Wolny rynek wzięty pod kontrolę państwa miał zagwarantować powszechny dobrobyt. Postęp techniczny miał zabezpieczyć ludzi przed klęskami żywiołowymi. Organizacje międzynarodowe, układy i traktaty obiecywały wieczny pokój.
W świecie, nad którym pełną władzę przejął człowiek, Pan Bóg miał się stać niepotrzebny, a słowa suplikacji „Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!" miały trafić do książek poświęconym zabobonom w dawnych wiekach. Dla tych, którzy mimo wszystko potrzebują od czasu do czasu poczuć dreszczyk niepokoju, byłyby filmy oraz książki o zombie i wilkołakach – dostarczające strach syntetyczny, w umiarkowanych dawkach i pod ścisłą kontrolą.
Szybko jednak się okazało, że nie musimy wspomagać się strachem sztucznym, bo naturalnego nadal mamy pod dostatkiem. Znów się boimy. Eboli, kryzysu gospodarczego i Putina. A hymn „Święty Boże" nie tylko nie trafił do skansenu, ale stał się całkiem aktualny i chyba bardzo potrzebny. Wiadomo, jak trwoga, to do Boga.
Ciekawe, że owa strofa zaczynającą się od słów „Od powietrza, głodu, ognia i wojny" jest tylko w polskiej wersji starego łacińskiego hymnu „Sanctus Deus" (a ma on mnóstwo odmian, także grecką, starocerkiewnosłowiańską, arabską) i została dodana właśnie w trakcie wielkich epidemii XVII wieku.
W tamtych wiekach owe klęski tłumaczono jako przejaw gniewu bożego. Aby przebłagać Pana Boga, ludzie zmieniali swoje życie, naprawiali popełnione przez siebie krzywdy, jednali się z nieprzyjaciółmi. Na ulicach pojawiali się biczownicy, którzy zadając sobie dobrowolnie ból, starali się odkupić grzechy własne i cudze. Szukano winnych: grzeszników, którzy ściągnęli na społeczność karę Boga. Ofiarami padali chorzy psychicznie czy odmieńcy o nietypowych preferencjach seksualnych, ale także grupy jawnie odcinające się od chrześcijańskiej wspólnoty – na przykład Żydzi. Takie to były czasy.
Okrucieństwa, jakich ze strachu się wtedy dopuszczano, nie oznaczają jednak, że czymś złym jest sam strach, który był ich przyczyną. Oczywiście nie ma nic miłego w lęku przed biedą, chorobą i wojną, ale to, co pożyteczne, nie zawsze jest miłe.
Nie chodzi oczywiście o lęki nasze powszednie: przed egzaminem czy dentystą, ale o wielki strach, nazywany czasami – egzystencjalnym. Strach przed klęskami elementarnymi, a więc przed siłami, które grożą naszemu istnieniu, których nie jesteśmy w stanie ujarzmić.