Temperatura przez wszystkie letnie miesiące była zazwyczaj ujemna, choć w poprzednich latach oscylowała wokół 20 stopni Celsjusza. W Polsce średnio tego lata było około zera. W czerwcu warstwa śniegu w wielu miejscach – także we Włoszech – sięgała kilkudziesięciu centymetrów. Jeszcze w sierpniu były przymrozki. Mróz zniszczył plony w północnej Ameryce i w Europie, ale i w Chinach, gdzie wymrożone zostały plantacje ryżu.
Łatwym do przewidzenia skutkiem była klęska głodu. Najpoważniejsza chyba na Starym Kontynencie, przez który niewiele wcześniej przetoczyła się kampania napoleońska. Ceny zbóż wzrosły niekiedy nawet – w porównaniu z poprzednim rokiem – dziesięciokrotnie. Trudno się dziwić, że wzrastała też przestępczość – i chodziło nie tylko o plądrowanie magazynów ze zbożem. Znów na drogach pojawiły się napadające podróżnych bandy rabusi. W Wielkiej Brytanii i Francji dochodziło do zamieszek wygłodzonych mieszkańców. Szwajcaria ogłosiła wręcz klęskę narodową. A i Polska (choć na mapach obecna tylko symbolicznie) nie była wtedy zieloną wyspą...
Przywołuję ów tragiczny „rok bez lata" niejako na pocieszenie, z nadzieją, że jednak się nie powtórzy. Przynajmniej już nie w tym roku. Bo wyobraźmy sobie jeszcze przez wiele miesięcy może nie plądrowanie silosów ze zbożem, ale codzienne poranne odśnieżanie samochodów, ślizganie się na oponach zimowych, czapki uszatki i kożuchy. Może nie rabusiów zatrzymujących auta na bocznych drogach, ale rozpalanie grilla w lipcu w grubych rękawicach, a potem spacer na drugi brzeg mazurskiego jeziora suchą stopą (a właściwie – suchym butem) – po lodzie. Może nie chleb po 29,95 zł za bochenek, ale wyskakiwanie w wakacyjne popołudnie do sklepu monopolowego już nie po zgrzewkę schłodzonego piwa, ale po coś mocniejszego na rozgrzewkę. Może nie stan wyjątkowy i klęskę narodową, ale zawieszenie rozgrywek polskiej ligi futbolowej z powodu ogromnych opadów śniegu i oglądanie przez całe lato w telewizji na zmianę Kamila Stocha i Justyny Kowalczyk. I ucieczkę Donalda Tuska 10 kwietnia do Nigerii – może tym razem nie przed obchodami rocznicy tragedii smoleńskiej, ale przed przenikliwym mrozem i masowymi społecznymi protestami...
Nawet jeśli niektóre z powyższych wizji mogłyby mi się spodobać, to na myśl o wiecznej zimie równie zimne poty spływają mi po plecach. Wiem, wiem: ten rok 1816 był wyjątkowy, bo wybuchł jakiś wulkan, a słońce nie przygrzewało tak mocno, jak trzeba, więc tak bez przyczyny się pewnie nie powtórzy. Jednak i rok 2013, bez wulkanu, dał mi się mocno we znaki.
Dlatego składam solenne wiosenne zobowiązanie. W tym roku w końcu zadbam o produkcję dwutlenku węgla. Będę oddychał, spalał, utleniał i fermentował bez umiaru.