Michnik zachowywał się bowiem racjonalnie, gdy pisał, że „legenda tworzona wokół osoby Kuklińskiego jest niestosowna i żenująca". Że dla opozycjonistów było zawsze jasne, iż  „najbardziej nawet totalna opozycja wobec władz PRL, którą uważali za dyktaturę podległą Moskwie, nie może prowadzić do współpracy ze służbami obcego wywiadu". Gdy w kontekście Kuklińskiego przywoływał (erudycyjnie, jak to on) Josifa Brodskiego („zawsze uważałem szpiegostwo za najpodlejsze ludzkie zajęcie"). Gdy wypominał pułkownikowi, że „był w armii w marcu 1968 roku, kiedy się działy rzeczy nikczemne, że był w armii w czasie interwencji w Czechosłowacji" (szczególnie interesująca etycznie kwalifikacja w ustach kogoś, kto przyjaźni się z Jaruzelskim i wynosi go na najwyższy piedestał – Jaruzelskiego, który antysemickie czystki w WP zarządził, a operacją „Dunaj" dowodził...). Gdy posunął się tak daleko, że porównał Kuklińskiego do tych Niemców, którzy kierowani antyfaszyzmem zaczęli współpracować z alianckimi wywiadami, by podkreślić, że „są to może bohaterzy służb, dla których pracowali, ale nie bohaterowie Niemiec"...

Gdy Michnik pisał to wszystko – miał rację. Miał rację, gdyż słusznie dostrzegał, że zdecydowane obrócenie się  „kwestii Kuklińskiego" w odbiorze społecznym na stronę „prokuklińską" oznaczałoby wahnięcie się historycznego equilibrium w kierunku zagrażającym utrzymaniu dotychczasowych pozycji przez elity postpeerelowskie. A zachowanie tej ich pozycji było dla Michnika warunkiem sine qua non rozwoju sytuacji w Polsce w pożądanym przez niego kierunku. Z tych samych powodów i w tym samym sensie miał rację Wałęsa, gdy przypominał: „zawsze mówiłem – ciszej nad tą trumną, ciszej nad tą postacią".

Cały tekst w sobotnim Plusie Minusie

Pułkownik Kukliński - bohater czy zdrajca?