Kolejne kapłańskie odejścia przyciągają uwagę mediów. Po wielkich aferach z ojcami (teraz profesorami) Stanisławem Obirkiem i Tadeuszem Bartosiem oraz księdzem Tomaszem Węcławskim (teraz profesorem Tomaszem Polakiem) nadszedł czas na afery nieco mniejsze: te z dominikanami i jezuitami, których nazwiska przemknęły przez kilka dni przez media, by zniknąć z czołówek, ale i z list zakonników.
A w tle tego medialnego show, w którym występują byli i obecni (ale – jak sami zapewniają – prześladowani) duchowni, rozgrywa się już nie wirtualny, ale całkowicie realny dramat odejść młodych księży, którzy niekiedy kilka miesięcy, a niekiedy kilka lat po święceniach zrzucają sutanny i odchodzą do kobiet. Wielu z nich odnajduje się w nowej roli, ale część nosi w sobie – do końca swoich dni – dramat zdradzonego powołania. Wielkie słowa o wierności sobie nie mogą tego przesłaniać, tak jak nie przesłaniają one trudnej prawdy o tym, że – ujmując rzecz teologicznie – takie decyzje ranią ciało Kościoła i niszczą zaufanie do kapłaństwa wśród zwyczajnych wiernych.
Ale, wbrew pozorom, to wcale nie rosnąca (w Polsce i tak, w porównaniu z latami 70. na Zachodzie, gdy z kapłaństwa odeszło ponad sto tysięcy duchownych, niewielka) skala tego zjawiska jest najgroźniejsza. Były już przecież w historii momenty, gdy kapłaństwo porzuciło – statystycznie – o wiele więcej duchownych. Tak było po rewolucji francuskiej, gdy sutanny zrzuciło 24 z 29 tysięcy francuskich księży i 21 spośród 83 biskupów. O wiele niebezpieczniejsze jest to, że sami zaczęliśmy powoli akceptować odejścia. Tak wierni, jak i duchowni – i to jest najistotniejsza zmiana – zaczęli tolerować odstępstwo, a media wręcz ich fetują jako nonkonformistów czy wręcz kapłanów niepokornych.
Miarą absurdu jest fakt, że gdy „Gazeta Wyborcza" zdecydowała się zamieścić serię reportaży o kapłanach niepokornych (swoją drogą brak pokory jest wadą księdza, nie jego zaletą), to aż dwa z pięciu tekstów poświęcone były ludziom, którzy złamali złożone przez siebie śluby i zajmują się obecnie walką z instytucją, której obiecali kiedyś lojalność. Dla lepszego zrozumienia, co oznacza taka sytuacja: to mniej więcej tak, jakby do serii tekstów o najlepszych mężach wybrać dwóch takich, którzy zostawili swoje żony, a teraz zajmują się publicznym ocenianiem ich wad i braków...
Kultura niewierności
Tyle tylko, że ten absurd jest coraz rzadziej dostrzegany. Współczesna kultura, i to jest być może główny problem, z jakim muszą się mierzyć kapłani i zakonnicy, jest przeniknięta apoteozą niewierności. Miłość, zaangażowanie nie są już pojmowane czy przedstawiane jako coś na całe życie. Filmy czy książki opowiadają – wciąż na nowo i nikogo już to nie gorszy – historie rozpadających się małżeństw i nowych związków. Tabloidy żyją nowymi partnerami celebrytów, a psycholodzy przekonują, że rozwód, rozstanie (a to oznacza przecież niewierność i zdradę danego słowa) nie muszą być bolesne, a nawet mogą dać związkowi nową siłę.
I nie ma co udawać, że klerycy i księża wywodzą się z innych środowisk albo zakorzenieni są w innej kulturze. Oni także wywodzą się z rozbitych rodzin (a jeśli ojciec nie był w stanie dochować wierności swoim dzieciom i zostawił je dla innej kobiety, to skąd syn miał nauczyć się, że wierność wymaga wyrzeczeń i że nie zawsze jest prosta?), oglądają te same filmy, w których zdrada jest normą, i wreszcie chodzą do tych samych szkół, w których próbuje się już wprowadzać programy propagujące odmienne od małżeństwa modele rodziny? To wszystko w nich zostaje, a – o czym nie możemy zapominać – łaska, także łaska kapłaństwa, opiera się na naturze, a nie spada z nieba. Ksiądz niesie więc ze sobą bagaż decyzji swoich rodziców, ale także kultury, w jakiej jest zanurzony, i musi wciąż na nowo się z nim zmagać.
Zapomniane męstwo
Niezwykle mocno mówił o tym papież Franciszek w przemówieniu skierowanym do kleryków i młodych zakonników. „My wszyscy, także my, starsi, również jesteśmy pod presją (...) kultury tymczasowości; i to jest niebezpieczne, ponieważ człowiek nie stawia w życiu na coś raz na zawsze. Ożenię się, dopóki będzie trwała miłość; zostanę zakonnicą, ale na »troszkę«, »na pewien czas«, a później zobaczę; zostanę seminarzystą, by przygotować się do kapłaństwa, ale nie wiem, jak to się skończy. Z Jezusem tak nie można! Nie robię wam wyrzutów, potępiam tę kulturę tymczasowości, która uderza w nas wszystkich, ponieważ to nie jest dla nas dobre: bo dziś bardzo trudno jest dokonać ostatecznego wyboru. W moich czasach było łatwiej, bo kultura sprzyjała podejmowaniu ostatecznych decyzji, zarówno w odniesieniu do życia w małżeństwie, jak i do życia konsekrowanego czy kapłańskiego. Natomiast w obecnej epoce podjęcie definitywnej decyzji nie jest łatwe. Jesteśmy ofiarami tej kultury tymczasowości" – podkreślał papież.