U nas możliwości wyboru po prostu nie ma – wykrzyczał mi prawie w twarz szef jednego z komercyjnych kanałów telewizyjnych na Ukrainie. Rozmowa, która rychło miała się przekształcić w wewnątrzukraińską połajankę, miała miejsce kilka dni temu w Budapeszcie, w czasie forum Unia Europejska–Ukraina, a konkretnie w czasie panelu o sytuacji mediów nad Dnieprem.
Było nas kilku dziennikarzy. Rosjanie, Polacy, Ukraińcy i mieszkający w Kijowie Włoch. Dyskusja, zwłaszcza między Ukraińcami, była pełna agresji. Wnioski? Mało optymistyczne. Już sama statystyka, skrzętnie sporządzana przez ekspertów międzynarodowych instytutów wolności słowa, mówi sama za siebie. Coroczny raport wolności słowa Reporterów bez Granic lokuje Ukrainę na odległym 126. miejscu. To najgorszy wynik od 2004, roku pomarańczowej rewolucji. „Zazwyczaj wysoki poziom przemocy wobec dziennikarzy w tym kraju sięgnął zenitu" – można przeczytać w raporcie. Udokumentowane ataki i przypadki nacisku na dziennikarzy przekroczyły setkę. Tylko w czterech sytuacjach milicja podjęła czynności śledcze. Instytut Informacji Masowej w Kijowie oszacował, że miniony rok był rekordowy z punktu widzenia łamania praw ukraińskich dziennikarzy. Doszło do tego 324 razy. Odnotowano 180 przypadków cenzury... 14 przypadków fizycznych ataków na dziennikarzy.
Ta statystyka, choć na pewno bardzo zaniżona, oddaje naturę ukraińskich mediów. Wolność słowa praktycznie nie istnieje. Status dziennikarza w służbie oligarchów niczym się nie różni od statusu urzędnika korporacyjnego. Jego swoboda wypowiedzi jest tylko funkcją interesów właściciela. Dziennikarz może się wypowiadać tylko w granicach wyznaczonych jego interesami i afiliacją polityczną. Także stanowisko wobec spraw publicznych zwykle oddaje osobiste powiązania właściciela. Niepodporządkowywanie się, próby wybijania się na niezależność karane są surowo. W najlepszym wypadku jest to utrata pracy i widmo głodu. W najgorszym prześladowania, pobicia, a nawet zabójstwa.
Haniebnym symbolem upodlenia wolności słowa nad Dnieprem jest liczba 62 dziennikarzy, którzy stracili życie od odzyskania niepodległości, czyli w ciągu ostatnich 22 lat. Najgłośniejszym i stygmatyzującym ten problem morderstwem było do dziś do końca niewyjaśnione zabójstwo Grigorija Gongadzego, twórcy serwisu internetowego Ukraińska Prawda.
Sytuacja w mediach jest czytelną ilustracją ogólnej sytuacji politycznej dzisiejszej Ukrainy. Sny o demokracji i praworządności odeszły do historii w ślad za zdemoralizowanymi liderami pomarańczowej rewolucji. Władza w Kijowie wyprzedała suwerenność oligarchom. Są jak dawne królewięta kresowe czasów pierwszej Rzeczypospolitej. W swoich regionach niemal w pełni kontrolują władzę i własność. Są w pełni legitymowani przez Kijów, o ile dobrze się opłacają stołecznej elicie politycznej. W swoich regionach są panami życia i śmierci. Jedynymi pracodawcami i zarazem filantropami, jak najsłynniejszy z nich Rinat Achmetow. Daje pracę w kopalniach Doniecka. Pomaga ludziom, buduje stadiony. To jednak tylko jedna strona medalu. Druga to niemal feudalna eksploatacja z haniebnym brakiem poszanowania jakichkolwiek norm higieny i bezpieczeństwa pracy. Ludzie pracują, zarabiają, ale i giną dla oligarchy.