wigor występku. Zaś samce alfa bywają „pedałami".

Multikulti prezydent Obama stojąc na Kapitolu przed setkami tysięcy Amerykanów wymienił w mowie inaugurującej drugą kadencję miejsca upamiętnione walką o wolności kobiet i Murzynów. I po raz pierwszy został wspomniany przy tak wzniosłej okazji bar gejowski Stonewall Inn na Christopher Street w Nowym Jorku, prowadzony przez mafię.

Zbierali się tam także transwestyci. W czerwcu 1969 roku w trakcie najazdu policji, rozżaleni śmiercią Judy Garland, zdjęli pantofle i zaczęli okładać policjantów. Rozruchy trwały kilka dni. 25 lat później zapłakani, na szpilkach, w rozmazanych makijażach szli na czele pochodu pół miliona gejów przed siedzibą ONZ. Robiąc reportaż dla TVP 1 ze światowego zlotu LGTB miałem w pamięci sufrażystki sprzed stulecia i czarnych sprzed pół wieku walczących o godność. Wtedy to też były skandale. Nie wiedziałem jeszcze o gangsterach.

Większość barów gejowskich w Nowym Jorku należała do mafii. Opłacała policję za spokój. Stonewall był zwykłą restauracją z klubem nocnym, kiedy w 1966 roku kupili go człokowie rodziny Genovese na czele z „Grubym Tony" Lauria. Ważył 200 kg i wolał mężczyzn. Przerobił lokal na przybytek gejów, żeby łatwiej wyszukiwać partnerów i zaspokoić popyt środowiska na bezpieczne miejsce spotkań. Policjantom rejonowego posterunku płacił 2000 dolarów co tydzień, a i tak miał wielkie zyski.

Wielu mafiosów zarządzających klubami gejowskimi miało szczególną skłonność do transwestytów, bo przebieraniec w ciuszkach nie zagraża męskości samca alfa, jakim musi być gangster. Choćby bramkarz „Petey" w Stonewall miał mocny włoski akcent, nosił czarne koszule i krawaty. Był wcieleniem mafijnego zbira, lecz zadawał się z kolegami i klientami. Zaś najbardziej polubił „Desiree", włoskiego transwestytę, stałego gościa baru. Menedżer Ed „Czaszka" Murphy, zbój i były więzień, miał upodobanie do Murzynów i Latynosów. Dzięki temu Stonewall był najbardziej otwartym rasowo barem w całym Nowym Jorku.

Najgorsze miejsca z najlepszą muzyką

Sławny najazd policji 27 czerwca 1969 roku należał do operacji prowadzonej przez FBI wymierzonej w mafię, a wcale nie w gejów. Policjanci z lokalnego Szóstego Posterunku nie wiedzieli o tym do ostatniej chwili. Agenci federalni nie brali łapówek od mafii, więc zmusili policjantów do nalotu. Reszta należy do historii i kultury Ameryki. W następnej dekadzie Ed „Czaszka" Murphy i rodzina Genovese ufundowali doroczną paradę gejowską w Nowym Jorku na pamiątkę rajdu. Stała się międzynarodową demonstracją wolności seksualnej. A Murphy jechał co roku kabrioletem w koronie na głowie oraz wstęgą z napisem „Burmistrz Christopher Street".

Gangsterzy byli animatorami kultury prawdziwie masowej. Mając moralność w pogardzie mogli dawać prostakom to, czego tylko zachcieli. Pierwsi członkowie mafii sycylijskiej przybyli do Nowego Orleanu po roku 1860. Przejęli kontrolę nad gospodarką szarej strefy: burdelami, barami i klubami nocnymi. Tam rozkwitł jazz. Dla porządnych Amerykanów jazz był muzyką czarnych kryminalistów, ale Murzyni i Włosi pracujący w dokach Mississippi lubili do niej tańczyć. W 1917 r. Louis Armstrong dostał pierwszą wypłatę za grę na trąbce w tawernie należącej do Henry Matranga, największego przestępcy początku XX wieku w Ameryce, jak podaje historyk Thaddeus Russell.

Włoscy i żydowscy gangsterzy prowadzili sławne kluby jazzowe Nowego Jorku i Chicago. Miłośnikiem jazzu był Al Capone. Pierwszy regularnie płacił muzykom hojne stawki, a za koncert życzeń dawał im 100-dolarowe napiwki. Jak prawdziwy mecenas sztuki wydobył artystów z nędzy. Kluby Chicago wprowadziły jazz do kultury Ameryki. „Najgorsze miejsca na State Street zawsze miały najlepszą muzykę", wspominał pewien muzyk. „Nie byłoby Wieku Jazzu i bardzo mało jazzu w ogóle, gdyby nie biali gangsterzy, co wzięli pod swe skrzydła czarnych i białych muzyków", stwierdza badacz Jerome Charyn.

Broadway także jest bękartem gangsterów. Dla powstania centrum teatralno-muzycznego przyczynił się legendarny Arnold „Mózg" Rothstein. Przekształcił zorganizowaną przestępczość w biznes zarządzany niczym korporacja. Zorganizował sieć informatorów, którym dobrze płacił dzięki zapleczu finansowemu w środowisku żydowskich bankierów. W wieku 30 lat stał się milionerem w latach dwudziestych, gdy milion dolarów to były poważne pieniądze. Kontrolował cały handel narkotykami w Ameryce, ale zaczął również poważnie inwestować w teatry rewiowe Nowego Jorku. Miał nieoficjalne biuro w restauracji Lindy's na rogu 49 Ulicy i Broadwayu. Lubił prowadzić interesy stojąc przed lokalem w otoczeniu goryli, przyjmując zakłady i pobierając długi od przegranych klientów. Uważany za „Mojżesza" żydowskich gangsterów, za pieniądze rozstrzygał spory w środowisku i pośredniczył między nimi a władzami miasta. Jego mecenat teatralny sprawił, że Broadway stał się najważniejszym centrum kulturalnej rozrywki w Ameryce. Zresztą Rothstein świecił przykładem kultury bycia. Gangster Lucky Luciano przyznał, że nauczył się od niego, jak dobrze się ubierać.

Prohibicja wprowadzona przez siły purytańskiej cnoty w roku 1920 nie przybliżyła Amerykanom nieba, natomiast gangsterów wyniosła na szczyty społecznej hierarchii. Tylko w pierwszych dwóch latach zakazu sprzedaży alkoholu spożycie wina mszalnego wzrosło o osiemset tysięcy galonów, czyli około 300 tysięcy litrów! Na pewno nie księża to wypili. W każdej dzielnicy każdego miasta działały lokale z nielegalnym wyszynkiem. Na samym Manhattanie było ich pięć tysięcy, a każdy zakazany. Kiedy na Coney Island, plaży na Brooklynie, przemytnikom alkoholu udało się uciec straży przybrzeżnej, wiwatowało im tysiące ludzi. Gangster stał się ludowym bohaterem.

Dziesięć lat po wprowadzeniu prohibicji magazyn „Variety" przeprowadził ankietę, jakie grupy społeczne są najbardziej znane. Na pierwszym miejscu znalazły się gwiazdy filmowe. Na drugim gangsterzy. Na trzecim sportowcy, a politycy na czwartym. Popularność zawdzięczali prasie, która stale pisała o ich zbrodniach i mniejszych przestępstwach. A największy rozgłos przyniósł film gangsterski; stał się najbardziej lubianym gatunkiem kina. Trzy filmy o największych dochodach z tego okresu to „Mały Cezar", „Wróg publiczny" i „Scarface". Pierwsze dwa opowiadają o Al Capone, a ostatni o życiu Hymiego Weissa, szefa żydowskiego gangu lat 20. XX wieku. We wszystkich trzech fabuła jest opowiedziana z punktu widzenia gangstera, choć poprzednio byli pokazywani jako podli przestępcy. Teraz potraktowno ich ze współczuciem i czułością.

Pierwsi po gwiazdorach

Mały Cezar to mały oszust z małego miasta, który robi dużą karierę w Chicago: staje na czele syndykatu zbrodni dzięki swej odwadze, inteligencji i wytrwałości. Jego śmierć jest tragedią, zamiast wymierzeniem sprawiedliwości. Wróg publiczny też zaczyna jako rzezimieszek i wspina się na szczyt gangu. Bezwzględny i bystry zdobywa sympatię widza, który musi żałować jego śmierci. Scarface jest najbardziej bezczelny, tu postać nawiązująca do Al Capone wygłasza swoje credo: zrób to pierwszy, zrób to sam i rób to dalej. Gdy wychodzi z więzienia, krzesi zapałkę pocierając o metalową plakietkę policjanta, aby przypalić papierosa. Publiczność to uwielbiała. Wymęczona wielkim kryzysem kochała bohaterów antysystemowych. Jednak nie komunistów, ale gangsterów chciała na ekranach. Wcielali duch pionierskich indywidualistów.

Nie takie miało być amerykańskie kino! Wynalazca kamery i projektora Thomas Edison utworzył kompanię produkcji i dystrybucji, którą połączył z kilkoma firmami należącymi do białych, anglosaskich protestantów z klasy wyższej. Ich monopol miał kontrolować wszystko, co było pokazywane w kinach Ameryki. Edison ze wspólnikami obiecali opinii publicznej produkować tylko zdrowe, chrześcijańskie, prawdziwie „amerykańskie" filmy. Ale grupa żydowskich imigrantów w Nowym Jorku ukradła wynalazek Edisona. Zaczęli sami produkować obrazy seksowne i gwałtowne. Filmy pokazywali w „nickelodeonach" w dzielnicach robotniczych, po pięć centów za bilet. Edison był wściekły. Prasa widziała tu „schlebianie najniższym namiętnościom dzieciństwa", a tanie teatry uznała za „beznadziejnie złe", grzmiała „Chicago Tribune". Postępowa moralistka Jane Adams żądała, żeby fabuły wyłącznie zachęcały do oszczędności, trzeźwości, poświęcenia dla wspólnoty i etyki pracy – myląc kino z kościołem.

Mimo represji sądów i policji „nickelodeony" szerzyły się jak zaraza. Edison ze wspólnikami wynajęli oddziały zbirów, którzy konfiskowali filmy, bili reżyserów i aktorów, wypędzali widzów i podpalali kina. Ale renegaci zapewnili sobie ochronę własnych gangsterów. Z magazynów monopolu znikały kamery, projektory, filmy, żeby objawiać się w prowizorycznych studiach żydowskich producentów. Ogień palny witał zbirów Edisona z dachów nickelodeonów, a podpalenia zniszczyły jego magazyny w Nowym Jorku, Filadelfii i Chicago. W 1915 roku sąd uznał, że kompania Edisona jest nielegalnym monopolem. Wojnę z Edisonem wygrali czcigodni mecenasi: Marcus Loew z Metro-Goldwyn-Mayer, Carl Laemmle z Universal Pictures, Adolph Zuckor z Paramount Pictures, William Fox z Twentieth Century-Fox oraz bracia Warner.

Bohater „Gangster Squad" Mickey Cohen jest postacią historyczną ciekawszą, niż ekranowa wersja przykrojona na użytek moralistów. Niestety, zmarł we własnym łóżku we śnie, i wcale nie zakatowany metalową rurką w więzieniu, jak mówią w filmie. Miał 200 garniturów szytych na miarę, lecz popierał nie tylko wykwintne krawiectwo. Przyłożył się również do budowy hotelu Flamingo, gdzie poprowadził dział zakładów sportowych. Tu powstała koncepcja Las Vegas jako atrakcji dla bogaczy, ale także kwintesencji amerykańskiej kultury masowej. Stworzyła je mafia.

W połowie lat czterdziestych przyjechał Bugsy Siegel z Nowego Jorku, żeby przejąć kontrolę nad gangsterami w pobliskim Los Angeles. Za pożyczony od kolegów milion dolarów założył na pustyni elegancki kurort dla elity Hollywood. Przybytek hazardu otworzył na Boże Narodzenie 1944 roku. Sprowadzeni samolotami filmowcy bawili się trzy dni i wyjechali. Siegel musiał zamknąć Flamingo, a po paru miesiącach otworzyć dla gorszej publiczności. Interes nie szedł, więc rok później został zastrzelony, ale zbrodniarze przekonali się do kasyn.

W czasach, gdy reszta Ameryki żyła jeszcze w cnocie, powstało Sin City: miasto grzechu, łatwego bogactwa i seksu. Wyczyny Franka Sinatry, Steve Martina i Sammy Daviesa Jr. dostarczały prasie rozkosznego zgorszenia. Tu zaczął karierę pianista Liberace, który wyniósł kicz na wyżyny najgorszego smaku. W kwietniu 1956 r. przez tydzień śpiewał Elvis Presley, ale zrobił klapę. Występował również Ronald Reagan z tresowanymi małpami. Nie przypuszczał wtedy, że po latach wygra zimną wojnę. Hotele urządzały na dachach „party atomowe". Przy koktajlach goście mogli podziwiać rozbłyski nieba od bomb jądrowych odpalanych na pobliskich poligonach. .

Kultura z rynsztoka

Byłem tam onegdaj. Po przemierzeniu Las Vegas Boulevard dotarłem do kasyna Main Street Station, aby złożyć hołd Reaganowi. Skierowałem się do męskiej ubikacji i stanąłem przed ścianą urynałów dla chwili refleksji. Urynały wiszą na pokrytych graffiti złomach muru berlińskiego. Sierp i młot namalowane są tak wysoko, że nie sięgnąłem strumieniem. Patrzyłem na zdjęcia ludzi przemykających na Zachód. Gustowna tablica podaje, że podczas ucieczek zginęło sto osób. Zaś manifest przeznaczenia Stanów Zjednoczonych przekroczył Atlantyk docierając do Niemna i Bugu.

O czasach, gdy Las Vegas rządziła mafia, Martin Scorsese nakręcił „Casino", wspomnienie nostalgiczne. Powiedział potem, że stare Las Vegas ustąpiło czemuś, co wygląda kusząco i jest dobre dla dzieci, jednak dobiera się do samego rdzenia triumfującej Ameryki – do rodziny. To już nie są hazardziści, prostytutki i niedobitki gangsterów. Obecnie kasynami rządzą zupełnie legalne firmy. Stworzyły atrakcje dla taty z mamą i gromadką dzieci. Dzieci oglądają walkę piratów przed hotelem Treasure Island, podczas gdy od rodziców wyłudza się dolary, które pierwotnie przeznaczone były na edukację pociech. „Te kasyna stworzyłby Bóg, gdyby miał pieniądze" chełpił się właściciel przepysznego „Bellagio", Steve Wynn. Ba! Na niektórych nawet się pojawił. Jezus z „Ostatniej Wieczerzy" Leonarda da Vinci obserwuje postój taksówek z plafonu nad podjazdem hotelu Wenecjanin. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam – tu kultura wypływa z rynsztoka zanim się uświęci, gdy u nas w Europie jest odwrotnie.

Autor jest krytykiem filmowym i publicystą

W pracy nad szkicem wykorzystano książkę Thaddeusa Russella „A Renegade History of the United States", Free Press, 2011

Przekonanie, że biali osadnicy europejscy muszą zająć całą Amerykę Północną aż do Pacyfiku, powstało w XIX wieku. Mieli oni pokazać zepsutemu Staremu Światu, że na dziewiczym terenie potrafią zbudować purytańską cywilizację cnoty. Misję przejęli prezydenci amerykańscy, jako ideał szerzenia na globie Pax Americana. Woodrow Wilson ogłosił 14-punktowy plan zakończenia I wojny światowej, zaś George Bush rozpoczął wojnę w Iraku, która miała zaszczepić demokrację na Bliskim Wschodzie.

Natomiast Mickey Cohen użył amerykańskiego powołania do walki o Los Angeles w 1949 roku. Mówi wprost na ekranie: kluby nocne, kasyna, zakłady konne na zachód od Chicago – stanowią mój manifest przeznaczenia. Inną wizję miał szef policji. Film „Gangster Squad. Pogromcy mafii" pokazuje ich zmagania o miasto.

Doskonałe garnitury

Wystylizowany i dziwnie bez ducha jest ten późny przykład gatunku filmu gansterskiego. Co rzuca się w oczy, to ubrania i buty, które z wdziękiem nosi Ryan Gosling, sierżant bawidamek. Jego dziewczyna musi oczywiście być la femme fatale w opiętej, czerwonej sukni, przynosząca mężczyznom zgubę. Niestety, nie dorasta inteligencją i zepsuciem postaciom kobiecym tego gatunku, które od dzieci wolały diamenty. Jej dialog przy barze z sierżantem podającym się za sprzedawcę Biblii, ujmuje prozą nocy. Grace woli się upewnić: „Czy zamierzasz uczynić ze mnie kobietę przyzwoitą? – Nie, zaciągnąć do łóżka". Wyjaśnienie przykrego nieporozumienia posuwa na przód akcję. Bawidamek wyjmuje gangsterowi dziewczynę oraz decyduje się wejść do ekipy zwalczającej mafię środkami poza prawem. Fabuła poukładana symetrycznie leży jak dobrze skrojony garnitur. Więcej tu formuły niż prawdziwego życia.

Sean Pean, też dobrze ubrany jako Mickey Cohen, jest tak demonicznie zły, jak gdyby miał odreagować małżeńskie pożycie przed laty z Madonną. To Żyd, który zdobył szacunek włoskiej mafii swą inteligencją i brutalnością. Kreatywny umysł pozwala mu użyć najnowszej techniki telegrafu do obstawiania zakładów konnych. Lubi również zadawać wyrafinowaną śmierć z pozorną dobrocią dla ofiar. Tyle ma pogardy dla nieudolności, ile w nim chciwości. To nie jest przypadek w konstrukcji tej postaci niosącej ciemne światło Amerykanom. Jednak zwycięża anglosaski porządek moralny, który uosabia blondwłosy Nick Nolte, szef policji Parker. Założył politycznie poprawny szwadron śmierci wielokulturowy. I to z udziałem Latynosa o wdzięcznym imieniu Navidad (Boże Narodzenie), z którym nikt nie lubi pracować, bo należy do najmniej rozgarniętej grupy etnicznej USA.

Zabawa stereotypami bywa zwodnicza w Ameryce. Ale stanowi pokusę dla twórców, żeby podciągnąć pod próg świadomości, co niewysłowione, choć nie każdy człowiek pasuje do takiej sztancy. Żydzi są też wzorowymi prawodawcami, humanistami wrażliwymi na krzywdy świata oraz liderami dobroczynności w tym kraju. A razem z Murzynami i Latynosami przekształcili przyzwoitą, lecz nudną kulturę anglosaską, nadając jej wigor występku. Zaś samce alfa bywają „pedałami".

Multikulti prezydent Obama stojąc na Kapitolu przed setkami tysięcy Amerykanów wymienił w mowie inaugurującej drugą kadencję miejsca upamiętnione walką o wolności kobiet i Murzynów. I po raz pierwszy został wspomniany przy tak wzniosłej okazji bar gejowski Stonewall Inn na Christopher Street w Nowym Jorku, prowadzony przez mafię.

Zbierali się tam także transwestyci. W czerwcu 1969 roku w trakcie najazdu policji, rozżaleni śmiercią Judy Garland, zdjęli pantofle i zaczęli okładać policjantów. Rozruchy trwały kilka dni. 25 lat później zapłakani, na szpilkach, w rozmazanych makijażach szli na czele pochodu pół miliona gejów przed siedzibą ONZ. Robiąc reportaż dla TVP 1 ze światowego zlotu LGTB miałem w pamięci sufrażystki sprzed stulecia i czarnych sprzed pół wieku walczących o godność. Wtedy to też były skandale. Nie wiedziałem jeszcze o gangsterach.

Większość barów gejowskich w Nowym Jorku należała do mafii. Opłacała policję za spokój. Stonewall był zwykłą restauracją z klubem nocnym, kiedy w 1966 roku kupili go człokowie rodziny Genovese na czele z „Grubym Tony" Lauria. Ważył 200 kg i wolał mężczyzn. Przerobił lokal na przybytek gejów, żeby łatwiej wyszukiwać partnerów i zaspokoić popyt środowiska na bezpieczne miejsce spotkań. Policjantom rejonowego posterunku płacił 2000 dolarów co tydzień, a i tak miał wielkie zyski.

Wielu mafiosów zarządzających klubami gejowskimi miało szczególną skłonność do transwestytów, bo przebieraniec w ciuszkach nie zagraża męskości samca alfa, jakim musi być gangster. Choćby bramkarz „Petey" w Stonewall miał mocny włoski akcent, nosił czarne koszule i krawaty. Był wcieleniem mafijnego zbira, lecz zadawał się z kolegami i klientami. Zaś najbardziej polubił „Desiree", włoskiego transwestytę, stałego gościa baru. Menedżer Ed „Czaszka" Murphy, zbój i były więzień, miał upodobanie do Murzynów i Latynosów. Dzięki temu Stonewall był najbardziej otwartym rasowo barem w całym Nowym Jorku.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy