Nie bez racji, bowiem nad Dnieprem zaświtała iskierka nadziei na energetyczne usamodzielnienie się od Wielkiego Brata. To także bonus dla Polski, im silniej zakotwiczona niepodległość Ukrainy, tym dla nas lepiej.
Polacy alergicznie reagują na surowcowe gry Rosjan, słusznie, bo gaz i ropa są dla nich jedynymi realnymi środkami nacisku, jakimi dysponują na arenie międzynarodowej. Tymczasem drobnymi kroczkami Ukraina zaczęła wybijać się na surowcową niezależność. Powinniśmy jej w tym kibicować co najmniej równie entuzjastycznie jak w wypadku umowy stowarzyszeniowej z UE. Te wysiłki są znacznie ważniejsze niż los Julii Tymoszenko, warto więc zachować zdrowe proporcje w ocenach poczynań rządu prezydenta Janukowycza.
1
Do niedawna sytuacja Ukrainy wyglądała beznadziejnie. W 2012 r. Rosja była jedynym dostawcą gazu i zaspokajała dwie trzecie jej zapotrzebowania, reszta pochodziła z rodzimego wydobycia. Umowa gazowa podpisana w 2009 r. w Moskwie przez odsiadującą obecnie za to wyrok Julię Tymoszenko narzuciła Ukrainie zaporowe wręcz ceny i warunki odbioru gazu. Dodatkowo władze pod przewodem prezydenta Janukowycza nie wykazywały entuzjazmu do reformowania sektora gazowego.
A można sporo w nim zmienić nawet bez wielkich projektów dywersyfikacyjnych, choćby rozdzielić spółki zajmujące się wydobyciem, transportem i sprzedażą surowca. Wprowadzić w życie zasady Wspólnoty Energetycznej, do której Kijów zresztą przystąpił. Słowem zastosować rozwiązania wynegocjowane już z Unią Europejską.
Kolejna rzecz to energochłonność ukraińskiej gospodarki i antyrynkowe dotacje do ceny gazu dla ludności i energetyki komunalnej. Przemysł Ukrainy zużywa do pięciu razy więcej gazu niż odpowiednie sektory w unijnych państwach Europy Środkowej, szeroko zakrojone uszczelnianie instalacji i sieci przesyłowych mogłoby znacząco zmniejszyć zapotrzebowanie na ten surowiec i tym samym polepszyć pozycję przetargową Kijowa w relacjach z Moskwą.