Pisarz rozstrzelany

Wyznawca słodyczy życia i chrześcijanin, nostalgik i faszysta, świadek Katynia i entuzjasta rządu Vichy. Warto zastanowić się nad sprzecznościami Roberta Brasillacha.

Publikacja: 10.01.2014 18:18

Red

Jakiś czas kupiłem na Allegro książkę „Robert Brasillach. L'homme et l'?uvre" Paula Vandromme'a z 1956 roku. Od dość dawna zbieram literaturę na temat tego francuskiego pisarza, a praca Vandromme'a była dla mnie cenna nie tylko jako właściwie pierwsza poważna monografia pisarstwa Brasillacha, ale i dlatego, iż wspomniany egzemplarz pochodził z biblioteki Jana Błońskiego. Co zresztą mnie zdziwiło, bo Błoński był wprawdzie wielkim znawcą literatury francuskiej, pisał subtelne eseje o Prouście i Genêcie, ale żeby zaciekawił go pisarz sympatyzujący z faszyzmem i do tego rozstrzelany za kolaborację z III Rzeszą? Gdy już dotarł do mnie zakupiony egzemplarz książki Vandromme'a – byłem zresztą jedynym zainteresowanym – okazało się, że ciekawość Błońskiego skończyła się na stronie szesnastej, bo pozostałych dwieście pozostało nierozcięte...

Ów nierozcięty egzemplarz pracy Vandromme'a zdaje się być dobrym symbolem swoistego désintéressement polskiej krytyki wobec Brasillacha. Nie dysponujemy przekładami jego książek, niewiele też na jego temat pisano. Są szkice Ewy Bieńkowskiej, Macieja Kubickiego, Jacka Bartyzela, i to chyba wszystko... Dodać tu można wydane po polsku książki opisujące postawę francuskich intelektualistów w czasie II wojny, jak chociażby wydane w ostatnich latach prace Alana Ridinga czy Frederica Spottsa, bo nazwisko Brasillacha pojawia się tam często.

Niemniej jednak wydana właśnie książka Philippe'a d'Huguesa jest pierwszą w języku polskim tak obszerną prezentacją życia i twórczości Brasillacha. Jej francuska wersja ukazała się w roku 2005, a autor, jak czytamy w krótkiej nocie biograficznej, jest historykiem i krytykiem kina, był m.in. kierownikiem paryskiego Muzeum Sztuki Współczesnej Palais de Tokyo, publikował m.in. na łamach „Commentaire" i „Le Figaro".

Krytyk powieści i epoki

Książka, która oscyluje między krytycznoliterackim przewodnikiem, portretem tytułowego bohatera i jego obroną, pisana jest bez wątpienia z życzliwością dla Brasillacha, autora, który  urodził się w roku 1909 – był więc rówieśnikiem „naszego" pokolenia 1910. W tym samym 1909 urodził się Jerzy Andrzejewski, dwa lata odeń młodszy był Czesław Miłosz. Absolwent elitarnej École Normale Supérieure (poznaje tam m.in. Simone Weil), Brasillach wcześnie wkracza do literatury. Sympatyk Charlesa Maurrasa, nacjonalizmu i monarchizmu, publikuje głównie w pismach literackich silnej wówczas francuskiej prawicy. Zaczyna jako dobry, ciekawy, zadziorny krytyk literacki, zdaniem d'Huguesa najlepszy w swoim pokoleniu, czego owocem są tomy „Obecność Wergiliusza", „Portrety" i „Corneille". Ważne miejsce w dorobku zajmie też pionierska „Historia kina" napisana wraz z Maurice'em Bardèchem. Potem spróbuje też swoich sił jako powieściopisarz. Nie bez sukcesów, czego dowodem „Jakże mija czas" czy nominowane do nagrody Goncourtów „Siedem kolorów". Obie te powieści są wielką pochwałą życia, młodości, szczęścia, przyjaźni, wartości zasadniczych dla Brasillacha, wyznawcy la douceur de vivre, a więc słodyczy życia. A jednocześnie, jak zauważał Dominique de Roux, naznaczone są te książki lękiem przed upływającym czasem, nieustannym poczuciem kruchości świata i nostalgią za tym, co minione.

Brasillach należy do pokolenia, które historycy określą mianem nonkonformistów lat 30. Jak inni jego rówieśnicy, także w Polsce, buntuje się przeciw kapitalizmowi, demokracji, liberalizmowi, republice, odrzuca zdecydowanie marksizm i komunizm. Pod wrażeniem starć ulicznych w Paryżu 6 lutego 1934 roku coraz wyraźniej utożsamia się z faszyzmem. Jedzie do ogarniętej wojną domową Hiszpanii, jest zwolennikiem generała Franco, pisze – wraz z Henrie Massisem – reportaż o heroicznej obronie Alkazaru, a potem – tym razem z Bardèchem – „Historię wojny w Hiszpanii". Przełomem jest wizyta na zjeździe NSDAP w Norymberdze w roku 1937. Faszyzm to fascynująca mal du siècle (choroba epoki) i „stan ducha", przede wszystkim ducha nowości, nonkonformizmu, duch wrogości wobec mieszczaństwa (antibourgeois), a także wobec wszelkich przesądów, klasowych i innych. Ale to również „duch przyjaźni, którą chcielibyśmy wynieść na poziom przyjaźni narodowej", pisze Brasillach w „Naszym przedwojniu". Jego krytycyzm wobec Hitlera i Niemiec coraz bardziej topnieje. W 1944 roku napisze nawet: „Udało mi się nawiązać więź z geniuszem niemieckim i nigdy już jej nie zapomnę".

Kolaboracja serca

Dowodem coraz mocniejszego politycznego zaangażowania pisarza są jego artykuły publikowane od 1936 roku w tygodniku „Je suis partout" („Jestem wszędzie"), jednym z najważniejszych pism ówczesnej młodej prawicy. Brasillach jest znakomitym, bezlitosnym polemistą. Kpi z intelektualistów lewicowych i ówczesnego salonu literackiego, domaga się likwidacji partii komunistycznej, walczy z rządem i II Republiką. Tą ostatnią nazwie nawet „zdychającą dziwką" i „syfilityczną pokraką". W 1938 ulega antysemickiej gorączce, choć d'Hugues jego teksty ze specjalnych „żydowskich" numerów „Je suis partout" ocenia jako cechujące się „względnym umiarem". Gdy we Francji wprowadzono zakaz szerzenia poglądów antysemickich, Brasillach pisze szyderczy artykuł o „kwestii małpiej" (la question singe). Z dzisiejszej perspektywy mało zabawny, ale zdaniem d'Huguesa wówczas, a więc jeszcze przed doświadczeniem Zagłady, właściwie niezauważony.

Swoich poglądów, w tym także wobec Żydów, Brasillach nie zmieni po przegranej przez Francję wojnie z Niemcami. Zmobilizowany wkrótce trafia do niemieckiej niewoli. Po zwolnieniu w roku 1941, wraca do Paryża, gdzie przez kilka tygodni jest komisarzem ds. kina, a po rezygnacji z tej funkcji publikuje w „Je suis partout". Wspiera politykę legalnego  rządu Vichy, atakuje Anglosasów i de Gaulle'a, opowiada się za kolaboracją z Niemcami, bliska mu jest wizja narodowej rewolucji głoszonej przez Pétaina. Jesienią 1941 roku bierze udział w słynnym kongresie pisarzy w Weimarze, gdzie zostaje przyjęty przez Goebbelsa. W tym samym roku ukazuje się nostalgiczne, znakomite i zdumiewające zarazem „Nasze przedwojnie", autobiografia duchowa Brasillacha i jego pokolenia.

W czerwcu 1943 jedzie do Katynia i opisuje swe wrażenia w krótkim, ale wstrząsającym reportażu, dołączonym do książki d'Huguesa. Wizyta ta umacnia tylko antykomunizm Brasillacha i jego wrogość wobec Związku Sowieckiego. „Sowieci zdekapitowali polskie elity, tak jak dekapitowali elity krajów bałtyckich", pisze i w katastroficznym widzeniu porównuje lasek katyński z lasem Fontainebleau. W tym samym roku 1943 zrywa współpracę z „Je suis partout" i wiąże się z pismem „Révolution Nationale", gdzie – świadom już klęski III Rzeszy – mimo wszystko wspiera proniemiecką „kolaborację serca".

Po wyzwoleniu Francji rozpoczyna się tzw. czystka. Aresztowani, a potem sądzeni są m.in. pisarze oskarżani o współpracę z III Rzeszą. Jednym z najbardziej poszukiwanych jest Brasillach. Przez pewien czas ukrywa się w paryskiej służbówce, ale gdy władze zatrzymają w roli zakładniczki jego matkę, odda się 14 września 1944 roku w ręce policji. Jego proces z 19 stycznia 1945 należy do najsłynniejszych w historii literatury, nie tylko chyba francuskiej. Trwa niezwykle krótko, ledwie pół dnia, i kończy się wyrokiem skazującym na śmierć. Nie pomaga apel o ułaskawienie podpisany przez wielu francuskich pisarzy, m.in. Francois Mauriaca, Paula Claudela, Paula Valéry'ego, Colette. De Gaulle jest nieubłagany. Wedle legendy pokazano mu zdjęcie Brasillacha w mundurze niemieckim – fałszywe. Dodajmy, że więcej szczęścia mieli inni pisarze oskarżeni o kolaborację i skazani na śmierć, tacy jak na przykład Lucien Rebatet. Sławny antysemita, autor głośnego okupacyjnego bestselleru „Ruiny", został ułaskawiony. Dzięki temu literatura francuska wzbogaciła się po latach o arcydzieło, powieść „Dwa sztandary".

Wiersze z celi

Brasillacha rozstrzelano o świecie 6 lutego 1945 roku w forcie Montrouge. Miał wtedy zaledwie 36 lat. W celi śmierci w więzieniu Fresnes zdążył napisać jeszcze szereg wierszy, kończy antologię poezji greckiej, pisze eseje. Jak zauważa d'Hugues, Brasillach nie należał do żadnej partii politycznej, nie pracował dla rządu Vichy, skazano go więc wyłącznie na podstawie tego, co napisał w czasie okupacji. A więc za poglądy.

Odtwarzam tu w wielkim skrócie kluczowe momenty biografii Brasillacha, które szerzej omawia d'Hugues i które tłumaczą „złą" obecność tego pisarza choćby w powojennej Polsce. We wstępie do polskiego wydania swej książki d'Hugues podkreśla znaczenie katyńskiego epizodu w biografii francuskiego pisarza. Widzi w nim jedną z przyczyn nienawiści, jaką żywili doń komuniści, co też jego zdaniem przesądzić miało o skazaniu i egzekucji Brasillacha. Pozbywano się w ten sposób świadka Katynia, może nawet – sugeruje d'Hugues – na skutek interwencji sowieckiego ambasadora.

Ale sporo uwagi d'Hugues poświęca też nieznanym u nas zupełnie utworom literackim Brasillacha. O powieściach pisze, że ich poziom jest nierówny, odnajduje w najlepszych z nich swoisty realizm magiczny, szuka wpływów filmu na ich konstrukcję, ciekawie przeciwstawia „słoneczny" kult szczęścia Brasillacha pesymizmowi ówczesnej prozy francuskiej à la Louis-Ferdinand Céline czy Jean-Paul Sartre. W krytyce z kolei Brasillach był subiektywny, kierował się własnym gustem. Krytyka była dlań „przedłużeniem przyjemności czytania", co chyba spodobałoby się Błońskiemu. Interesował się nie tylko literaturą wysoką, np. Marcelem Proustem i Georgesem Bernanosem, ale też uwielbiał kryminały i fantastykę. Jako jeden z pierwszych docenił wartość pisarstwa Simenona. Arcydziełami nazywa d'Hugues dramaty Brasillacha „Domrémy" oraz „Joannę d'Arc", a także niektóre z jego więziennych wierszy. Tam zresztą po raz pierwszy, w obliczu śmierci, wyraźniej dochodzi do głosu chrześcijańska religijność tego tak bardzo helleńskiego Francuza.

Książkę d'Huguesa uzupełnia, jak wspomniałem, tłumaczenie artykułu Brasillacha o Katyniu, a także przedruk ciekawych uwag Mieczysława Grydzewskiego z londyńskich „Wiadomości" z lat 1957–1958. W tym czasie próbowano w niewielkim paryskim teatrze wystawić jedną ze sztuk Brasillacha, co spotkało się z atakami kombatantów i ostatecznie doprowadziło do zdjęcia dramatu z afisza. Redaktor „Wiadomości" sarkastycznie komentował te ataki, zwracając uwagę na apolityczność dzieła Brasillacha i na paradoks, że „antyrasistowscy" manifestanci wypominali jednej z aktorek „obce" (rumuńskie) pochodzenie. Przy okazji Grydzewski wykazał niezłą orientację w twórczości Brasillacha: chwalił książkę o filmie, a jego powieści porównał do dzieł Alaina Fournier.

Warto więc przeczytać książkę d'Huguesa, a potem siąść do np. lektury zdecydowanie mniej dla Brasillacha wyrozumiałej Bieńkowskiej, która pisze przy jego okazji o kwestii odpowiedzialności intelektualisty za słowa, które stają się „narzędziami zbrodni". Stąd krok do porównania przypadku francuskiego pisarza z losami kolaborantów prosowieckich, o ileż mniej surowo rozliczanych. Ciekawe też, czy doczekamy się przekładu którejś z książek autora „Jak płynie czas"? D'Hugues proponuje zacząć od „Naszego przedwojnia".

Autor jest krytykiem literackim, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ostatnio opublikował „Jest Bóg, żyje prawda: inna twarz Stanisława Brzozowskiego" (2012)

Jakiś czas kupiłem na Allegro książkę „Robert Brasillach. L'homme et l'?uvre" Paula Vandromme'a z 1956 roku. Od dość dawna zbieram literaturę na temat tego francuskiego pisarza, a praca Vandromme'a była dla mnie cenna nie tylko jako właściwie pierwsza poważna monografia pisarstwa Brasillacha, ale i dlatego, iż wspomniany egzemplarz pochodził z biblioteki Jana Błońskiego. Co zresztą mnie zdziwiło, bo Błoński był wprawdzie wielkim znawcą literatury francuskiej, pisał subtelne eseje o Prouście i Genêcie, ale żeby zaciekawił go pisarz sympatyzujący z faszyzmem i do tego rozstrzelany za kolaborację z III Rzeszą? Gdy już dotarł do mnie zakupiony egzemplarz książki Vandromme'a – byłem zresztą jedynym zainteresowanym – okazało się, że ciekawość Błońskiego skończyła się na stronie szesnastej, bo pozostałych dwieście pozostało nierozcięte...

Ów nierozcięty egzemplarz pracy Vandromme'a zdaje się być dobrym symbolem swoistego désintéressement polskiej krytyki wobec Brasillacha. Nie dysponujemy przekładami jego książek, niewiele też na jego temat pisano. Są szkice Ewy Bieńkowskiej, Macieja Kubickiego, Jacka Bartyzela, i to chyba wszystko... Dodać tu można wydane po polsku książki opisujące postawę francuskich intelektualistów w czasie II wojny, jak chociażby wydane w ostatnich latach prace Alana Ridinga czy Frederica Spottsa, bo nazwisko Brasillacha pojawia się tam często.

Niemniej jednak wydana właśnie książka Philippe'a d'Huguesa jest pierwszą w języku polskim tak obszerną prezentacją życia i twórczości Brasillacha. Jej francuska wersja ukazała się w roku 2005, a autor, jak czytamy w krótkiej nocie biograficznej, jest historykiem i krytykiem kina, był m.in. kierownikiem paryskiego Muzeum Sztuki Współczesnej Palais de Tokyo, publikował m.in. na łamach „Commentaire" i „Le Figaro".

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Bartosz Marczuk: Przyszedł „zapyziały” rząd PiS i wdrożył supernowoczesne 500+
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Max Verstappen: Maszyna do wygrywania
Plus Minus
Kilim, który ozdobił świat
Plus Minus
Prawo stanu wojennego
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Aleksandria. Miasto, które zmieniło świat”: Padł na twarz i podziękował Bogu