Lewica obrażona na Kościół

Rozmowa Mazurka | Dariusz Gawin, historyk idei

Publikacja: 08.11.2013 00:01

Lewica obrażona na Kościół

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Konserwatysta pisze o lewicy.



"Wielki zwrot" jest o tym, jak polska lewica przetrwała stalinizm i z gorącej wiary w komunizm ewoluowała do sojuszu z katolikami i Kościołem...



...Który wcześniej gorąco zwalczała.



Lewica od zawsze była antyreligijna i to był jeden z jej fundamentów. Gdy Michnik w 1976 roku puścił w obieg pojęcie „lewicy laickiej", to był to pleonazm, bo lewica zawsze była laicka.



Ale nie każda lewica polemizowała z Kościołem, wyrywając paznokcie księżom.



Tak, to prawda. Lewicowi filozofowie byli ideologami nowej władzy, która posługiwała się także takimi metodami. Nawet pomijając takich ludzi jak Zygmunt Bauman, którzy utrwalali władzę ludową z karabinem w ręku, to Leszek Kołakowski, Adam Schaff czy Bronisław Baczko byli traktowani przez to państwo jako część systemu.



Niespecjalnie życzliwą Kościołowi.



Leszek Kołakowski na początku lat 50. był zawodowym krytykiem filozoficznej myśli katolickiej. Skrypty uniwersyteckie, które wtedy wydawał, nie weszły później do żadnego zbioru jego dzieł. Nawet ta część lewicy, która potem stała się opozycyjna, nawet po 1956 roku patrzyła na Kościół jako na reakcję.



Reakcję?



Cały świat dzielił się na siły postępu i reakcji, więc lewicowiec, patrząc na jakąkolwiek sytuację polityczną, najpierw musiał dokonać oceny, zlokalizować w tym układzie sił środowiska postępowe i reakcyjne. Po 1956 roku następuje zmiana, bo oni zaczynają dostrzegać, że te podziały idą w poprzek instytucji.

Na czym to polega?

Widzą, że i w partii są siły, które definiują jako reakcję – to staliniści, czyli biurokraci. Powstało całe instrumentarium intelektualne, które pozwalało lewicy czuć się nadal lewicą w starciu z komuną. Na przykład porównywano ją do Kościoła, co było oczywiście dla partii skrajnie deprecjonujące, bo znaczyło, że jest reakcyjna.

Jak długo trwała ta retoryka „reakcyjno-postępowa"?

Przez całe lata 50., potem różni ludzie zaczęli od niej odchodzić. Jako pierwszy zerwał z takim widzeniem świata Kołakowski...

Najbystrzejszy z nich.

Gdy pisał „Świadomość religijną i więź kościelną", to już trochę było tak, iż rewizjonistą był mistyk z XVII wieku mający kłopoty w instytucjonalnym Kościele. Ale inni wierzyli dłużej. Jacek Kuroń z Karolem Modzelewskim w „Liście otwartym do partii" z 1965 roku byli jeszcze marksistami.

To w sumie straszny tekst, krytykujący partię z lewa.

I za chęć obalenia systemu z lewej strony autorzy listu poszli do więzienia. Gomułka był dla nich przedstawicielem biurokracji partyjnej, którą trzeba obalić drogą rewolucji. Ale tam są gorsze rzeczy. Kuroń i Modzelewski projektują w liście ustrój, w którym zniesiony byłby trójpodział władzy! Wszystkim rządziłyby uzbrojone rady robotnicze, będące władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą w jednym, zastępujące przy tym wojsko i policję. Andrzej Walicki pisał, że byłby to totalitaryzm gorszy niż komunizm.

Jak oni patrzyli na Kościół?

To była dla nich skrajna reakcja.

Ta krytyka Kościoła wynikała z zapotrzebowania władzy czy była autentyczna?

To było szczere, ci ludzie tak myśleli o świecie. Tradycyjna lewica zawsze była laicka i walczyła z Bogiem.

Przepraszam, że się cofnę o 100 lat, ale co ze Stanisławem Brzozowskim? On pod koniec życia nie walczył.

Brzozowski był różny w różnych fazach życia. Podczas rewolucji 1905 roku pisał, by wykończyć szlachetczyznę, i brzmiało to, jakby miał na myśli eksterminację fizyczną. Choć pewnie gdyby dożył rewolucji październikowej, toby ją potępiał, bo już byłby w ostrej fazie katolickiej.

Brzozowski umiera schorowany jako katolik, ale czy jako lewicowiec?

Tu trochę widać to rozejście, i to nie tylko w kwestii religii, ale też narodu, bo on jest w pewnym sensie patriotyczny, a w każdym razie na pewno nie był internacjonalistyczny. Tu zresztą widać różnicę między nim a polską lewicą – on nie znał pism młodego Marksa, którymi się zaczytywali rewizjoniści polscy na przełomie lat 50. i 60.

Dla nich Październik 1956 roku nie był ideologicznym przełomem?

Nie, oni walczyli z partią nie dlatego, że była komunistyczna, ale dlatego, że nie była komunistyczna! Jest taki fragment w „Dziennikach" Jana Józefa Lipskiego z jesieni 1956 roku, w którym przywołuje on wypowiedź załamanego Kołakowskiego, iż komunizm się skończył i trzeba wszystko zaczynać od nowa.

Od czego?

Pojawiający się w październiku postulat wprowadzenia rad robotniczych, do których potem nawiązywali Kuroń z Modzelewskim, nie był tylko jugosłowiańskim pomysłem na usprawnienie produkcji. To była prawdziwa, robotnicza, komunistyczna utopia, z którą radykałowie rozstawali się bardzo powoli.

Jak powoli?

Kuroń powiedział szczerze, że przestał być komunistą dopiero po wyjściu z więzienia po Marcu 1968 roku. U innych zaczęło się to zmieniać wcześniej. Jest taka scena w jego wspomnieniach, że po wyjściu na wolność po więzieniu za „List..." jechał pociągiem w góry z żoną Gajką i synem. I Kuroń próbuje śpiewać w przedziale pieśni robotnicze, ale to się zupełnie nie klei, a Gajka trochę się już z niego podśmiewuje. Wtedy zrozumiał, że przez ten czas, gdy siedział z Modzelewskim w więzieniu, coś się w Warszawie zmieniło.

Marzec 1968 roku był przełomem?

Dla całego środowiska to był szok. I to nie dlatego, że władza okazała się brutalna...

...Ale dlatego, że okazała się reakcyjna i spełniła się przepowiednia Miłosza.

Że spadkobiercą ONR-u jest partia? To był straszny cios. Kołakowski jeszcze w okolicach 1956 roku przestrzegał czytelnika, że tam, gdzie antysemityzm pokazuje swe kły, tam czai się reakcja. A tu ich partia posługuje się językiem faszyzmu?! Dla katolika to tak, jakby papież został satanistą. Koniec świata, kompletny szok.

Dopiero w marcu? Przecież już w 1966 roku Kołakowskiego wyrzucają z partii. Doskonale wiedzieli, co to za instytucja, i nic?

Wyrzucili go, a nie sam wystąpił. To dla nich była zasadnicza różnica, bo człowiek wyrzucony pisał odwołanie, w którym opisywał wielką krzywdę, która go spotkała. Bo przecież nie ma życia poza partią. Tylko jedna osoba powiedziała w KC, że jej nie zależy. Wie pan, kto to był?

I tak nie zgadnę.

Tadeusz Konwicki. Cała reszta mówiła, że im i Kołakowskiemu dzieje się straszna krzywda. Oni całe życie byli z PZPR, a tu taki cios...

Dlaczego im tak zależało? Dla apanaży?

Jak lewicowiec był wewnątrz partii, to czuł, jakby dyrygował historią. Stał na wprost historii i z batutą w dłoni nią dyrygował...

Niczym Kantor morzem?

Właśnie. A usunięty z partii czuł się wyrzucony na margines. Gdy zabrano mu pałeczkę, to Kołakowski pisał o idiotyzmie życia codziennego – człowiek tak po prostu wstaje rano, goli się, idzie na wykład, zjada obiad i wszystko po nic, bo już nie zarządza historią. To był cios, ale szok przyszedł dopiero w Marcu.

Niesamowite, że takiego wrażenia nie zrobił na nich poznański Czerwiec, gdzie władza nie tylko pałowała, ale też strzelała do robotników.

Ale to była ta zła władza, jeszcze sprzed Października. To w ogóle nie było istotne, owszem, wstrząsnęły nimi Węgry, ale nie na tyle, by złamać wiarę w komunizm.

Dopiero Marzec?

Oni nie dostrzegali nawet ataku na Kościół z 1966 roku. Kiedy po liście biskupów do biskupów niemieckich zaatakowano Kościół, to warszawska profesura kpiła, że w końcu Władysław Gomułka znalazł przeciwnika na własnym poziomie, czyli prymasa Stefana Wyszyńskiego.

Andrzej Celiński opowiadał, że gdy jako 16-latek przybiegł z obchodów milenijnych z gorącą głową do Jana Józefa Lipskiego, z którym był spokrewniony, to spotkały go tam kpinki Lipskiego i Michnika.

Adam Michnik później sam przyznawał, że tego nie rozumieli. I tym większym zdumieniem dla nich było, że w 1968 roku ten prymas, z którego szydzono, ujął się za nimi. Jak to?!

W Marcu wielu z nich straciło nie tylko pracę, ale i wolność.

I wielu z nich załamało się w śledztwie.

Znana jest sprawa Andrzeja Mencwela...

...Która nie jest tak jednoznaczna. Załamał się Henryk Szlajfer i kilku innych, ale już nawet nie o samo załamanie chodzi, ale o to, że to przewartościowuje ich myślenie. Obolali, pozbawieni dawnej wiary zaczynają dostrzegać kwestie sumienia. Przeżyć duchowych związanych z rozpadem przyjaźni czy brakiem nadziei nie dało się opisać językiem marksizmu. W tym pomogło im chrześcijaństwo.

I zaczyna się ów wielki zwrot.

Spotykają się z lewicującymi katolikami z warszawskiego KIK-u i środowiska „Więzi". To się okaże brzemienne w skutki, bo z tego rodzi się później znaczna część opozycji. To zresztą zaskoczyło obie strony. Co prawda Tadeusz Mazowiecki pisał sążniste eseje o potrzebie dialogu katolików z marksistami, ale liczyli, że spotkają się na gruncie dywagacji o postępie nauki i zmieniającym się społeczeństwie. Umownie rzecz biorąc, mieli spotkać się we wspólnej, katolicko-laickiej rakiecie na Księżyc, ale okazało się, że Kuronia czy Michnika w ogóle nie interesują fizyka kwantowa i postęp nauki. Połączył ich Dietrich Bonhoeffer.

Ewangelicki pastor, więziony przez Hitlera i zamordowany w kwietniu 1945 roku, na dwa tygodnie przed wyzwoleniem.

Wówczas niebywale popularny w Polsce. Nie było tekstu, w którym co najmniej raz nie pojawiałoby się jego nazwisko.

Co tak poruszyło Polaków?

Bonhoeffer opisywał chrześcijanina w warunkach państwa totalitarnego, gdzie już nie ma miejsca na religię i trzeba dawać świadectwo życiem. To było bezwyznaniowe chrześcijaństwo, dające szansę ludziom niereligijnym.

Dlaczego ono było tak atrakcyjne?

Choćby dlatego, że dawało w personalizmie zakorzenienie tak ważnej dla lewicy idei praw człowieka. Kuroń zachwycił się tym, że można być chrześcijaninem bez Boga.

I bez Kościoła.

To było bardziej skomplikowane, bo po Marcu lewica zaczęła dostrzegać, że Kościół broni kultury i praw człowieka. Ale przede wszystkim poruszyła ich wizja wiary w Boga bez życia sakramentalnego, chodzenia do Kościoła i innych obowiązków. Niektórzy zresztą zaszli tak daleko, że przekroczyli i tę granicę, wchodząc w życie sakramentalne Kościoła.

Kościół już nie był reakcyjny?

Zmienił się język i dychotomię postęp – reakcja zamienił podział na demokrację – totalitaryzm. Łatwiej więc było zrozumieć swoje zaangażowanie w komunizm, bo to nie on, lecz totalitaryzm był złem, a po drugiej, demokratycznej stronie byli wszyscy ludzie dobrej woli: i lewica, i katolicy.

Łatwo poszło.

Nie do końca, bo tego spotkania obu środowisk nie rozumieli pomarcowi emigranci, których minęły rozterki rewizjonistów. W nich została wiara w socjalizm, choćby w modelu szwedzkim, i wysyłali jawne sygnały niezadowolenia, że cóż to się stało, iż komandosi poszli do Kościoła. Anegdota głosi, że środowisko „Aneksu" przerzuciło nawet do kraju kasetę z reprymendą i pytaniami o to zbliżenie do Michnika i całego środowiska. Notabene to spotkanie stworzyło też nowy język, który w czasach wolności stał się źródłem naszych nieszczęść.

Dlaczego?

Bo nie było normalnego sposobu mówienia o polityce, tylko ten moralizatorski, pełen poszukiwania zła. To spadek po latach 80., gdzie do cytatów z Bonhoeffera dorzucono też cytaty ze Zbigniewa Herberta. Zresztą już wcześniejszy „Kościół, lewica, dialog" Michnika kończy się prawie całym „Przesłaniem Pana Cogito"!

Co w tym złego?

To jest świetne, gdy się walczy z komuną, ale gdy jej nie ma, to przekonanie, że my jesteśmy zawsze tam, gdzie prawda, dobro i godność, jest niszczące w polityce. Dlaczego? Bo nasi oponenci muszą być automatycznie tam, gdzie kłamstwo, zło i upokorzenie.

Miejscem spotkania obu środowisk był KOR.

Który stał się przełomem nie tylko dlatego, że powstała jawna instytucja opozycyjna, ale i wytworzyło się nowe środowisko łączące te grupy.

Później współtworzące „Solidarność".

Wcześniej jednak był wybór Karola Wojtyły na papieża, a zwłaszcza pierwsza pielgrzymka Ojca Świętego w 1979 roku. Wtedy do głosu doszedł naród.

Ale przecież w 1966 roku też na ulicach były tłumy, a to ich nie przekonało.

Bo byli już na innym etapie. W sierpniu 1980 roku na bramie Stoczni Gdańskiej wśród kwiatów były powieszony krzyż, Matka Boska i portret papieża. To raziło dziennikarzy francuskich, którzy przyjeżdżali relacjonować robotniczą rewolucję, a widzieli krzyż, lecz polskiej lewicy, która miała za sobą dekadę spotkań z KIK-iem u dominikanów na warszawskim Nowym Mieście, już nie.

Polska lewica była inna?

Fundamentalnie różna, bo jej geneza tkwi w Marcu '68, a lewicy zachodniej w Maju '68. Tam, gdy skończyła się wiara w komunizm, marksizm i rewolucję, przyszła wiara w głęboką ekologię, feminizm, genderyzm, a czasem wręcz w lewacki terror. Fakt, że polska lewica była inna, wyrosła z akceptacji chrześcijańskiego narodu, dawał jej uniwersalizm i oryginalność. Uniwersalizm, bo dzięki temu „Solidarność" mogła być i lewicowa, i katolicka, i tradycjonalistyczna. A oryginalność polegała na tym, że polska lewica z Kołakowskim na czele pokazała światu coś, czego on wcześniej nie widział.

Karnawał się kończy, gdy nadchodzi stan wojenny, a Kościół staje się azylem dla twórców, artystów, wszystkich niepokornych.

Bojkot telewizji prowadzi do tego, że wszyscy aktorzy występują w salkach katechetycznych, że tygodnie kultury chrześcijańskiej stają się ważnymi wydarzeniami artystycznymi i intelektualnymi. Tylko że to trwa krótko, bo już równolegle, w latach 80., odradza się normalna myśl polityczna. Oprócz lewicy pojawiają się i liberałowie, i konserwatyści, i endecy, czyli środowisko opozycyjne realnie się pluralizuje. Drogi Kościoła i lewicy zaczynają się rozjeżdżać, co dramatycznie pokazał początek lat 90.

Dlaczego to było tak ostre rozejście?

Lewica się pomyliła, biorąc sekcję kultury warszawskiego KIK-u za cały Kościół. Spotkania były piękne, ale kontakt z realną instytucją, która ma swoje dogmaty, był bolesny. Bo to, że Kościół zwalcza aborcję, nie jest kwestią polityki czy taktyki, tylko że tego nie da się zmienić.

Oni tego nie rozumieli?

Dopóki można było jak z karty w restauracji wybierać z Kościoła pewne elementy i komponować sobie prywatne bezwyznaniowe chrześcijaństwo, wszystko było w najlepszym porządku. Ale potem, w miejsce prześladowanego tak jak my Kościoła juliańskiego, przyszedł Kościół konstantyński, czyli instytucja władzy, nawet nie rozumianej wprost, ale jako wpływ na rządzących. I wtedy się okazało, że Polsce już nie zagraża komunizm, lecz państwo wyznaniowe.

A potem była śmierć papieża...

...I z walki ze złym Kościołem przeszli płynnie do walki z Kościołem w ogóle. Z tym że z pontyfikatem Jana Pawła II problem mieli wszyscy: „Tygodnik Powszechny" nie wyciągnął żadnych wniosków z gorzkiego listu papieża do nich, gdzie wspominał, że czuł się przez nich opuszczony, naród nie chciał zapamiętać papieża chłoszczącego go w 1991 roku, tylko tego mówiącego o kremówkach w 1999 roku, a lewica w ogóle obraziła się na Kościół. To bardzo gorzka historia.

A jak wygląda lewica dzisiaj? I nie mam na myśli postkomunistów napędzanych wyłącznie chęcią władzy u boku Donalda Tuska.

Stara lewica jest jak przedwojenne „Wiadomości Literackie", czyli tradycyjnie postępowa. Ludzie z „Wiadomości" też zaczynali jako skandaliści z Pikadora i nie zauważyli momentu, w którym stali się establishmentem. Z dawną lewicą jest w Polsce tak samo, też jest establishmentem, i to często notowanym na giełdzie.

A lewica nowa?

Tradycyjnie walczy z reakcją w imię postępu, ale dziś używa innej retoryki, odwołując się nie do polskich, ale europejskich tradycji z Maja '68 roku.

Jest na to kapitał społeczny?

Właśnie nie, i dla nas to dobrze,

Dla was, konserwatystów?

...(śmiech) Tak, dla nas konserwatystów. Będzie wielka szkoda, jak zdemolują uniwersytety, ale władzy nigdy nie zdobędą.

Chyba nie dostrzega pan, jak bardzo przesunął się mainstream. Wszystkie hasła Maja '68, prócz terroryzmu, stały się mainstreamem.

Ale jednocześnie zostały wchłonięte przez system. One są jak z reklamy z początku lat 90. „Bądź sobą, wybierz pepsi". Dziś mamy więc lewacką ideologię, którą system przeżarł, a teraz daje do kupienia ludziom, wmawiając im, że dzięki temu będą sobą. To jest softowa wersja lewactwa, bo lewica prawdziwa uważa, że wszystko, co jest w niebieskiej telewizji, jest lewicowe tylko w formie, a turbokapitalistyczne w treści. Oni by nas wszystkich pogonili, gdyby mogli. Ale nie mogą.

Coś się jednak udaje im zmieniać.

Owszem, coś, ale cały czas Polska jest inna. Patrząc na to, co się dzieje w każde duże święta albo co będzie się działo podczas kanonizacji Jana Pawła II, potrafię sobie wyobrazić, jak ciągłym źródłem udręki dla prawdziwego lewicowca jest życie w tym kraju.

—rozmawiał Robert Mazurek

Dariusz Gawin jest historykiem idei i filozofem, wicedyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego, członkiem kolegium redakcyjnego rocznika „Teologia Polityczna". W latach 2007–2010 prowadził wraz z Markiem Cichockim i Dariuszem Karłowiczem program „Trzeci punkt widzenia" w TVP Kultura. Ostatnio opublikował książkę „Wielki zwrot. Ewolucja lewicy i odrodzenie idei społeczeństwa obywatelskiego 1956–1976" (wyd. Znak 2013)

Konserwatysta pisze o lewicy.

"Wielki zwrot" jest o tym, jak polska lewica przetrwała stalinizm i z gorącej wiary w komunizm ewoluowała do sojuszu z katolikami i Kościołem...

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski