Opinie na temat papieża Franciszka wśród wiernych stają się do bólu przewidywalne. Różnice zdań też nie dziwią. Kościół to bądź co bądź nie sekta, lecz – wbrew antyklerykalnym schematom – społeczeństwo otwarte. Mieszczą się w nim i „prawica", i „lewica", a ksiądz Adam Boniecki i ojciec Tadeusz Rydzyk mogą w jego ramach wieść między sobą spór (byleby nie wojowali z kościelnym Magisterium). Nawet jeśli czytelnicy „Tygodnika Powszechnego" chcieliby ze wspólnoty wiernych wykluczyć słuchaczy Radia Maryja, a słuchacze Radia Maryja czytelników „Tygodnika Powszechnego".
I tak „prawica" zachwycona jest tym, że nowy biskup Rzymu jest niezłomnym obrońcą moralnego nauczania Kościoła, nie wahającym się przypomnieć o istnieniu osobowego zła. „Lewica" natomiast podkreśla w jego postawie hołdowanie opcji na rzecz ubogich. Pojawiają się też oczywiście zastrzeżenia. Po „prawej" stronie można dojrzeć skrzywienie na twarzy wobec niekonwencjonalnych zachowań Ojca Świętego, jak rezygnacja z tradycyjnej czerwonej peleryny (tak zwanego mucetu) i inne gesty, które mogą się wydawać piarowskimi chwytami mającymi wzbudzić poklask osób niechętnych Kościołowi. Co zaś widzimy po „lewej" stronie? A to ktoś uzna za kontrowersyjną postawę księdza Bergoglio w czasach rządów argentyńskiej junty wojskowej, a to kto inny zwróci uwagę na „homofobiczny" kurs prymasa Argentyny w sprawie instytucjonalizacji związków jednopłciowych.
Wszystkie te rozdźwięki są jednak marnością nad marnościami. Przemija bowiem postać tego świata, a my jesteśmy coraz bliżej końca czasów. Takie wnioski nasuwają się po lekturze opublikowanego w serwisie Pch24.pl frapującego tekstu Jacka Bartyzela „Papież Franciszek – ku nowemu eonowi chrześcijaństwa?" – tekstu będącego głęboką medytacją nad nowym pontyfikatem.
Według autora, kluczowe dla zrozumienia sytuacji, w jakiej znalazł się Kościół jest imię, które dla siebie wybrał następca świętego Piotra. Wybór na patrona pontyfikatu Biedaczyny z Asyżu ma doniosłe znaczenie. Rzeczywiście – uważa Bartyzel – mamy do czynienia z „papieżem ubogim". Nie dlatego, że po Buenos Aires jeździł on transportem publicznym (chociaż to też ma swoją wymowę), lecz z powodu kierunku, w jakim zmierza Kościół, a papież Franciszek tę sytuację wyczuwa i w nią wchodzi. A jest to kres papiestwa jako monarchii z takimi, „oślepiającymi oczy maluczkich", jej cechami jak: majestat, splendor oraz – jednocześnie – przerażający aspekt tajemnicy boskości (mysterium tremendum).
Zdaniem Bartyzela, namiestnika Chrystusa na ziemi czeka wygnanie ze stolicy Piotrowej. Papież Franciszek lub któryś z jego bliskich następców „zostanie wyzuty z wszelkich oznak władzy", a chrześcijaństwo stanie się dla świata tępionym z mocy prawa „zbrodniczym przesądem" (superstitio malefica). Tak jak w przywołanej przez autora „Krótkiej opowieści o Antychryście" rosyjskiego myśliciela religijnego Władimira Sołowjowa, która ukazała się w roku 1900, tuż przed jego śmiercią. Jest to fikcja literacka, ale napisana „na podstawie Pisma Świętego, tradycji Kościoła i zdrowego rozumu".