Kto rządzi światem? - felieton Dominika Zdorta

To miała być epoka bez strachu. Rozwój medycyny miał zapewnić koniec wszelkich epidemii.

Publikacja: 06.09.2014 10:00

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek

Wolny rynek wzięty pod kontrolę państwa miał zagwarantować powszechny dobrobyt. Postęp techniczny miał zabezpieczyć ludzi przed klęskami żywiołowymi. Organizacje międzynarodowe, układy i traktaty obiecywały wieczny pokój.

W świecie, nad którym pełną władzę przejął człowiek, Pan Bóg miał się stać niepotrzebny, a słowa suplikacji „Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!" miały trafić do książek poświęconym zabobonom w dawnych wiekach. Dla tych, którzy mimo wszystko potrzebują od czasu do czasu poczuć dreszczyk niepokoju, byłyby filmy oraz książki o zombie i wilkołakach – dostarczające strach syntetyczny, w umiarkowanych dawkach i pod ścisłą kontrolą.

Szybko jednak się okazało, że nie musimy wspomagać się strachem sztucznym, bo naturalnego nadal mamy pod dostatkiem. Znów się boimy. Eboli, kryzysu gospodarczego i Putina. A hymn „Święty Boże" nie tylko nie trafił do skansenu, ale stał się całkiem aktualny i chyba bardzo potrzebny. Wiadomo, jak trwoga, to do Boga.

Ciekawe, że owa strofa zaczynającą się od słów „Od powietrza, głodu, ognia i wojny" jest tylko w polskiej wersji starego łacińskiego hymnu „Sanctus Deus" (a ma on mnóstwo odmian, także grecką, starocerkiewnosłowiańską, arabską)  i została dodana właśnie w trakcie wielkich epidemii XVII wieku.

W tamtych wiekach owe klęski tłumaczono jako przejaw gniewu bożego. Aby przebłagać Pana Boga, ludzie zmieniali swoje życie, naprawiali popełnione przez siebie krzywdy, jednali się z nieprzyjaciółmi. Na ulicach pojawiali się biczownicy, którzy zadając sobie dobrowolnie ból, starali się odkupić grzechy własne i cudze. Szukano winnych: grzeszników, którzy ściągnęli na społeczność karę Boga. Ofiarami padali chorzy psychicznie czy odmieńcy o nietypowych preferencjach seksualnych, ale także grupy jawnie odcinające się od chrześcijańskiej wspólnoty – na przykład Żydzi. Takie to były czasy.

Okrucieństwa, jakich ze strachu się wtedy dopuszczano, nie oznaczają jednak, że czymś złym jest sam strach, który był ich przyczyną. Oczywiście nie ma nic miłego w lęku przed biedą, chorobą i wojną, ale to, co pożyteczne, nie zawsze jest miłe.

Nie chodzi oczywiście o lęki nasze powszednie: przed egzaminem czy dentystą, ale o wielki strach, nazywany czasami – egzystencjalnym. Strach przed klęskami elementarnymi, a więc przed siłami, które grożą naszemu istnieniu, których nie jesteśmy w stanie ujarzmić.

Kiedyś na określenie takiego strachu istniało pojęcie „bojaźni bożej". Człowieka głęboko wierzącego nazywano „bogobojnym". Czymś normalnym był strach przed wyrokami Pana Boga.

Dziś już nie tylko nie wypada Go nazywać „Panem" (a o Panu Jezusie mówi się poufale „Chrystus"), ale trzeba wręcz – jak napisał w jednej ze swoich piosenek Zygmunt Staszczyk – zostać po prostu jego kumplem.

Ojcem nazywano Go zawsze, ale obecnie – w epoce bezstresowego wychowania – ojciec dziś już nie może być surowy i karać swojego dziecka, bo zaraz zajmą się nim odpowiednie władze. A więc i to słowo straciło pierwotne znaczenie.

A skoro Pan Bóg jest kumplem albo milutkim tatusiem, to właściwie nie ma kogo się bać. „Bojaźń boża" stała się pustym określeniem, niemającym żadnego realnego znaczenia. Współczesna teologia zrobiła, co mogła, aby je zdeprecjonować i zreinterpretować.

Dlatego tak ważne i cenne jest, że czasem jeszcze przytrafia się ludzkości wielki egzystencjalny strach. Dzięki temu wciąż pamiętamy, jak mały i słaby jest człowiek, jak niewielki ma wpływ na rzeczywistość. A może niektórym przerażonym przyjdzie do głowy, że istnieją Siły naprawdę potężne, które rządzą tym światem.

Wolny rynek wzięty pod kontrolę państwa miał zagwarantować powszechny dobrobyt. Postęp techniczny miał zabezpieczyć ludzi przed klęskami żywiołowymi. Organizacje międzynarodowe, układy i traktaty obiecywały wieczny pokój.

W świecie, nad którym pełną władzę przejął człowiek, Pan Bóg miał się stać niepotrzebny, a słowa suplikacji „Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!" miały trafić do książek poświęconym zabobonom w dawnych wiekach. Dla tych, którzy mimo wszystko potrzebują od czasu do czasu poczuć dreszczyk niepokoju, byłyby filmy oraz książki o zombie i wilkołakach – dostarczające strach syntetyczny, w umiarkowanych dawkach i pod ścisłą kontrolą.

Szybko jednak się okazało, że nie musimy wspomagać się strachem sztucznym, bo naturalnego nadal mamy pod dostatkiem. Znów się boimy. Eboli, kryzysu gospodarczego i Putina. A hymn „Święty Boże" nie tylko nie trafił do skansenu, ale stał się całkiem aktualny i chyba bardzo potrzebny. Wiadomo, jak trwoga, to do Boga.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą