Namalowana na dębowych deskach panorama zajmowała najwybitniejszych polskich historyków sztuki, od Michała Walickiego po Jana Białostockiego, nadal jednak pojawia się w związku z nią więcej pytań niż odpowiedzi, poczynając od najprostszego: kto przyciął dzieło, którego rozmiary (150 x 260 cm) i dziś budzą szacunek, w chwili powstania było jednak o blisko jedną czwartą szersze?
Temu, kto zdecydował się „skadrować" w ten sposób obraz, brakowało wyczucia: walczący nie mają szans spojrzeć na niskie białoruskie niebo, dwie kolumny piechoty, które wyznaczały kiedyś oś obrazu, tłoczą się z jego lewej strony. W wyborze perspektywy biegły był za to kto inny: sam malarz. Nie znamy jego nazwiska (choć Muzeum Narodowe skłonne jest przypisywać dzieło Hansowi Krellowi), nie wiemy, czy bardziej inspirowali go bataliści niemieccy (specjaliści doszukują się analogii do „Bitwy pod Issą" Albrechta Altdorfera), czy malarze włoscy, osobliwie Ucello (miło jest szukać podobieństw między zmaganiami pod Orszą i pod San Romano), ale jak wyglądał, wiemy doskonale, po pół millennium mamy jego doskonały portret pamięciowy.
To jedna z najbardziej ujmujących z kilkuset scen, jakich można się dopatrzeć na deskach obrazu: drobna figurka w granatowej koszuli i łososiowych pludrach siedzi na kępie nad brzegiem Dniepru, niemal pod kopytami szarżujących koni, które za nic ma, cała skupiona na „kadrowaniu" widoku, roztaczającego się przed jej oczami gestem, którego nie sposób pomylić z żadnym innym: znamy go choćby z „Wszystko na sprzedaż" Wajdy...