Gdy dwa lata temu przedstawiałem raport o polskiej ekonomii na II Kongresie Gospodarki Innowacyjnej w Centrum Kopernika, ostrzegałem, że nadciąga dramat. Raport powstał w oparciu o oceny ekspertów z najbardziej nowatorskich firm na świecie lub związanych z globalnymi funduszami inwestującymi w tego rodzaju firmy. Rozmawialiśmy również z prezesami polskich przedsiębiorstw innowacyjnych.
Oceny były bardzo krytyczne i wskazywały na stale pogarszający się klimat, jakim otoczona była w Polsce innowacyjność. Im więcej środków unijnych było dostępnych, tym gorsze były perspektywy dla działań innowacyjnych: pieniądze bowiem w znacznej części nie płynęły do innowatorów, tylko do tych, którzy potrafili najlepiej wypełnić wnioski o dofinansowanie. W raporcie przewidzieliśmy, że bez podjęcia koniecznych reform może dojść do tragedii.
Reform nie było, mamy tragedię. Opublikowany w tym tygodniu coroczny raport Komisji Europejskiej o innowacyjności pokazuje, że w latach 2011-2012 innowacyjność w Polsce spadła, podczas gdy średnio w UE wzrosła. Obniżka była tak znacząca, że Polska spadła z przedostatniej grupy (umiarkowanych innowatorów) do grupy ostatniej. W politycznie poprawnym języku unijnym oznacza to mniej więcej tyle, że jesteśmy innowacyjną pustynią. W minionych sześciu latach, gdy kontraktowano 40 mld złotych wsparcia unijnego dla firm w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, Polska spadła w rankingu innowacyjności Światowego Forum Ekonomicznego z 44. na 63. miejsce. To gorzej niż nasza lokata w rankingu FIFA. Nasze nowatorstwo jest gorsze od gry naszych piłkarzy.
Problem z innowacyjnością polega na tym, że został zbudowany ekosystem wspierania innowacji, który dobrze służy urzędnikom, bo ogranicza ich ryzyko, ale jednocześnie niszczy innowacje. Jak to możliwe, że rozdaje się miliardy złotych wyłącznie na podstawie wypełnionego wniosku, bez spotkania z firmami, które aplikują o dofinansowanie? Jak to możliwe, że w formularzach przeznaczono półtorej strony na opis pomysłu i trzydzieści stron na informacje o jakichś piramidalnych bzdurach: o tym, jak dany projekt będzie wspierał zatrudnienie kobiet albo czy na konferencji organizowanej w ramach projektu będzie pita kawa z mlekiem czy bez mleka, czy wnioskujący będzie jeździł pierwszą czy drugą klasą na spotkania z klientami.... Tak, to wszystko trzeba zabudżetować i opisać.
W minionych kilku latach stworzyliśmy na Akademii Vistula zespoły projektowe i zrealizowaliśmy cztery bardzo innowacyjne projekty, które już w tej chwili zmieniają polską rzeczywistość. Za każdym razem były one finansowane przez prywatne firmy. Aby pozyskać finansowanie musiałem napisać na kilku stronach, na czym polega ten projekt, jakie ma cele, jakie korzyści osiągnie instytucja finansująca, jakie będę efekty zewnętrzne (czyli korzyści dla kraju), jaki jest budżet. Gros rozmów polegało na analizie warstwy merytorycznej projektu: budżet był kwestią wtórną, analizowaną w kontekście korzyści możliwych do uzyskania. Było kilka spotkań, dyskusja dotyczyła prawie wyłącznie jakości i parametrów produktu, który ma być dostarczony. Rozliczenie finansowe projektu zajmowało stronę.
Tak jest w biznesie. W przypadku projektów realizowanych ze środków unijnych mamy koszmarne formularze, jakie mogli wymyślić tylko urzędnicy i to tacy, którzy dbają wyłącznie o swoje bezpieczeństwo. Mam skończone kilka fakultetów, habilitację, dokształcałem się na wielu kursach i nie potrafię wypełnić takiego wniosku. Muszę do tego wynajmować firmę doradczą, która bierze za taką usługę kilka tysięcy złotych oraz procent prowizji od sukcesu. Potem wniosek ocenia urzędnik, który oczywiście niewiele z tego rozumie, bo jest specjalistą od urzędowania, a nie od robienia innowacyjnego biznesu. Oczywiście urzędnik wspiera się ekspertyzami. Czasami wnioski oceniają osoby, które mają w danej dziedzinie wybitne osiągnięcia, i taka ocena jest bardzo rzetelna. Ale takie osoby nie mają dużo czasu, bo same mają swoje innowacyjne projekty, więc najczęściej wnioski oceniają ludzie, którzy w danej dziedzinie wiedzą znacznie mniej od firmy wnioskującej o dofinansowanie. Co wtedy decyduje o przyznaniu środków? Jakość wypełniania kilkudziesięciu stron bezmyślnych druków.
Za kilka lat mają trafić do Polski kolejne miliardy euro na wsparcie innowacyjności. Jeżeli do tej pory nie dokonamy radykalnych zmian w systemie jej wspierania, można się spodziewać, że zamordujemy naszych innowatorów do końca.
Autor jest profesorem i rektorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie