Świat przypomniał sobie o Republice Południowej Afryki pół roku temu, kiedy 14 lutego lekkoatleta Oscar Pistorius zastrzelił we własnym mieszkaniu swoją dziewczynę, modelkę Reevę Steenkamp.
Proces Pistoriusa zaczyna się 19 sierpnia, ale już dzień po zabójstwie w mediach zaczęły się spekulacje i wytłumaczenia działań sportowca. Uznano, że modelka chciała zrobić swojemu chłopakowi niespodziankę na walentynki i przyszła świtem do mieszkania, a Pistorius uznał to za włamanie i strzelił do włamywacza. Zachowanie sportowca miał tłumaczyć fakt, że w RPA wszyscy biali żyją w strachu przez włamaniami, kradzieżami, gwałtami i morderstwami. Dlatego też zachowanie sportowca, który obudził się w nocy i usłyszawszy hałas w łazience, odruchowo zaczął strzelać w tamtym kierunku, było całkowicie zrozumiałe.
No tak, w kraju pełnym przemocy... W kraju, w którym kobieta ma większe szanse na bycie zgwałconą niż napisanie matury... W którym przemoc jest irracjonalna i powszechne jest doświadczenie gwałtu... W którym – według statystyk – codziennie ginie kilkoro ludzi.
Taki obraz Republiki Południowej Afryki przedstawiły media. W jednym z marcowych numerów tygodnika „Time" jedną trzecią numeru zajął artykuł opisujący powszechną w RPA przemoc i strach, w jakim żyją wszyscy jej mieszkańcy. Autor odwołał się do terminu „kultura przemocy" i zastosował go do RPA: jego zdaniem Pistorius żył w „południowoafrykańskiej kulturze przemocy".
Czy rzeczywiście w społeczeństwie południowoafrykańskim „najpierw się strzela, a dopiero później zadaje pytania"? Według danych Brytyjskiego Urzędu do spraw Narkotyków i Przemocy za rok 2011 RPA zajmuje niechlubne 10. miejsce na świecie pod względem przestępczości, a gwałty stanowią prawdziwą epidemię. Prawie 30 procent południowoafrykańskich mężczyzn przyznaje się, że przynajmniej raz w życiu zgwałciło kobietę. Tę brutalność tłumaczy się zwykle niedawną przeszłością Republiki Południowej Afryki, która doświadczyła krwawych wojen kafryjskich między osadnikami holenderskimi a plemionami Zulusów i Xhosa (najsłynniejszą jest rozegrana w 1838 bitwa nad Blood River, w której w odwecie za wcześniejsze napady 470 osadników holenderskich zabiło 3000 Zulusów) oraz pół wieku segregacji rasowej.
Statystyki przemocy
Z publikowanych na Zachodzie tekstów wynika, że w tym kraju może być tylko gorzej. Reporter „Time'a" przytacza rozmowy z psychologami tłumaczącymi, że większość mieszkańców nie emigruje tylko dlatego, że nie ma dokąd: gdyby istniała jakaś alternatywna rzeczywistość, wszyscy by się tam przenieśli. Wszyscy biali oczywiście, bo to ich według przekazu mediów zachodnich przede wszystkim dotyka fala przemocy. Podobne tezy zagościły na dobre w polskiej prasie. „Pistorius – to mogło się zdarzyć tylko w RPA. Postrzał w tęczę" – pisała lutowa „Polityka". Tekst Jędrzeja Winieckiego opisywał RPA jako miejsce pełne przemocy, zwłaszcza względem kobiet, w którą wpisuje się morderstwo popełnione na partnerce Oscara.Wszystkie te teksty opierają się oczywiście na statystykach. Kłopot w tym, że są one przytaczane zawsze bezkrytycznie, a często bezmyślnie. Przykładowo opublikowany na łamach „Savage" (16 lipca 2012) ranking na najbardziej niebezpieczne miasto poza Ameryką wygrał Kapsztad. Dlaczego? Ponieważ w RPA gromadzona jest w miarę kompletna statystyka przestępczości. Wielkie miasta w takich krajach jak Kongo, Nigeria czy Sierra Leone zostały daleko w tyle. Tam już się dokładnych statystyk nie prowadzi.
Statystycznie w RPA dochodzi do 15 tysięcy morderstw rocznie (z tendencją malejącą; dla porównania – w Polsce do tysiąca). To daje w ciągu czterech lat wyższą liczbę zabitych niż podczas dwóch lat wojny domowej w Syrii, określanej mianem najbardziej krwawego konfliktu ostatnich lat.