Tour bez kolarzy i rowerów

Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski stali się legendą, ?siedząc i rozmawiając. Zdarza się nawet usłyszeć wyznanie, ?że ktoś obejrzał Tour de France tylko dla tego duetu komentatorów.

Publikacja: 05.07.2014 02:00

Masyw Centralny. Widoki pyszne, dialogi komentatorów – jeszcze lepsze

Masyw Centralny. Widoki pyszne, dialogi komentatorów – jeszcze lepsze

Foto: AFP

Mogą opowiadać o kanapkach, zamkach, pięknych lekarkach, koszulkach, makach, poprawnej polszczyźnie, psach, toruńskich piernikach (jak i gdzie należy je przechowywać do czasu przyjazdu wnuczków), fladze Korsyki, sędziach, ślepych babkach i Bóg wie jeszcze o czym. Tematów jest bez liku, wszystko jest interesujące, wszystko przywołuje jakieś wspomnienia.

Ich komentarz jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie wiesz, na co trafisz ani na kogo. Kiedy peleton jedzie przez jakąś miejscowość, mija kępę drzew albo zakręt, kiedy kamera pokaże menedżera jakiejś drużyny, kiedy na ekranie pojawi się któryś z kolarzy, można opowiedzieć anegdotę, niekoniecznie związaną ze sportem. Z ich wspomnień i docinków można ułożyć gruby album. W internecie mają swoich fanów, a ludzie wyłuskują co celniejsze żarty, choćby: „– Ja policzyłem, ile jest wzniesień... – Ile? – Już zapomniałem". „Jak pijesz do obiadu kieliszek wina, to domniemanie jest takie, że jak wracasz do domu, to stawiasz całego litra". Albo: „Było we Francji Euro? No, to mają autostrady".

Przy każdym zameczku, który pokazuje się na ekranie, Krzysztof Wyrzykowski docina koledze, w której baszcie mógłby zamieszkać. Tomasz Jaroński czasami się odgryza, mówiąc, że w takim razie zamontuje sobie most zwodzony, żeby kolegi nie wpuścić. I tak to biegnie przez cały Tour de France.

Śmieszą ich te same rzeczy. Potrafią zaczepić na antenie zarówno polityków partii rządzącej, jak i opozycji. Mają taki status, że im wolno, chociaż śmieją się, że nieraz oburzeni kibice piszą, co oni sobie myślą.

– Są uroczy i są profesjonalistami, zawsze doskonale przygotowani. Obaj zaczynali dawno temu. To stara szkoła dziennikarska. Młodzi chcą złapać newsa: kto co powiedział, wybić coś, zrobić aferę. A to nie są celebryci, oni są otwarci na ludzi. Znają swoją wartość i lubią mieć kontakt z kibicami. Często z nimi rozmawiają – mówi Artur Machnik, dziennikarz portalu naszosie.pl, który zna obu komentatorów.

Rach-ciach-ciach

Rozmowy rozmowami, ale nie zapominajmy, gdzie jesteśmy. Jesteśmy w pracy, a tą pracą jest komentowanie wyścigu Tour de France: największego i najtrudniejszego na świecie. Zawsze w lipcu, zawsze 21 dni, zawsze z metą na Polach Elizejskich. Na starcie najlepsi kolarze świata, w tle czają się machiny sportowo-finansowe i najnowsza technologia.

Za peletonem pomyka jeszcze karawana ludzi, którzy pilnują, żeby sprzęt był na miejscu i na czas, żeby zawodnicy zjedli batoniki i wypili napoje izotoniczne i żeby liderzy ekip mieli zawsze świeże informacje o tym, kto ma jaki czas, czy zaczął już uciekać i czy trzeba gonić, a jeśli tak, to kto ma jaką przewagę i czy trzeba się bać.

Tour de France to jedna z największych machin sportowo-medialnych w dzisiejszym świecie, dla Francuzów prawdziwa świętość, transmitowana bez mała na cały świat. W Polsce od ponad dziesięciu lat głosami tej imprezy są panowie Jaroński i Wyrzykowski. W tym czasie stali się gwiazdami.

W mediach, gdzie sztuka słowa zanika, są coraz większym rarytasem. Rozmawiają jak dwaj przyjaciele, którzy siedzą przed telewizorem i przy okazji oglądają wyścig. Komentują tak, że wyścig kolarski staje się ciekawy nie tylko dla fanów, których interesują przełożenia, odżywki, taktyka, ucieczki i kąty wzniesień, ale także dla tych, którzy w ogóle sportu nie lubią. Często można usłyszeć wyznania kogoś, kto przyznaje, że Tour de France obejrzał tylko dla duetu komentatorów.

Taki sam styl mają przy komentowaniu biatlonu. A ich słynne „rach-ciach-ciach" przeszło do legendy komentarza sportowego.

W czym tkwi tajemnica ich sukcesu? Na pewno w tym, że się lubią. To warunek podstawowy przy stylu komentowania (a właściwie rozmowy), jaki prezentują. Jak na siebie trafili? Znali się już wcześniej. Tomasz Jaroński przez wiele lat pracował w „Przeglądzie Sportowym", Krzysztof Wyrzykowski w „Sportowcu", Telewizji Polskiej, a  potem wiele lat w największej sportowej gazecie Europy „L'Equipe". Obaj dawno temu zachorowali na kolarstwo, jeździli na Wyścigi Pokoju i mistrzostwa świata.

– Znaliśmy się od wielu lat. Krzysiek, który długo pracował we Francji, przeszedł na emeryturę, ale jeszcze szukał okazji, żeby coś robić przy sporcie. Skojarzenie było naturalne. Od kiedy w Eurosporcie pojawił się Tour de France, zacząłem komentować wyścig. Potem dołączył Krzysztof. Poza nim właściwie nikt inny nie miałby szans – mówi Tomasz Jaroński o początkach współpracy, a potem wspólnego sukcesu.

Jak w każdym dobrym duecie ważny jest podział ról. Chodzi o to, żeby nie wchodzić sobie w drogę, ale się uzupełniać. Obaj są ekspertami od kolarstwa, ale jak przyznają pół żartem, pół serio, Tomasz Jaroński jest od kolarstwa, a Krzysztof Wyrzykowski od zameczków. Sekwana, Loara, winnice, Pireneje, Alpy, Wogezy – o tym wszystkim może opowiadać godzinami. Nic dziwnego, z wykształcenia jest romanistą. Kocha Francję i spędził w tym kraju szmat życia. A tam kolarstwo się kocha. Belgia, Francja, Włochy, Hiszpania to kraje o najbogatszej kolarskiej tradycji, z największą liczbą znaczących wyścigów oraz wielkich mistrzów.

Wyciskacz łez

Ale z Francją nie od razu wszystko poszło tak łatwo. Jak Polak mógł w latach 80. trafić do pracy w „L'Equipe"? Nie było przecież stypendiów, otwartego rynku pracy, możliwości swobodnych wyjazdów.  Pomógł sport.

W 1975 roku Ruch Chorzów grał z Saint-Etienne w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych (przodek dzisiejszej Ligi Mistrzów). To był już ćwierćfinał (kiedy znów polska drużyna dojdzie tak daleko w prestiżowych rozgrywkach?), rozgrywany w marcu. – Na mecz do Polski przyjechał młody dziennikarz z Francji Noël Couëdel. Wiadomo, jak wtedy wyglądał Chorzów i hotele w Polsce. Noël nie znał polskiego, a ja znałem francuski. Pomagałem mu, spytałem, czy czegoś nie potrzebuje. Tak zaczęła się nasza przyjaźń, która trwa do dziś. Nawet przed chwilą dostałem od niego list – opowiada Krzysztof Wyrzykowski.

Kilka lat później wybuchł stan wojenny. 13 grudnia 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski odczytał to, co miał do odczytania z kartki, telefony zostały odcięte, U 2 nagrał utwór „New Year's Day", inspirowany tragedią Polaków, dziennikarze byli poddawani weryfikacji. Kto miał znajomych na Zachodzie, mógł być pewny, że będą się o niego zamartwiać, bo możliwości kontaktu nie było żadnych. Dlatego 21 grudnia 1981 roku w „L'Equipe" ukazał się niezwykły artykuł – list otwarty zaczynający się od słów: „Cher Christophe" i zaadresowany na ulicę Dobrą w Warszawie.

– To Noël napisał list otwarty. We Francji piekielnie się niepokoili, co się ze mną dzieje. Dzwonili, dzwonili, a telefon nie odpowiadał. Nie mieli pojęcia, że kraj jest odcięty. Myśleli, że zostałem aresztowany, bo wiadomo było, że reżimu nie lubiłem i działałem w „Solidarności". Dodatkowo moja żona i dwie córki na pewno przeżywają straszne kłopoty. Ten list wywołał spore poruszenie, wycisnął trochę łez, bo Noël napisał go tak od serca. Mam go u siebie do dziś. To był początek mojej drogi do „L'Equipe" – wspomina Wyrzykowski.

Początek, bo kiedy przyjaciele z Francji dowiedzieli się o kłopotach Krzysztofa, o jego zwolnieniu z pracy, wymyślili, że w takim razie jednoosobowo będzie prowadził biuro redakcji w Polsce. Miałby być dyrektorem, dziennikarzem, woźnym i wszystkim po trochu, żeby tylko miał jakieś zajęcie dziennikarskie, bo w rzeczywistości dziennikowi „L'Equipe" biuro było niepotrzebne.

Oczywiście PRL-owskie władze ani myślały się na to zgodzić, sprawa oparła się aż o „czynniki wojskowe". W tej sytuacji przyjaciele z Francji wymyślili, że ściągną Wyrzykowskiego do siebie. Zanim to się udało, trzeba się było jeszcze naszarpać z władzą ludową, żeby dostać paszport.

– Przysłali mi kontrakt, ale nie wiedzieli, że to nie wystarczy. Na szczęście znajomy poradził mi, żebym poszedł do centrali handlu zagranicznego Pol Service. Oni handlowali umysłami, fachowcami, naukowcami. Załatwiali im kontrakty, a w zamian z każdej pracy pobierali 20 proc. Nie miałem wyboru. Wyraziłem zgodę, zawarłem z Pol Service umowę i przez dwa lata im płaciłem. Do pracy w „L'Equipe" wyjechałem 15 marca 1983 roku. Po trzech miesiącach dojechały moja żona i dzieci. We Francji jestem już 31 lat – opowiada.

Kiedy złapią mistrza

Dzięki wyjazdowi do Francji przez wiele lat mógł jeździć na Tour de France i widział z bliska wszystkich największych kolarzy lat 80. i 90. W tym tego najsłynniejszego – Lance'a Armstronga. Miał okazję go poznać nie tylko jako kolarza, ale także jako człowieka. Przegadali wiele godzin.

– Z Armstrongiem miałem wyjątkowy kontakt. Sportowcy amerykańscy nie przepadają za Francuzami i vice versa. W kolarstwie jest to szczególnie widoczne, bo Francuzi uważają, że serce kolarstwa bije u nich, ewentualnie u sąsiadów. Armstrong bardzo się ucieszył, że jestem Polakiem, bo jego do sportu wprowadzali Andrzej i Jarosław Beckowie, polscy trenerzy, którzy do Stanów wyemigrowali w czasie wojny. Na początku Armstrong był cudownym chłopakiem. Byliśmy u niego w domu, w Como. Dużo o nim pisałem. Po chorobie bardzo się zmienił. Dawał mi znać przez osoby trzecie, żebym się umawiał przez menedżera. Tak robił ze wszystkimi, których dobrze znał przed chorobą – wspomina Wyrzykowski.

Ale wybitnych znajomych ma nie tylko on. Tomasz Jaroński zna słynnego Belga Eddy'ego Merckxa. – Jestem z nim na „bonjour". Czasami do siebie telefonujemy – śmieje się Jaroński.

Ale Merckx to jeszcze czasy romantycznego kolarstwa, gdy o dopingu mało kto słyszał, a jeszcze mniej ludzi miało o nim jakiekolwiek pojęcie. W tamtych czasach brytyjski kolarz Tom Simpson umarł, podjeżdżając pod wzniesienie Mont Ventoux. W jego krwi wykryto koktajl z alkoholu i amfetaminy. Dopiero rok później zaczęto badać kolarzy na obecność środków dopingujących w organizmie.

Armstrong to już czasy dopingu na przemysłową skalę, z lekarzami opracowującymi za pieniądze nowe wspomagacze, kurierami, strzykawkami i spiskami, żeby ukryć prawdę przed kontrolerami, a przede wszystkim przed kibicami. Szprycował się Amerykanin, brali też inni. Jan Ullrich, największy rywal Armstronga na trasach Tour de France, stwierdził kiedyś, że wszyscy oszukiwali. Były takie wyścigi, że łapano całą czołówkę, jak choćby w 2007 roku.

Po jednym z etapów u Kazacha Aleksandra Winokurowa wykryto doping krwi, zakazane środki stosował Włoch Cristian Moreni. Dzień po zakończeniu rywalizacji ujawniono doping u Hiszpana Ibana Mayo, a Amerykanina Leviego Leipheimera za grzechy z tamtego wyścigu zdyskwalifikowano w 2012 roku.

Trudno się więc dziwić, że Wyrzykowski i Jaroński z rezerwą podchodzą do tego, co się dzieje na trasie. Zawsze w tyle głowy pojawia się myśl: kiedy złapią tego, który właśnie ucieka – dziś, jutro, za miesiąc? Niektórzy zarzucają im, że ich komentarz jest wyprany z emocji. Może właśnie dlatego?

– Kolarstwo to sport dynamiczny, są ucieczki, walka. Opowiadanie o zameczkach mi nie przeszkadza, ale trzeba zauważać to, co się dzieje na trasie – mówi Zenon Jaskuła, który w 1993 roku zajął trzecie miejsce w Tour de France.

– Zenon Jaskuła przez wiele lat mieszkał we Włoszech, a tam kolarstwo komentuje się na bardzo wysokich obrotach, stosuje kwieciste porównania, odniesienia. U nas nie można tego robić, bo wiedza części widzów zatrzymała się na Wyścigu Pokoju – odpowiada Tomasz Jaroński.

A na dodatek trudno emocjonować się tym, co tyle razy okazało się kłamstwem, zwłaszcza od czasów Lance'a Armstronga. – Wpadki dopingowe są bardzo trudne, bo często kończymy relację z wyścigu, nie wiedząc, co się później zdarzy. Trudno nam wpadać w euforię. Ciężko wierzyć zawodnikom, bo najpierw ja zostałem oszukany, a potem sam oszukałem telewidzów, wmawiając im, że ktoś był najlepszy – tłumaczy Tomasz Jaroński.

– Środowisko będzie na mnie pluło. Wielu bierze, jeśli nie wszyscy. O Włochach już nie mówmy, bo tam ktoś coś wygra i od razu wpada na dopingu. U Francuzów są zaostrzone rygory, ale też wpadają. To działa tak: idzie się do apteki i kupuje  wszystko, co się chce, a jak nie, to – do Rosjan. Ze względu na młodych polskich kolarzy Michała Kwiatkowskiego i Rafała Majkę chciałbym powiedzieć, że tak się nie dzieje, ale nie mogę. Mam wiele podejrzeń i co do Andrew Wigginsa, i co do Fabiana Cancellary. Nie znam takich fenomenów  –  wtóruje mu Krzysztof Wyrzykowski.

Zamiast emocji są więc docinki, bo jak sami przyznają, kolarstwo trudno komentować kilka godzin non stop, gdy peleton powoli sunie równinami. Niektórzy są zwolennikami takiego sposobu komentowania.

– Panowie Jaroński i Wyrzykowski są jak stare dobre małżeństwo, a miłośnicy kolarstwa dostatecznie długo śledzący ich relacje z pewnością czują się członkami tej samej rodziny regularnie zasiadającymi przy wspólnym stole i znającymi na pamięć wszystkie ich docinki – mówi Aleksandra Górska, fanka kolarstwa.

Obaj komentatorzy wchodzą z kibicami w interakcję, zwłaszcza na profilu facebookowym, prowadzonym przez Tomasza Jarońskiego i Adama Probosza (kolejny z komentatorów w Eurosporcie). – Założyli fanpage na Facebooku. Nie lubią być odizolowani. Kilka godzin transmisji czymś trzeba wypełnić. Cytują fajne wypowiedzi, pozdrawiają nawet. Oni komentują dla ludzi od kołyski po tych najstarszych – twierdzi Artur Machnik.

Przy lampce wina

Zacznę od tego, że obu panów bardzo szanuję. Kiedyś poczyniłem pewną uwagę na forum, pisząc w przenośni, że Wyrzykowskiego słucha się dla opowieści o tytanach szos (miałem na myśli historyczne postaci kolarstwa i analogię do książki Wyrzykowskiego). Jaroński przeczytał ten wpis na antenie. Wyrzykowski nie wziął sobie tego do serca. A wystarczyłoby, gdyby robił to, co kiedyś – opowiadał historyczne ciekawostki dotyczące kolarstwa i lepiej przygotowywał się do transmisji pod kątem rozpoznawania kolarzy z peletonu – ocenia  fan kolarstwa Jakub Maks.

Krytyczne uwagi do Jarońskiego i Wyrzykowskiego docierają, ale oni nie zamierzają się nimi przejmować. – Jeżeli coś emocjonującego dzieje się na trasie, to nie stoimy do tego bokiem. Zawsze cieszymy się z sukcesów Polaków – tłumaczy Tomasz Jaroński.

– Jeśli się komuś nie podoba nasz komentarz, to niech włączy sobie zagraniczny kanał i posłucha komentarza w języku, którego zapewne nie rozumie. Ciekaw jestem, co by mówili komentatorzy piłkarscy, gdyby im zabrać piłkę. Bardzo mało jest takich, którzy potrafiliby coś takiego zrobić. A ja o Francji mogę opowiadać bez kolarzy i bez rowerów. Tour de France to tylko pretekst – dodaje Krzysztof Wyrzykowski.

To prawda, oni po prostu zabierają swoich widzów w podróż po kraju, który znają i kochają. Słuchając ich, odnosi się wrażenie, jakby nie komentowali z „dziupli" – małego pomieszczenia, gdzie są tylko ściany, słuchawki i monitor – ale siedząc na werandzie z kieliszkiem wina.

Mogą opowiadać o kanapkach, zamkach, pięknych lekarkach, koszulkach, makach, poprawnej polszczyźnie, psach, toruńskich piernikach (jak i gdzie należy je przechowywać do czasu przyjazdu wnuczków), fladze Korsyki, sędziach, ślepych babkach i Bóg wie jeszcze o czym. Tematów jest bez liku, wszystko jest interesujące, wszystko przywołuje jakieś wspomnienia.

Ich komentarz jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie wiesz, na co trafisz ani na kogo. Kiedy peleton jedzie przez jakąś miejscowość, mija kępę drzew albo zakręt, kiedy kamera pokaże menedżera jakiejś drużyny, kiedy na ekranie pojawi się któryś z kolarzy, można opowiedzieć anegdotę, niekoniecznie związaną ze sportem. Z ich wspomnień i docinków można ułożyć gruby album. W internecie mają swoich fanów, a ludzie wyłuskują co celniejsze żarty, choćby: „– Ja policzyłem, ile jest wzniesień... – Ile? – Już zapomniałem". „Jak pijesz do obiadu kieliszek wina, to domniemanie jest takie, że jak wracasz do domu, to stawiasz całego litra". Albo: „Było we Francji Euro? No, to mają autostrady".

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał