Tango mam we krwi

Jego droga do Rzymu wiodła z Buenos Aires, gdzie nazywają go teraz „papa de los villeros", czyli „papieżem mieszkańców slumsów". Na konklawe pojechał w butach po zmarłym związkowcu – fragment pierwszej w Polsce biografii papieża Franciszka, która ukaże się w przyszłym tygodniu nakładem „Znaku"

Publikacja: 23.03.2013 00:01

Red

Jak wielu Argentyńczyków, ma w swoich żyłach włoską krew. Urodził się w Buenos Aires, w rodzinie włoskich imigrantów, jako najstarsze z piątki dzieci. Dlatego mówi biegle po włosku, choć z lekkim hiszpańskim akcentem. Potrafi mówić nawet dialektem piemonckim, rodzina jego ojca pochodzi bowiem z Piemontu. W Portacomaro Stazione, będącym częścią miasteczka Asti, do dziś wielu ludzi nosi takie samo jak on nazwisko. „Gdybyśmy odtworzyli drzewo genealogiczne, na pewno okazałoby się, że jesteśmy kuzynami" – mówi przejęta Roberta Bergoglio.

Dziadek papieża, który miał na imię Franciszek (Francesco), kupił w 1864 roku farmę w Bricco Marmorito, u stóp Alp, w Piemoncie, regionie produkującym słynne wina. Ciągle mieszkają tam dalecy krewni, którzy teraz są wyjątkowo dumni, że nowy papież nazywa się tak jak oni. Po wyborze Franciszka, na kolacji z kardynałami, gdzie powiedział purpuratom słynne już: „Może Bóg wam wybaczy to, coście zrobili", wzniesiono toast właśnie winem musującym z Asti, z regionu, skąd pochodzi rodzina Bergoglio. Miał to być ukłon w stronę „włoskich korzeni" papieża. Poza tym słynne wino z Asti nie jest tak drogie jak prawdziwy szampan, co z kolei było ukłonem w stronę papieskiego zamiłowania do prostoty.

Wychodźcy z Asti

Ojciec papieża wyemigrował z tego właśnie zakątka Półwyspu Apenińskiego, w latach 20. XX wieku, do Ameryki Południowej, „na koniec świata", jak mówił z balkonu bazyliki św. Piotra Franciszek po swoim wyborze. Jak jeden z wielu milionów Włochów, Mario Bergoglio udał się do Argentyny w poszukiwaniu lepszego życia. Natomiast dziadek papieża pozostał w Asti, gdzie miał sklep spożywczy. Dom z czerwonej cegły, w którym urodzili się ojciec i dziadek, nadal stoi na wzgórzu. 20 lat temu kupił go nowy właściciel, Giuseppe Quattrocchio. Okolice Asti to ziemia, która wydała kilku świętych społeczników: św. Jana Bosco, św. Jana Marello i św. Józefa Cafasso. Burmistrz Asti Fabrizio Brignolo, oblegany przez dziennikarzy po wyborze Jorge Mario Bergoglio na papieża, mówi: „Zapraszaliśmy kardynała, żeby do nas przyjechał, ale teraz, jak został papieżem, to my będziemy musieli pojechać do niego, do Watykanu". Kardynał Bergoglio odwiedził jednak rodzinne strony 10 lat temu, incognito, i jak mówi jego daleki kuzyn Delmo Bergoglio, „zabrał ze sobą do Argentyny garść ziemi z okolicy". Mama papieża, Regina z domu Sivori, urodziła się już w Buenos Aires, ale miała krew piemoncką i genueńską. Była gospodynią domową, osobą niezwykle dobrą i pobożną, dlatego jednej z córek sąsiadów kojarzyła się z Matką Boską. Sama zajęła się początkową edukacją piątki dzieci. Bracia Jorge – Alberto Horacio i Óscar Adrián, a także siostra Marta Regina już nie żyją. Papież Franciszek ma czwórkę siostrzeńców, z których jeden – José Luis, syn Marty, jest też tak jak on jezuitą.

Z rodzeństwa żyje tylko siostra María Elena, która mieszka w Ituzaingó, małym miasteczku w prowincji Buenos Aires. „Biedak, jakie emocje musiał przeżywać, gdy słyszał, jak wszyscy ludzie zebrani na placu krzyczą: »Niech żyje papież«" – mówiła María Elena w argentyńskiej telewizji i martwiła się, że brat będzie w Rzymie samotny, bo samotność wyczytała w oczach Jana Pawła II, którego widziała przed laty podczas audiencji.

Ojciec Franciszka, Mario Bergoglio, był jak jego żona bardzo religijny. To po nim przyszły papież przejął kult św. Franciszka z Asyżu. Ojciec pracował na kolei, a w wolnych chwilach grał w koszykówkę. Sam papież rzadko wspomina o swojej rodzinie. Ostatnio zrobił wyjątek dla skromnej radiostacji Radio Caacupé, nadającej dla mieszkańców slumsów w Barrancas koło Buenos Aires. Tuż przed konklawe, już w Rzymie, mówił o trudnej sytuacji w rodzinie, kiedy trzynaście miesięcy po nim przyszedł na świat jego brat. „Mama nie radziła sobie z dwoma maluchami, ale niedaleko mieszkała babcia, która przychodziła co rano i zabierała mnie do siebie. Właśnie babcia nauczyła mnie modlić się" – dzielił się wspomnieniami z dzieciństwa z villeros pod Buenos Aires.

Sportowe „relikwie"

Wszystkie gazety argentyńskie zaznaczają, że Jorge Mario Bergoglio urodził się w „El barrio de Flores", czyli w dzielnicy Flores w stolicy Argentyny. Wynika z tego, że przynależność do dzielnic jest dla Argentyńczyków wyjątkowo ważną sprawą. Flores to dzielnica zamieszkana przez klasę średnią i do takiej też grupy społecznej należeli rodzice papieża. Jorge Mario jest uważany za prawdziwego porteno, co w miejscowym slangu oznacza urodzonych w Buenos Aires, rdzennych jego mieszkańców.

Jorge był chorowitym dzieckiem. Jako nastolatek miał usunięte z powodu infekcji płuco. Nie przeszkadzało mu to jednak grać w koszykówkę i piłkę nożną, która jest drugą „religią" Argentyńczyków. Do dziś kibicuje miejscowej drużynie San Lorenzo. Jako 10-letni chłopak był świadkiem, jak jego klub po raz trzeci zdobywał mistrzostwo Argentyny. Pamięta to do dziś. Na mecze chodzili całą rodziną, nawet mama zawzięcie kibicowała.

San Lorenzo chlubi się tym, że papież jest honorowym członkiem klubu, jednego z pięciu największych w kraju. Numer jego legitymacji to 88235. Papież nie przywiązuje żadnej wagi do rzeczy materialnych, z jednym tylko wyjątkiem. Są to pamiątki związane z jego ukochanym San Lorenzo: koszulka klubowa, kawałek podłogi ze starej sportowej hali i fotografia stadionu El Gasometro. Miał je na biurku. Te sportowe „relikwie" zapewne zostaną przesłane do Rzymu – mówią współpracownicy kardynała Bergoglio.

(...) Przed niespełna dwoma laty, 24 maja 2011 roku, w święto patronalne klubu, kardynał Bergoglio odprawił mszę świętą na stadionie. Podczas liturgii dwaj młodzi klubowi zawodnicy otrzymali z jego rąk sakrament bierzmowania. Ponieważ tego dnia przypadało święto Maryi Wspomożycielki Wiernych, późniejszy papież przypomniał uczestnikom uroczystości, żeby „nigdy nie wyrzucili Matki Bożej z klubu". Nazwa klubu San Lorenzo ma genezę w wydarzeniu sprzed lat. Ks. Lorenzo Massa w 1900 roku był świadkiem wypadku chłopca grającego w piłkę na ulicy. To wydarzenie spowodowało, że kapłan zaprosił dzieci do gry w piłkę w parafialnym ogrodzie oraz do udziału w mszy świętej. Okazało się to znakomitym pomysłem. A ponieważ chłopcy coraz bardziej interesowali się futbolem, ks. Lorenzo postanowił w 1908 roku utworzyć klub piłkarski. Jednak patronem klubu nie jest założyciel, lecz rzymski święty o tym samym imieniu.

Jorge od dzieciństwa był pobożny. Jako uczeń szkoły salezjańskiej codziennie rano, gdy inni chłopcy w internacie jeszcze spali, szedł do kaplicy i służył do mszy sprawowanej przez greckokatolickiego kapłana, ks. Stefana Czmila, późniejszego biskupa, obecnie kandydata na ołtarze. Dzięki temu obecny papież poznał liturgię i tradycję bizantyjską. Ta wiedza przydała mu się po latach, gdy jako arcybiskup Buenos Aires został ordynariuszem dla wiernych katolickich Kościołów wschodnich, niemających własnego biskupa.

Ukraiński mentor

Ks. Czmil to piękna i niezwykła postać, która wycisnęła piętno na osobowości przyszłego papieża. Pochodził spod Medyki. W wieku 16 lat, z błogosławieństwem biskupa przemyskiego bł. Jozafata Kocyłowskiego wyjechał do Włoch, gdzie jako pierwszy grekokatolik wstąpił do zgromadzenia salezjanów. Po studiach filozoficzno-teologicznych został w Rzymie wyświęcony na kapłana 14 października 1945 roku. Nie mógł jednak wrócić na Ukrainę, gdyż Kościół greckokatolicki został tam zlikwidowany przez komunistów. Gdyby wrócił, natychmiast zostałby aresztowany i zesłany do łagru. W tej sytuacji biskup Iwan Buczko, wizytator apostolski dla grekokatolików w Europie Zachodniej, wysłał w 1948 roku ks. Stefana Czmila do Argentyny, gdzie ten rozpoczął działalność duszpasterską wśród ukraińskich emigrantów. Sprawował wschodnią liturgię w kaplicy Instytutu Salezjańskiego w Ramos Mejia koło Buenos Aires, na którą uczęszczali uczniowie. Przez 20 lat pracował jako nauczyciel, pedagog i spowiednik, był również wykładowcą języka i literatury włoskiej. Po powrocie do Włoch został rektorem Ukraińskiego Papieskiego Niższego Seminarium dla chłopców ukraińskich z diaspory w Rzymie. Niespełna rok przed śmiercią, z zachowaniem absolutnej tajemnicy, ze względu na sytuację grekokatolików w Związku Radzieckim, został wyświęcony na biskupa przez kardynała Josyfa Slipyja, który został wyciągnięty z łagrów sowieckich wskutek interwencji papieża Jana XXIII.

Ks. Czmil zmarł 22 stycznia 1978 roku w opinii świętości i został pochowany w krypcie bazyliki św. Sofii w Rzymie. „Jego świętość nie rzucała się w oczy, ona była w jego wnętrzu" – powiedział o ks. Czmilu kardynał Lubomyr Huzar, były zwierzchnik Kościoła greckokatolickiego. Synod ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego, obradujący w dniach 2–9 września 2008 roku, podjął decyzję o rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego biskupa Stefana Czmila. Kardynał Bergoglio, na prośbę obecnego zwierzchnika ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego arcybiskupa Światosława (Szewczuka), chętnie się zgodził złożyć świadectwo w procesie beatyfikacyjnym ks. Czmila. Teraz, jako papież, być może dokona beatyfikacji kapłana, który był jego mentorem i wywarł wpływ na jego formację duchową.

W tańcu z dziewczyną

W przystojnym Jorge podkochiwały się dziewczyny. Pierwsza była Amalia Damonte, sąsiadka z dzielnicy Flores. Byli wówczas dziećmi – mieli po 12 lat. On, Jorge Mario Bergoglio, dał jej liścik miłosny z rysunkiem białego domku, w którym chciałby z nią zamieszkać. Oświadczył: „Jeśli się z tobą nie ożenię, zostanę księdzem". Liścik miłosny przejął tata dziewczynki, a mama go podarła. I tak się zakończyła miłość dwunastolatków, a Jorge Mario rzeczywiście został księdzem, ale nie z powodu małej Amalii. Jednak jego późniejszy związek z dziewczyną omal nie zakończył się mariażem. W książce jezuita przyznał, że miał partnerkę, z którą uwielbiał tańczyć tango. Skądinąd wiadomo, że Jorge uznawany był za znakomitego tancerza. „Tango to coś, co mam we krwi" – powiedział Francesce Ambrogetti i Sergio Rubinowi, którzy przeprowadzili z nim wywiad. Dziś, jak wyznał, najbardziej lubi tango milonga (znane także jako „Oh, donna Clara"), światowy szlagier Jerzego Petersburskiego. Dziewczynę poznał dzięki grupie znajomych, z którymi chodzili na potańcówki. „A potem odkryłem moje powołanie" – powiedział kardynał Bergoglio. Nie ujawnił jednak imienia dziewczyny. Zamierzał zostać aptekarzem, ale wydarzyło się coś, co przewróciło jego plany do góry nogami.

Był 21 września, obchodzony w Argentynie jako „dzień wiosny", czyli „dia del estudiante", kiedy uczniowie i studenci mają wolne. 17-letni Jorge Mario, uczeń technikum, wybierał się na spotkanie z kolegami. Coś go jednak tknęło, aby przedtem wstąpić do kościoła.

„Moja stara się wkurzyła"

Natknął się na nieznanego księdza, z którego emanowała taka siła ducha, że Jorge postanowił się wyspowiadać. „Podczas tej spowiedzi coś się wydarzyło. Nie wiem co, ale to zmieniło moje życie. Zostałem złapany z opuszczoną gardą [termin bokserski oznaczający opuszczone ręce, co uniemożliwia obronę]. Po pół wieku od tego wydarzenia tak to rozumiem. Była to niespodzianka, fascynacja Spotkaniem. Było to niewątpliwie przeżycie religijne, zaskoczenie, że ktoś na mnie czeka.

Od tamtej chwili Bóg jest tym, który zajmuje pierwsze miejsce w moim życiu. On prowadzi naszą miłość. Wydaje się nam, że to my Go szukamy, ale to On nas szuka i znajduje jako pierwszy" – wyznał kardynał w książce El jesuita (Jezuita). Wtedy też zrodziło się w nim powołanie. Kiedy powiedział o tym swojemu ojcu, on przyjął to ze spokojem i zrozumieniem. Mama zareagowała inaczej. „Moja stara się po prostu wkurzyła, gdy to usłyszała" – powiedział przyszły papież.

Przez krótki czas był w seminarium diecezjalnym, potem wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Nowicjat odbył w Chile, gdzie studiował przedmioty humanistyczne, które bardzo lubił. W Kolegium św. Józefa w San Miguel pod Buenos Aires uzyskał licencjat z filozofii. Następnie studiował literaturę i psychologię w Kolegium Maryi Niepokalanej w Santa Fe i w Kolegium Zbawiciela w Buenos Aires. Po święceniach kapłańskich, które przyjął w wieku 33 lat, kontynuował studia w Hiszpanii, gdzie w 1973 roku w zakonie jezuitów złożył śluby wieczyste. Po powrocie do kraju był mistrzem nowicjatu, wykładowcą na wydziale teologicznym w swym dawnym kolegium w San Miguel, a w latach 1973–1979 pełnił funkcję prowincjała jezuitów w Argentynie. Były to dramatyczne czasy dyktatury Videla, która doprowadziła do śmierci kilku tysięcy osób. Ojciec Bergoglio w tym okresie kilkakrotnie wyjeżdżał w celach naukowych do Niemiec. Podczas jednego z pobytów w bawarskim Augsburgu zachwycił się barokowym obrazem Matki Bożej Łaskawej w kościele św. Piotra. W 1980 roku wrócił tam, aby zabrać do Argentyny kopię wizerunku. Dzięki staraniom Bergoglio obraz cieszy się w Argentynie wielkim kultem, który, po sporządzeniu kolejnych kopii, rozprzestrzenił się także na Brazylię. Już jako kardynał ofiarował kielich z wygrawerowanym wizerunkiem Matki Bożej Łaskawej pochodzącemu z Bawarii papieżowi Benedyktowi XVI. Kiedy on sam został papieżem, podobny kielich otrzymał w darze od Argentyńczyków. "

Jezuici na ogół odmawiają godności kościelnych, choć mają w swoim gronie biskupów i kardynałów. Wynika to z konstytucji zakonnych, które piętnują ambicję, „matkę wszelkiego zła". Godność poza zakonem można przyjąć, o ile jest ona nakazana lub sugerowana przez papieża. Wysoce uzdolniony i aktywny profesor teologii zwrócił na siebie uwagę władzy kościelnej. Wiadomość o nim dotarła do nuncjusza w Buenos Aires. Nie ulega wątpliwości, że kandydaturę padre Jorge podszepnął kardynał Antonio Quarracino, arcybiskup Buenos Aires.

Kiedy wszyscy myśleli, że chudy i wysoki ksiądz intelektualista spędzi resztę swoich dni, ucząc, pisząc książki i siedząc w konfesjonale, kardynał Quarracino wezwał go w 1990 roku do Buenos Aires. Łączyło ich włoskie pochodzenie. Quarracino, urodzony na południu Włoch, jako 4-letnie dziecko wyjechał z rodzicami do Argentyny. Został księdzem, a następnie biskupem, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Argentyny. Uczestniczył w II Soborze Watykańskim, z którego przywiózł „nowinki". Chciał je zaszczepić w argentyńskim Kościele.

Kardynałem został w 1991 roku. Był promotorem Bergoglio. Bardzo się lubili, a zbliżyło ich to, że byli synami włoskich imigrantów. Często rozmawiali o Włoszech, o wioskach, z których pochodzą, o pięknie tamtejszej przyrody, a także o kuchni włoskiej. Zagadywali do siebie po włosku. To była nić wielkiej sympatii, oparta na wspólnych korzeniach. Wreszcie ambasador papieski zaprosił o. Jorge Mario na rozmowę do nuncjatury. Gawędzili o różnych sprawach, kiedy w pewnym momencie nuncjusz arcybiskup Ubaldo Calabresi rzucił jakby od niechcenia: „Aha, został ksiądz mianowany biskupem pomocniczym Buenos Aires". Bez żadnych wyjaśnień i zapytania o zgodę. Nominata to zaszokowało, a nawet wprawiło w zakłopotanie. Podobne uczucie przeżył później, w 2005 roku, kiedy dziennikarze pytali go, co czuje, widząc swoje nazwisko na listach papabili. Wtedy jednak, oprócz zakłopotania, był zawstydzony i bliski powiedzenia, że dziennikarze chyba zwariowali. Papieżowi, a był nim wówczas ukochany przez Latynosów Jan Paweł II, się nie odmawia i o. Jorge Maria biskupią nominację przyjął. Ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski z Opus Dei, urodzony i wychowany w Argentynie, tak uzasadnia po latach nominację o. Bergoglio na biskupa: „To był typ księdza, który mimo starannego wykształcenia nie siedział w książkach. Jego dorobek publicystyczny jest stosunkowo skromny. Wybór padł na człowieka pobożnego, bez zapędów karierowiczowskich, który zdał egzamin w czasach, kiedy część duchowieństwa w Ameryce Łacińskiej zachłysnęła się zainfekowaną marksizmem teologią wyzwolenia, wprowadzającą element walki klas. I – co bardzo ważne – prezentował typ duszpasterstwa w stylu Jana Pawła II, duszpasterstwa otwartego, wychodzącego ku ludziom. Przy tym był sympatyczny i bezpośredni". „Szukano takich biskupów, którzy łączyliby aktywne duszpasterstwo z wiernością katechizmowi, a przy tym nie dawali się wciągać w walki polityczne" – dopowiada ks. Moszoro-Dąbrowski. (...)

Drugie urodziny

Kiedy się jedzie ulicami dużych miast argentyńskich, widzi się bogactwo, tak jak w Europie. Rzuca się jednak w oczy brak billboardów. Przyczyna jest prosta. Biedni ludzie zdejmują billboardy i robią z nich dachy do swoich prymitywnych domów. Dlatego są one widoczne tylko w miejscach strzeżonych. Po dramatycznych wydarzeniach związanych z kryzysem w 2002 roku, kiedy ludzie utracili swoje oszczędności, nie mają zaufania do banków. Europejczyk, który się pochwali, że ma aktywa w banku, jest uważany za frajera. Są jednak tacy, którzy nie mają środków nie tylko w banku: nie mają ich w ogóle. Jest ich bardzo wielu. Bieda kłębi się na obrzeżach miast, w tzw. villach, które to słowo dla Europejczyka ma zupełnie inne znaczenie.

Villeros stali się dla arcybiskupa Bergoglio braćmi, jego arystokracją, a on sam zyskał szybko miano „Jorge od ubogich". Odkąd został biskupem, zawsze manifestował i wspierał etos sprawiedliwości społecznej. W homiliach i przemówieniach piętnował niesprawiedliwość, wykluczanie najsłabszych i nędzę. „Mieszkamy w najbardziej nierównej społecznie części globu, która najbardziej się rozrasta, ale najmniej eliminuje biedę" – grzmiał na Synodzie Biskupów Ameryki Łacińskiej w 2007 roku. „Utrzymuje się niesprawiedliwa dystrybucja dóbr, tworząc sytuację społecznego grzechu, która woła o pomstę do nieba i ogranicza możliwość prowadzenia lepszego życia wielu naszym braciom" – mówił do swoich braci w biskupstwie kardynał Bergoglio. Jego styl pracy duszpasterskiej był nietypowy, nawet jak na warunki południowoamerykańskie, gdzie biskupi, bardziej niż w Europie, są bliżej wiernych i nie otaczają się splendorem.

Docierał do najbiedniejszych dzielnic, po to aby poświęcić nową szkołę czy odwiedzić dom starców. Ojciec Jorge był też często widywany w więzieniach, sierocińcach, bo wiedział, że jego miejsce jest wśród najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących duchowego wsparcia.

W Wielki Czwartek całował i umywał nogi chorym na AIDS albo kobietom na oddziale położniczym. Często przyjeżdżał bez zapowiedzi, nakłaniał ucho zwłaszcza ku tym, dla których był ostatnią deską ratunku. Kiedy przyjeżdżał odprawić mszę, miał zwyczaj, że po zakończeniu zawsze wychodził, żeby przywitać się z ludźmi. Cierpliwie czekał, aż podejdzie ostatnia osoba, żeby wymienić z nim pocałunek pokoju, bo taki jest argentyński obyczaj. Zmartwychwstanka s. Karolina Frąk, która od 13 lat pracuje w Argentynie, opowiada, jak pewnego dnia do domu dziecka prowadzonego przez siostry w dzielnicy Lanus zadzwonił osobiście i spytał, czy mogą przyjąć dziewczynkę, która potrzebuje opieki. Zobaczył ją w szpitalu psychiatrycznym, miała 12 lat, była sierotą. „Ja tylko chcę prosić siostrę o jedno: żebyście zrobiły wszystko, aby mogła zostać u was. Żeby po wyjściu ze szpitala mogła rozpocząć życie godne każdego dziecka" – mówił kardynał Bergoglio do s. Karoliny.

Kardynał zapewnił zakonnice, że im pomoże, bo wiedział, że ich dom nie jest przystosowany do opieki nad dziećmi z problemami psychicznymi. Miał wielką nadzieję, że dziewczynka dojdzie do zdrowia. I tak się stało. Po upływie półtora miesiąca udało się odstawić wszystkie psychotropy i dziewczynka rozpoczęła normalne życie we wspólnocie z pozostałymi wychowankami. Dzisiaj obchodzi urodziny dwa razy do roku: w dniu, kiedy przyszła na świat, i w dniu, gdy trafiła do domu prowadzonego przez zmartwychwstanki.

Jak wielu Argentyńczyków, ma w swoich żyłach włoską krew. Urodził się w Buenos Aires, w rodzinie włoskich imigrantów, jako najstarsze z piątki dzieci. Dlatego mówi biegle po włosku, choć z lekkim hiszpańskim akcentem. Potrafi mówić nawet dialektem piemonckim, rodzina jego ojca pochodzi bowiem z Piemontu. W Portacomaro Stazione, będącym częścią miasteczka Asti, do dziś wielu ludzi nosi takie samo jak on nazwisko. „Gdybyśmy odtworzyli drzewo genealogiczne, na pewno okazałoby się, że jesteśmy kuzynami" – mówi przejęta Roberta Bergoglio.

Dziadek papieża, który miał na imię Franciszek (Francesco), kupił w 1864 roku farmę w Bricco Marmorito, u stóp Alp, w Piemoncie, regionie produkującym słynne wina. Ciągle mieszkają tam dalecy krewni, którzy teraz są wyjątkowo dumni, że nowy papież nazywa się tak jak oni. Po wyborze Franciszka, na kolacji z kardynałami, gdzie powiedział purpuratom słynne już: „Może Bóg wam wybaczy to, coście zrobili", wzniesiono toast właśnie winem musującym z Asti, z regionu, skąd pochodzi rodzina Bergoglio. Miał to być ukłon w stronę „włoskich korzeni" papieża. Poza tym słynne wino z Asti nie jest tak drogie jak prawdziwy szampan, co z kolei było ukłonem w stronę papieskiego zamiłowania do prostoty.

Wychodźcy z Asti

Ojciec papieża wyemigrował z tego właśnie zakątka Półwyspu Apenińskiego, w latach 20. XX wieku, do Ameryki Południowej, „na koniec świata", jak mówił z balkonu bazyliki św. Piotra Franciszek po swoim wyborze. Jak jeden z wielu milionów Włochów, Mario Bergoglio udał się do Argentyny w poszukiwaniu lepszego życia. Natomiast dziadek papieża pozostał w Asti, gdzie miał sklep spożywczy. Dom z czerwonej cegły, w którym urodzili się ojciec i dziadek, nadal stoi na wzgórzu. 20 lat temu kupił go nowy właściciel, Giuseppe Quattrocchio. Okolice Asti to ziemia, która wydała kilku świętych społeczników: św. Jana Bosco, św. Jana Marello i św. Józefa Cafasso. Burmistrz Asti Fabrizio Brignolo, oblegany przez dziennikarzy po wyborze Jorge Mario Bergoglio na papieża, mówi: „Zapraszaliśmy kardynała, żeby do nas przyjechał, ale teraz, jak został papieżem, to my będziemy musieli pojechać do niego, do Watykanu". Kardynał Bergoglio odwiedził jednak rodzinne strony 10 lat temu, incognito, i jak mówi jego daleki kuzyn Delmo Bergoglio, „zabrał ze sobą do Argentyny garść ziemi z okolicy". Mama papieża, Regina z domu Sivori, urodziła się już w Buenos Aires, ale miała krew piemoncką i genueńską. Była gospodynią domową, osobą niezwykle dobrą i pobożną, dlatego jednej z córek sąsiadów kojarzyła się z Matką Boską. Sama zajęła się początkową edukacją piątki dzieci. Bracia Jorge – Alberto Horacio i Óscar Adrián, a także siostra Marta Regina już nie żyją. Papież Franciszek ma czwórkę siostrzeńców, z których jeden – José Luis, syn Marty, jest też tak jak on jezuitą.

Z rodzeństwa żyje tylko siostra María Elena, która mieszka w Ituzaingó, małym miasteczku w prowincji Buenos Aires. „Biedak, jakie emocje musiał przeżywać, gdy słyszał, jak wszyscy ludzie zebrani na placu krzyczą: »Niech żyje papież«" – mówiła María Elena w argentyńskiej telewizji i martwiła się, że brat będzie w Rzymie samotny, bo samotność wyczytała w oczach Jana Pawła II, którego widziała przed laty podczas audiencji.

Ojciec Franciszka, Mario Bergoglio, był jak jego żona bardzo religijny. To po nim przyszły papież przejął kult św. Franciszka z Asyżu. Ojciec pracował na kolei, a w wolnych chwilach grał w koszykówkę. Sam papież rzadko wspomina o swojej rodzinie. Ostatnio zrobił wyjątek dla skromnej radiostacji Radio Caacupé, nadającej dla mieszkańców slumsów w Barrancas koło Buenos Aires. Tuż przed konklawe, już w Rzymie, mówił o trudnej sytuacji w rodzinie, kiedy trzynaście miesięcy po nim przyszedł na świat jego brat. „Mama nie radziła sobie z dwoma maluchami, ale niedaleko mieszkała babcia, która przychodziła co rano i zabierała mnie do siebie. Właśnie babcia nauczyła mnie modlić się" – dzielił się wspomnieniami z dzieciństwa z villeros pod Buenos Aires.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą