Od wszechobecnego zanieczyszczenia dźwiękowego nie ma ucieczki. Człowiek jest bezbronny. Jedynym ratunkiem byłaby głuchota. Zaczynam marzyć o utracie słuchu, choćby częściowej.
I dochodzę do wniosku, że osłabiony słuch jest naturalnym mechanizmem samoobrony dla ludzi starszych, którzy po prostu nie mogą już znieść hałasu świata. Ale zanim człowiek ogłuchnie, nie ma wyjścia, chyba że się zamknie w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu.
Moja rodzina nie chce ze mną chodzić do restauracji. Twierdzą, że robię awantury, podczas gdy ja po prostu od razu przy wejściu grzecznie proszę o zmniejszenie decybeli. Zazwyczaj jestem przez personel traktowana, jakbym poprosiła o podanie świeżego mózgu małpy... A ja się czuję jak bohater słuchowiska Pawła Huelle, który prowadzi pełną donkiszoterii walkę z hałasem. Przegrywa oczywiście.
Cisza stała się dobrem luksusowym jak nietknięty krajobraz, czyste jeziora, las bez śmieci. Żeby ją mieć, trzeba by się otoczyć hektarami oddzielającymi od dyskotek, aut, głośników, motocrossów, quadów. Niedawno przez Warszawę przetoczyło się kolejne starcie właścicieli i użytkowników nocnych klubów z mieszkańcami, którzy domagali się ciszy, przynajmniej w nocy między ustawową godziną 22 a szóstą. W czerwcu kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Saskiej Kępy przez trzy dni nie zmrużyło oka, bo na Stadionie Narodowym odbywał się festiwal Orange. Za każdym razem ze strony organizatorów tych imprez padają słabe przeprosiny i mętne obietnice, że w przyszłości będzie już ciszej. Bez skutku pozostają apele do kolei, żeby w pociągach wyznaczyć chociaż jeden wagon bez wszechobecnego gadania przez komórkę, tak jak jest w Niemczech.
Oczywiście marzenie o ciszy absolutnej jest utopią. Zresztą po co aż absolutna? Nie mam takich wymagań. Człowiek zawsze żył wśród dźwięków natury i one mu nie przeszkadzały. Umieszczony w kabinie bezdźwiękowej po trzech kwadransach zaczyna wariować. Słyszy bicie serca, perystaltykę... Dźwięki własnego organizmu stają się nie do zniesienia... Kto walczył w nocy z kranem, z którego kapały krople, wie, jaka to tortura. Cisza może czasem wykończyć.
Dźwięki przyrody są głośne, ale zharmonizowane. Potok, szum morza, szmer deszczu. Nad wodospadami Iguazu jest tak głośno, że ledwo słychać własny głos, potoki Renu dają całe pasmo częstotliwości. Ale kto powie, że to hałas? Kiedy te dźwięki słyszymy w naturze, one odprężają. Kiedy zostaną nagrane, to już nie to samo. Moje wnuki są usypiane programem z iPada, na którym nagrano szum deszczu i fal. Owszem, zasypiają przy tym, być może łatwiej niż przy utworze Metalliki, ale jednak są to dźwięki mechaniczne...