Osiemnastolatek Arturo Bandini, mieszkający z matką i siostrą w Wilmington, Kalifornia, w typowy dla nastolatka sposób buntuje się przeciw światu, serwując nam koktajl złożony z seansów spędzonych w szafie nad rozłożonymi zdjęciami kobiet, bezustannych kłótni z siostrą Moną, gorliwą katoliczką (bohater jest wolnomyślicielem pełną gębą), czytania Nietzschego i Spenglera, podkochiwania się w bibliotekarce i włóczenia się po ulicach w poszukiwaniu idealnej kobiety. W sumie norma. Swój bunt próbuje młody Bandini odziać w intelektualne szaty, rojąc o byciu pisarzem. O czym miałby pisać, na razie nie wiadomo. Może o rybołówstwie w Kalifornii?

Debiutancka powieść Johna Fantego (zm. 1983) nigdy nie ujrzała światła dziennego za życia pisarza. Wydano ją pośmiertnie, odnajdując maszynopis w papierach autora „Pyłu". Był Fante autorem, którym zachłysnął się w pewnym momencie inny Kalifornijczyk, pisarz pijak Charles Bukowski, w przedmowie do jednej z książek pisząc: „Fante był moim bogiem". W latach 70. na nowo odkryto twórczość urodzonego w Denver pisarza, który po przeprowadzce do Kalifornii stał się kronikarzem tutejszego życia. A ponieważ na początku imał się różnych zawodów (m.in. pracował w fabryce konserw), miał możliwość poznania rozmaitych mniejszości narodowych, przede wszystkim Filipińczyków, Meksykanów, Chińczyków, których następnie opisywał na kartach książek. Wspomniany Arturo Bandini to literackie alter ego Fantego: poza debiutancką powieścią uczynił go bohaterem „Byle do wiosny", „Pyłu" (uznawanej za najwybitniejsze osiągnięcie) i pisanej pod koniec życia „Dreams From Bunker Hill".

My towarzyszymy Arturo Bandiniemu na początku jego długiej drogi, widzimy, jak zatrudnia się w fabryce konserw rybnych i pomiata zatrudnionymi tam obcokrajowcami, wymyślając im od najgorszych („czarnuch" to jedno z łagodniejszych określeń). Jest Arturo śmieszny, jest żałosny. Podobnie żałosna jest jego grafomańska powieść, bezlitośnie wyśmiana przez siostrę. Ale prócz protagonistów mamy w książce pejzaże kalifornijskie: duszne ulice, mgłę, która nadpływa z oceanu, zapach parku miejskiego, powiew bryzy i smród hali produkcyjnej w przetwórni ryb. Poznajemy klientelę baru U Jima, w którym bohater snuje fantasmagoryczne opowieści na swój temat. Jesteśmy z nim w miejskim autobusie.

John Fante był mistrzem słowa. Nawet w jego pierwszej książce, odrzuconej przez wydawców ze względu na śmiałe jak na ówczesne czasy sceny, czujemy, jak jego proza wchodzi nam w krew, szumi, syczy i buzuje. Jest jak oceaniczny przypływ, który zakrywa wszystko, co lepkie i brudne. Spotykamy prawdziwego autora i jego prawdziwego bohatera. Jedziemy z nim do Los Angeles.