Bez zbroi

Kapłaństwo nie może oznaczać podporządkowania się pragnieniom opinii publicznej.

Publikacja: 20.09.2013 01:01

Papież Franciszek w bazylice Santa Maria Maggiore: kapłańska wierność

Papież Franciszek w bazylice Santa Maria Maggiore: kapłańska wierność

Foto: AFP

Kolejne kapłańskie odejścia przyciągają uwagę mediów. Po wielkich aferach z ojcami (teraz profesorami) Stanisławem Obirkiem i Tadeuszem Bartosiem oraz księdzem Tomaszem Węcławskim (teraz profesorem Tomaszem Polakiem) nadszedł czas na afery nieco mniejsze: te z dominikanami i jezuitami, których nazwiska przemknęły przez kilka dni przez media, by zniknąć z czołówek, ale i z list zakonników.

A w tle tego medialnego show, w którym występują byli i obecni (ale – jak sami zapewniają – prześladowani) duchowni, rozgrywa się już nie wirtualny, ale całkowicie realny dramat odejść młodych księży, którzy niekiedy kilka miesięcy, a niekiedy kilka lat po święceniach zrzucają sutanny i odchodzą do kobiet. Wielu z nich odnajduje się w nowej roli, ale część nosi w sobie – do końca swoich dni – dramat zdradzonego powołania. Wielkie słowa o wierności sobie nie mogą tego przesłaniać, tak jak nie przesłaniają one trudnej prawdy o tym, że – ujmując rzecz teologicznie – takie decyzje ranią ciało Kościoła i niszczą zaufanie do kapłaństwa wśród zwyczajnych wiernych.

Ale, wbrew pozorom, to wcale nie rosnąca (w Polsce i tak, w porównaniu z latami 70. na Zachodzie, gdy z kapłaństwa odeszło ponad sto tysięcy duchownych, niewielka) skala tego zjawiska jest najgroźniejsza. Były już przecież w historii momenty, gdy kapłaństwo porzuciło – statystycznie – o wiele więcej duchownych. Tak było po rewolucji francuskiej, gdy sutanny zrzuciło 24 z 29 tysięcy francuskich księży i 21 spośród 83 biskupów. O wiele niebezpieczniejsze jest to, że sami zaczęliśmy powoli akceptować odejścia. Tak wierni, jak i duchowni – i to jest najistotniejsza zmiana – zaczęli tolerować odstępstwo, a media wręcz ich fetują jako nonkonformistów czy wręcz kapłanów niepokornych.

Miarą absurdu jest fakt, że gdy „Gazeta Wyborcza" zdecydowała się zamieścić serię reportaży o kapłanach niepokornych (swoją drogą brak pokory jest wadą księdza, nie jego zaletą), to aż dwa z pięciu tekstów poświęcone były ludziom, którzy złamali złożone przez siebie śluby i zajmują się obecnie walką z instytucją, której obiecali kiedyś lojalność. Dla lepszego zrozumienia, co oznacza taka sytuacja: to mniej więcej tak, jakby do serii tekstów o najlepszych mężach wybrać dwóch takich, którzy zostawili swoje żony, a teraz zajmują się publicznym ocenianiem ich wad i braków...

Kultura niewierności

Tyle tylko, że ten absurd jest coraz rzadziej dostrzegany. Współczesna kultura, i to jest być może główny problem, z jakim muszą się mierzyć kapłani i zakonnicy, jest przeniknięta apoteozą niewierności. Miłość, zaangażowanie nie są już pojmowane czy przedstawiane jako coś na całe życie. Filmy czy książki opowiadają – wciąż na nowo i nikogo już to nie gorszy – historie rozpadających się małżeństw i nowych związków. Tabloidy żyją nowymi partnerami celebrytów, a psycholodzy przekonują, że rozwód, rozstanie (a to oznacza przecież niewierność i zdradę danego słowa) nie muszą być bolesne, a nawet mogą dać związkowi nową siłę.

I nie ma co udawać, że klerycy i księża wywodzą się z innych środowisk albo zakorzenieni są w innej kulturze. Oni także wywodzą się z rozbitych rodzin (a jeśli ojciec nie był w stanie dochować wierności swoim dzieciom i zostawił je dla innej kobiety, to skąd syn miał nauczyć się, że wierność wymaga wyrzeczeń i że nie zawsze jest prosta?), oglądają te same filmy, w których zdrada jest normą, i wreszcie chodzą do tych samych szkół, w których próbuje się już wprowadzać programy propagujące odmienne od małżeństwa modele rodziny? To wszystko w nich zostaje, a – o czym nie możemy zapominać – łaska, także łaska kapłaństwa, opiera się na naturze, a nie spada z nieba. Ksiądz niesie więc ze sobą bagaż decyzji swoich rodziców, ale także kultury, w jakiej jest zanurzony, i musi wciąż na nowo się z nim zmagać.

Zapomniane męstwo

Niezwykle mocno mówił o tym papież Franciszek w przemówieniu skierowanym do kleryków i młodych zakonników. „My wszyscy, także my, starsi, również jesteśmy pod presją (...) kultury tymczasowości; i to jest niebezpieczne, ponieważ człowiek nie stawia w życiu na coś raz na zawsze. Ożenię się, dopóki będzie trwała miłość; zostanę zakonnicą, ale na »troszkę«, »na pewien czas«, a później zobaczę; zostanę seminarzystą, by przygotować się do kapłaństwa, ale nie wiem, jak to się skończy. Z Jezusem tak nie można! Nie robię wam wyrzutów, potępiam tę kulturę tymczasowości, która uderza w nas wszystkich, ponieważ to nie jest dla nas dobre: bo dziś bardzo trudno jest dokonać ostatecznego wyboru. W moich czasach było łatwiej, bo kultura sprzyjała podejmowaniu ostatecznych decyzji, zarówno w odniesieniu do życia w małżeństwie, jak i do życia konsekrowanego czy kapłańskiego. Natomiast w obecnej epoce podjęcie definitywnej decyzji nie jest łatwe. Jesteśmy ofiarami tej kultury tymczasowości" – podkreślał papież.

Innym, nie mniej istotnym elementem współczesnej kultury, która niszczy kapłaństwo (ale w nie mniejszym stopniu także małżeństwo), jest wycięcie z niej zgody na autentyczne męstwo i związaną z nim męskość. Kapłan, dokładnie tak samo zresztą jak i mąż, nie ma jasnych wzorców, którymi mógłby się kierować w życiu. Model męskości jako ojcostwa, który przez wieki kształtował postępowanie i działanie ludzi Zachodu, dziś już w istocie nie istnieje.

Odpowiedzialność, wierność, bycie opoką dla swoich bliskich – wszystkie te elementy zostały ośmieszone i wykluczone z debaty. A jeśli się ich wymaga, to jednocześnie pozbawia się je zakorzenienia w męskiej naturze. Mężczyzna może być bowiem wierny i oddany tylko, jeśli wychowamy go do tego, a wychowanie musi opierać się nie tylko na jasnych i konkretnych wzorcach kulturowych (które zakładają także potępienie decyzji złych, niegodnych), ale również na męskiej naturze. A ta ukierunkowana jest na walkę (także z samym sobą), rywalizację, spór, ale i potrzebę opiekowania się słabszymi.

Jeśli od dziecka wpajamy chłopcom, że niczego nikomu nie są oni winni, że mogą i powinni oni realizować wszystkie swoje potrzeby (z najsilniejszymi w pewnym wieku potrzebami seksualnymi), to nie ma się co dziwić, że w krótkim czasie zaczynają oni myśleć i odczuwać wyłącznie penisem i nie są zdolni do poświęcenia się czemuś lub komuś na zawsze. Wierności i odpowiedzialności trzeba nauczyć, a nie da się tego zrobić bez stawiania wymogów, ale i oceniania tych, którzy pewnym wymaganiom nie sprostali.

O tej konieczności powrotu do prawdziwej męskości mówił, i warto go jeszcze raz zacytować, papież Franciszek we wspomnianym już przemówieniu do kleryków. „Źródłem smutku w życiu duszpasterskim jest  właśnie brak ojcostwa i macierzyństwa, który wynika z niewłaściwego przeżywania tej konsekracji, która powinna nas prowadzić do płodności. Nie do pomyślenia jest, by ksiądz czy zakonnica nie byli płodni: to nie jest katolickie!" – podkreślał.

A w innym miejscu uzupełniał w krótkich słowach, na czym polega męstwo w walce o wierność. „Chciałbym, abyście się nad tym zastanowili: jak mogę być wolny, jak mogę być wolna od tej kultury tymczasowości? Musimy nauczyć się zamykać drzwi naszej wewnętrznej celi od środka. Kiedyś pewien ksiądz, dobry ksiądz, który nie uważał się za dobrego kapłana, ponieważ był skromny, czuł się grzesznikiem i dużo modlił się do Matki Bożej, mówił do Matki Bożej tak – powiem to po hiszpańsku, gdyż jest to piękny wiersz – mówił do Matki Bożej, że nigdy, przenigdy nie oddali się od Jezusa, i mówił: »Esta tarde, Señora, la promesa es sincera. Por las dudas, no olvide dejar la llave afuera«. (Dziś wieczorem, Matko, obietnica jest szczera. Ale na wszelki wypadek nie zapomnij zostawić klucza na zewnątrz). Mówi się tak, myśląc zawsze o miłości do Dziewicy, mówi się tak do Matki Bożej. Ale kiedy ktoś zawsze zostawia klucz na zewnątrz, bo coś może się zdarzyć... to nie jest w porządku. Musimy nauczyć się zamykać drzwi od środka!" – mówił Ojciec Święty.

Pielgrzymi, nie żołnierze

Źródeł kryzysu wierności kapłańskiej trzeba jednak szukać także w samej praktyce duchowej Kościoła. U jej podstaw przez wieki leżał obraz walki. Kościół był wspólnotą wojującą, a każdy chrześcijanin (nie mówiąc już o zakonniku czy kapłanie) był wychowywany do walki. I nie chodziło tylko czy nawet przede wszystkim o walkę z innowiercami, ale o codzienną walkę ascetyczną, która miała prowadzić człowieka ku Chrystusowi i zbliżać go do zbawienia. Codzienne decyzje, zaangażowania (nawet tak podstawowe jak to, o której godzinie wstanę, czy uda mi się wygospodarować w swoim czasie godzinę czy dwie na modlitwę i czy będę potrafił odmówić sobie posiłku), były traktowane jako element walki duchowej, którą toczę z szatanem. Upadek był więc porażką w wielkiej bitwie mojego życia, a takie ujęcie sprawy mocno oddziaływało na mężczyzn, którzy nie przepadają za porażkami.

Teraz symbolika i obrazy są inne. Kościół stał się wspólnotą pielgrzymującą, co współcześnie znaczy naprawdę niewiele. Większość tzw. pielgrzymek to podróż klimatyzowanymi autokarami między jednym hotelem a drugim. I niestety tak samo zaczynamy patrzeć na nasze życie. Jest ono wędrówką od jednego do drugiego miejsca, w której chodzi przede wszystkim o to, by było wygodnie, ciepło i bezpiecznie, a nie o to, gdzie i do kogo zmierzamy. Porażką czy problemem jest więc – przy takim obrazie – już nie upadek, ale to, że hotel okazał się za mało komfortowy, a w autokarze szwankuje klimatyzacja. Co trzeba wtedy zrobić? Zmienić przewoźnika, to znaczy porzucić śluby czy przyrzeczenia, które się złożyło, i przesiąść do nowego pojazdu z nadzieją, że tym razem będzie już lepiej. Tak ukształtowani turyści (bo już nawet nie pątnicy) nie widzą dobra w posłuszeństwie, wyrzeczeniu, rezygnacji czy pokorze. Dla nich są one tylko przeszkodą w wygodnym życiu.

Kłopot polega na tym, że ta logika jest nie do pogodzenia z tradycyjnym, katolickim rozumieniem kapłaństwa czy życia zakonnego. W nim przeszkody, niesłuszne oskarżenie, błędne (przynajmniej zdaniem zakonnika) decyzje przełożonych czy nawet poniżenie nie są złem, ale dobrem. Bóg bowiem – właśnie za pośrednictwem takich decyzji – wychowuje i sprawdza wierność chrześcijanina i kapłana, buduje jego pokorę i uświadamia mu, jak bardzo sam jest słaby. Ojciec Pio czy św. Faustyna, gdy byli niesłusznie karani czy oceniani, nie protestowali, ale traktowali to jako element własnego krzyża. A przecież to wzięcie go na swoje ramiona, a nie odrzucenie jest podstawowym celem każdego chrześcijanina. Jeśli w formacji się o tym zapomina, jeśli pozbawia się ją odniesienia do wyrzeczenia własnej woli, to nie sposób wychować wiernego swojemu powołaniu kapłana.

Krzyż kapłana

To jednak wymaga przypomnienia, że bycie kapłanem nie oznacza zawodu, ale jest powołaniem. Duchowny musi zatem zrozumieć, że Kościół nie jest instytucją, która ma mu zapewnić  samorealizację, rozwój osobisty, spokojne życie, którą – gdy w imię wolności podejmie się nową decyzję – można porzucić bez  żalu i wyrzutów sumienia. Kościół  jest Mistycznym Ciałem Chrystusa, które ma prowadzić swoich wiernych (a także kapłanów) ku zbawieniu. Nie ma zaś, o czym nie wolno zapominać, innej drogi zbawienia niż uczestnictwo w Chrystusowym Krzyżu. Gwoździe mogą wbijać w dłonie kapłana zarówno wierni, jak i przełożeni, zawsze jednak trzeba pozostać w miejscu, w którym jest się postawionym. Ucieczka oznacza zdradę

Jak waleczna, ale jednocześnie pokorna musi być to miłość, pokazuje Dietrich von Hildebrand, opisując historię ewangelizacji rozpoczętej od wyrzeczenia i krzyża. „Pierre Lande opowiada o włoskim księdzu, który pierwszy przyszedł do mieszkających w Paryżu ludzi żyjących niczym zwierzęta w nieopisanej nędzy, w moralnej rozwiązłości oraz w dzikiej nienawiści do Chrystusa i Jego świętego Kościoła. Kiedy ów ksiądz przybył, jakiś chłopiec, widząc sutannę, uderzył go kamieniem w głowę tak mocno, że twarz księdza spłynęła krwią. Ksiądz podniósł kamień i powiedział: dziękuję ci, mój chłopcze. To będzie kamień węgielny mojego kościoła. Ten przykład bohaterskiego poświęcenia, odpowiadania na każdą obrazę bezgraniczną cierpliwością i miłością, a także gotowością przyjmowania upokorzeń, otworzył drzwi apostolatowi. Wielu paryskich proboszczów poszło drogą wskazaną przez tego księdza, a katoliccy studenci przychodzili każdego tygodnia na  dzień, aby być z tymi pracownikami i pomagać im. Po dwudziestu latach takiego osobistego apostolatu jedna trzecia wszystkich powołań do kapłaństwa w Paryżu pochodziła z tego regionu" – wskazywał Hildebrand. I aż trudno nie zadać pytania, ilu współczesnych chrześcijan byłoby w stanie podjąć taki krzyż? A przecież to właśnie w nim znaleźć można drogę do odrodzenia kapłaństwa.

Benedykt XVI niezwykle mocno o tym przypomniał, dając księżom za wzór św. Jana Marię Vianneya, którego całe życie było próbą utożsamiania się z krzyżem. „Starał się on całkowicie przystawać do swego powołania i misji poprzez surową ascezę: »Wielkim nieszczęściem dla nas proboszczów – ubolewał święty – jest to, że dusza wpada w stan odrętwienia«.  Rozumiał przez to niebezpieczne oswojenie się duszpasterza ze stanem grzechu czy indyferentyzmu, w którym żyje tak wiele jego owieczek. Powściągał ciało przez czuwania i posty, aby nie stawiało przeszkód jego  duszy. Nie unikał umartwienia siebie dla dobra powierzonych mu dusz oraz by przyczynić się do wynagrodzenia grzechów wysłuchanych  na spowiedzi. Wyjaśniał współbratu w kapłaństwie: »Powiem ci, jaką mam receptę: daję grzesznikom niewielką pokutę, a resztę czynię za nich sam«" – przekonywał Benedykt XVI w Liście do Kapłanów.

Zaginiony wzorzec

Wszystkie te – nie ma co ukrywać, że bardzo tradycyjne i stare metody – muszą być obecne, jeśli kapłaństwo ma odzyskać swoją siłę i nadal porywać serca młodych wkorzenione we współczesny świat. Pewien model socjologiczny kapłaństwa, mocno zakorzeniony w feudalnym postrzeganiu świata już przeminął, ale to nie oznacza, że jego fundamenty można odrzucić. I właśnie odnalezienie fundamentów, oczyszczenie ich z wszystkiego, co mniej istotne, i wcielenie w życie jest jedynym lekarstwem na kryzys.

A co jest fundamentem kapłaństwa? Błogosławiony Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej „Pastores Dabo Vobis" nie pozostawia wątpliwości, że to, „co w fizjonomii kapłana jest istotne, pozostaje niezmienne, bowiem w przeszłości, tak samo jak dziś, musi być on podobny do Chrystusa. Jezus, żyjąc na ziemi, sam stał się doskonałym modelem kapłana i realizował kapłaństwo służebne, które jako pierwsze otrzymali apostołowie. Ma ono trwać i realizować się we wszystkich epokach historii. W tym sensie kapłan trzeciego tysiąclecia będzie kontynuatorem kapłanów, którzy w minionych wiekach kierowali życiem Kościoła". Kapłaństwo nie może, i to również bardzo jasno przypomina Jan Paweł II, oznaczać podporządkowania się pragnieniom opinii publicznej, ale zawsze musi pozostać „dla drugich wyraźnym i przejrzystym znakiem i drogowskazem". „Ludzie, spośród których jesteśmy wzięci i dla których jesteśmy ustanowieni (por. Hbr 5,1), chcą nade wszystko znajdować w nas ten znak i taki drogowskaz. I mają do tego prawo. (...) Ci, którzy domagają się zeświecczenia życia kapłańskiego, którzy dają poklask różnym jego przejawom, opuszczą nas z całą pewnością, gdy już ulegniemy pokusie. Wówczas przestaniemy być potrzebni i popularni. (...) Ostatecznie zawsze potrzebny ludziom okaże się tylko kapłan świadomy sensu swojego kapłaństwa: kapłan, który głęboko wierzy, który odważnie wyznaje, który żarliwie się modli, który z całym przekonaniem naucza, który służy, który wdraża w swe życie program ośmiu błogosławieństw, który umie bezinteresownie miłować, który jest bliski wszystkim – a w szczególności najbardziej potrzebującym" – pisał Jan Paweł II w pierwszym Liście do Kapłanów na Wielki Czwartek w roku 1979.

I te słowa mogłyby posłużyć za motto każdemu współczesnemu kapłanowi. Jan Paweł II wskazuje w nich doskonale, że światu nie jest potrzebny ksiądz kumpel, celebryta, teleautorytet, ale kapłan, który ma odwagę zawsze – w porę i nie w porę – przypominać nauczanie Chrystusa i Kościoła, który nie obawia się odrzucenia i nie daje się kupić tanimi manipulacjami mediów, które nieodmiennie nagradzają uwagę księży kwestionujących lub rozmywających stanowisko moralne czy doktrynalne katolicyzmu. Takie kapłaństwo przestanie być jednak potrzebne, gdy tylko świat zrealizuje swoje cele. Kapłaństwo prawdziwie służebne, przeniknięte wiarą i moralnością zawsze przetrwa.

Autor jest filozofem, publicystą, redaktorem portalu fronda.pl

Kolejne kapłańskie odejścia przyciągają uwagę mediów. Po wielkich aferach z ojcami (teraz profesorami) Stanisławem Obirkiem i Tadeuszem Bartosiem oraz księdzem Tomaszem Węcławskim (teraz profesorem Tomaszem Polakiem) nadszedł czas na afery nieco mniejsze: te z dominikanami i jezuitami, których nazwiska przemknęły przez kilka dni przez media, by zniknąć z czołówek, ale i z list zakonników.

A w tle tego medialnego show, w którym występują byli i obecni (ale – jak sami zapewniają – prześladowani) duchowni, rozgrywa się już nie wirtualny, ale całkowicie realny dramat odejść młodych księży, którzy niekiedy kilka miesięcy, a niekiedy kilka lat po święceniach zrzucają sutanny i odchodzą do kobiet. Wielu z nich odnajduje się w nowej roli, ale część nosi w sobie – do końca swoich dni – dramat zdradzonego powołania. Wielkie słowa o wierności sobie nie mogą tego przesłaniać, tak jak nie przesłaniają one trudnej prawdy o tym, że – ujmując rzecz teologicznie – takie decyzje ranią ciało Kościoła i niszczą zaufanie do kapłaństwa wśród zwyczajnych wiernych.

Ale, wbrew pozorom, to wcale nie rosnąca (w Polsce i tak, w porównaniu z latami 70. na Zachodzie, gdy z kapłaństwa odeszło ponad sto tysięcy duchownych, niewielka) skala tego zjawiska jest najgroźniejsza. Były już przecież w historii momenty, gdy kapłaństwo porzuciło – statystycznie – o wiele więcej duchownych. Tak było po rewolucji francuskiej, gdy sutanny zrzuciło 24 z 29 tysięcy francuskich księży i 21 spośród 83 biskupów. O wiele niebezpieczniejsze jest to, że sami zaczęliśmy powoli akceptować odejścia. Tak wierni, jak i duchowni – i to jest najistotniejsza zmiana – zaczęli tolerować odstępstwo, a media wręcz ich fetują jako nonkonformistów czy wręcz kapłanów niepokornych.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał