Naprawdę więcej niż klub

Połowa Niemiec kocha Bayern, druga połowa nienawidzi. Klub z Monachium ?ma dwie twarze, ale, o dziwo, tej lepszej wcale nie lubi pokazywać.

Aktualizacja: 01.11.2014 13:16 Publikacja: 01.11.2014 01:41

Dla większości to przede wszystkim FC Hollywood – klub zatrudniający najlepszych zawodników, płacący iście gwiazdorskie pensje, ograbiający resztę Bundesligi z największych talentów. Kupujący, by się wzmacniać, ale także by osłabiać rywali. Nagromadzenie tak dużej liczby rozbuchanych ego w jednym miejscu to prawdziwa bonanza dla tabloidów.

Osadzenie w więzieniu dyrektora klubu Ulego Hoenessa za oszustwa podatkowe jest nie tylko najświeższym, ale także skrajnym przypadkiem. Bayern jednak zawsze zatrudniał jednostki usilnie pracujące na wizerunek klubu ludzi nadętych i zadufanych w sobie. Począwszy od samego Franza Beckenbauera, który poruszał się z taką dostojnością po murawie, że kibice mieli go za aroganta i wszędzie poza Monachium wygwizdywali. Nie zmieniło tego nawet mistrzostwo świata, do którego Beckenbauer poprowadził reprezentację Niemiec w 1974 roku, a przydomek „Kaiser" niekoniecznie wziął się z jego wielkich umiejętności przywódczych.

Katarynka i Bayern Dusel

Prawdziwe apogeum nastąpiło jednak na początku lat 90., gdy w klubie zaczęli się pojawiać tacy piłkarze, jak Stefan Effenberg, Mario Basler, Thomas Berthold, a przede wszystkim Lothar Matthäus. Niski Frankończyk był znany jako „katarynka" albo „głośnik", uwielbiał mówić o sobie w trzeciej osobie i miał zdanie na każdy temat. Poza boiskiem zasłynął, gdy pijany podczas Oktoberfest krzyczał w stronę holenderskich turystów: „Hitler musiał was przeoczyć". W szatni Bayernu toczył wojnę z Juergenem Klinsmannem. W jednym z wywiadów zaproponował, by wyjaśnili sobie nieporozumienia w ringu, a transmisję tego wydarzenia przeprowadziła telewizja.

Effenberg podczas mundialu 1994 pokazał gwiżdżącym na niego niemieckim kibicom środkowy palec, za co został odesłany do domu, a tuż po transferze do Bayernu wypalił: – Zdobędziemy mistrzostwo, ponieważ inni są na to zbyt głupi. Basler kłócił się ze wszystkimi, słynął z niesportowego prowadzenia się i w końcu po jednej z nocnych awantur w restauracji został zawieszony w prawach zawodnika. Berthold, który przeszedł za duże pieniądze z Romy, wciąż narzekał na kontuzje, a czas spędzał na polach golfowych. Skarbnik klubu z Monachium nazwał go nawet „jednym z najlepiej na świecie opłacanych golfistów amatorów".

Wszystkich piłkarzy skandalistów przyćmiewa jednak Uli Hoeness – generalny menedżer klubu od 1979 roku. Za jego czasów Bayern zmienił się w finansowe perpetuum mobile, on potrafił zrobić biznes na wszystkim. Jego jawne lekceważenie rywali, podkupywanie każdego utalentowanego piłkarza w Bundeslidze budziły nienawiść kibiców drużyn przeciwnych. Dziś widać kontynuację tej polityki – już bez Hoenessa przebywającego za kratami – w działaniach Karla-Heinza Rummenigge, który ujawnia klauzulę odejścia Marco Reusa z Dortmundu (25 mln euro) i na łamach gazet bezczelnie twierdzi, że taki zapis jest „niebezpieczny", gdyż ktoś może Reusa podkupić. Dla kibiców w Dortmundzie, którzy w ciągu dwóch lat stracili na rzecz Bayernu najpierw Mario Goetzego, a następnie Roberta Lewandowskiego, takie gierki są ciosem poniżej pasa.

Do tego dochodzi coś, co w Niemczech nazywane jest Bayern Dusel – czyli szczęśliwe, często niesprawiedliwe zwycięstwa. Bayernowi szczęścia nigdy nie brakowało. Gdy w 1974 roku klub po raz pierwszy grał w finale Pucharu Europy z Atletico Madryt, to Hiszpanie byli lepsi i w dogrywce objęli prowadenie 1:0. W ostatniej minucie regulaminowego czasu na strzał rozpaczy zdecydował się środkowy obrońca Georg Schwarzenbeck. Piłka wturlała się do bramki, a wedle ówczesnych regulaminów nie przewidywano w przypadku remisu rzutów karnych, tylko  powtórki meczu dwa dni później. Bayern zdeklasował Atletico 4:0, sięgając po Puchar.

W Bundeslidze co i rusz zdobywał mistrzostwo dzięki wątpliwym rzutom karnym lub potknięciom rywali w najmniej spodziewanych momentach. Najbardziej jaskrawy przykład to sytuacja z sezonu 2000/2001, gdy w ostatniej kolejce Bayern grał na wyjeździe z Hamburgiem, a mające trzy punkty straty Schalke w równocześnie rozgrywanym meczu podejmowało u siebie SpVGG Unterchaching. Bayern potrzebował remisu, by zdobyć 17. tytuł. Schalke zgodnie z planem wygrało swój mecz 5:3 i czekało na wieści z Hamburga. W 90. minucie zawodnik gospodarzy Sergej Barbarez strzelił na 1:0 dla HSV, a w Gelsenkirchen zaczęła się feta. Kibice wybiegli na boisko – piłkarze otworzyli szampany i założyli koszulki obwieszczające zdobycie pierwszego od 1958 roku tytułu. Mecz w Hamburgu jednak wcale się nie zakończył. W trzeciej minucie doliczonego czasu gry bramkarz Hamburga – będący na wypożyczeniu z Schalke, od urodzenia kibic tej drużyny – złapał podanie od swojego obrońcy. Sędzia Markus Merk podyktował rzut wolny pośredni dla Bayernu. Effenberg ustawił piłkę i powiedział do szwedzkiego obrońcy Patricka Andersona, który wcześniej nie strzelił żadnego gola dla Bayernu: „Załaduj ją do bramki i pójdziemy do domu". Szwed więc załadował, a Schalke do dziś czeka na pierwszy od 1958 roku tytuł.

Dla kibiców w Niemczech było to tym trudniejsze do zaakceptowania, że zaledwie dwa lata wcześniej wydawało się, iż Bayern opuściło szczęście. I to w najważniejszym momencie. W finale Ligi Mistrzów w Barcelonie Niemcy przegrali z Manchesterem United, tracąc dwie bramki w doliczonym czasie gry. Po raz pierwszy ludziom było żal Bayernu. „Dusel" jednak szybko znów się do Bawarczyków uśmiechnął.

Nie oddali medali ?na rozkaz Goeringa

W obiegowej opinii Bayern był potężny od zawsze. Przecież od dziesięcioleci w Bundeslidze jedno się nie zmienia – ten klub walczy o mistrzostwo, zazwyczaj ma tylko jednego konkurenta, który przez jakiś czas dotrzymuje Bawarczykom kroku, ale prędzej czy później odpada, zostawiając ligę na pastwę FC Hollywood. Ostatnio takim rywalem była Borussia Dortmund, która jednak w tym sezonie nie wytrzymała tempa i teraz musi się oglądać na strefę spadkową. W latach 70. z Bayernem rywalizowała Borussia Moenchengladbach z Guenterem Netzerem i Juppem Heynckesem w składzie, na początku lat 80. HSV Hamburg z gwiazdami pokroju Kevina Keegana. W latach 90. wyścig zbrojeń wytrzymywał Dortmund, ale cena była wysoka: musiał się następnie ratować przed bankructwem. Na przełomie wieków rękawicę Bayernowi rzuciły jedyne niemieckie kluby mające prywatnych właścicieli – Bayer Leverkusen i VfL Wolfsburg, ale żaden z nich na szczycie się nie utrzymał. Tylko Bayern tam trwa.

Ale klub z Monachium nie był hegemonem od zawsze. Mało kto pamięta, że nawet nie był członkiem założycielem Bundesligi, gdy ta powstawała w 1963 roku. Mało kto wie też, że Bayern ma inną twarz niż ta powszechnie znana.

Został założony w 1900 roku, a wśród 17 sygnatariuszy było dwóch Żydów – jeden z nich to Benno Elkan, słynny rzeźbiarz, którego siedmioramienny świecznik stoi dziś przed budynkiem parlamentu w Jerozolimie. Bayern szybko zaczął przyciągać żydowską publiczność, a także piłkarzy i trenerów. W 1913 roku prezesem klubu został Żyd z Monachium Kurt Landauer. To za jego rządów Bayern zdobył pierwsze mistrzostwo Niemiec, gdy w 1932 roku pokonał w finale Eintracht Frankfurt. Trenerem był wówczas inny Żyd – pochodzący z Austrii Richard Kohn, który pod nazwiskiem Jack Domby prowadził później m.in. Barcelonę i Feyenoord.

Po dojściu nazistów do władzy Landauer został w marcu 1933 roku zmuszony do ustąpienia, a Bayern jako „żydowski klub" spotkało wiele szykan i nawet groziło mu rozwiązanie. W 1938 roku były prezes został aresztowany przez gestapo i wywieziony do obozu w Dachau. Po 33 dniach zwolniono go, gdyż był weteranem I wojny światowej. Musiał się jednak udać na wygnanie do Szwajcarii. Gdy w 1943 roku Bayern pojechał na mecz towarzyski do Zurychu, cała drużyna oddała honory swojemu byłemu prezydentowi, za co piłkarzy spotkały groźby ze strony pilnujących ich gestapowców. Mówimy o czasach, gdy za mniejsze przewinienia można było trafić do obozu koncentracyjnego, a hitlerowski salut był elementem obowiązkowym przed rozpoczęciem niemal każdego meczu piłkarskiego. Niewiele wcześniej zrobiono słynne zdjęcie, na którym przed spotkaniem z reprezentacją III Rzeszy ramiona w nazistowskim geście wznoszą reprezentanci Anglii, ze słynnym sir Stanleyem Matthewsem na czele.

Landauer wrócił do Monachium po wojnie (w 1947 roku) i ponownie został wybrany na prezydenta Bayernu. Urząd sprawował do 1951 roku, nikt nie rządził dłużej. To w dużym stopniu on stworzył klub, jaki dziś znamy. Dość długo jednak Bawarczycy nie nagłaśniali historii Landauera i bohaterskiej postawy piłkarzy Bayernu w czasach nazizmu (kapitan Konrad Heidkamp ukrył trofea i medale, gdy Hermann Goering wzywał ludność do ofiarowywania wszelkich metali jako kontrybucji wojennej, podczas gdy pozostałe kluby oddawały wszystko). Dopiero niedawno zaczęli się chwalić tą piękną kartą. W 2010 roku Bayern wspomógł finansowo amatorski klub żydowski TSV Maccabi Monachium w budowie  boiska, które zostało nazwane imieniem Kurta Landauera.

Bayern jest chyba największą organizacją dobroczynną spośród wszystkich klubów piłkarskich. Gdy Borussia Dortmund była bliska bankructwa w 2003 roku, pożyczył rywalom 2 mln euro. Kiedy podobny los mógł spotkać Hansę w 2013 roku, Bayern pojechał do Rostoku na mecz towarzyski, z którego cały dochód trafił do klubu z byłej NRD. Ponad milion euro pozwoliło trzecioligowcom skutecznie ubiegać się o licencję na kolejny sezon. Bayern wspomagał w podobny sposób TSV 1860, a także St. Pauli.

Przede wszystkim jednak zawsze otaczał opieką swoich. Gerd Mueller miał za sobą kosztowne rozwody i był alkoholikiem, gdy najpierw Uli Hoeness zmusił go do pójścia na odwyk, a następnie – pijaka o wątpliwej reputacji – zatrudnił w 1992 roku w sztabie szkoleniowym rezerw Bayernu, gdzie zresztą legendarny napastnik pracuje do dziś.

Filantrop po wypadku

W 1982 roku Hoeness jako jedyny przeżył wypadek awionetki. Jak twierdzi Uli Hesse, autor książki „Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej", to wtedy właśnie, mimo że nie zatracił ani odrobiny swojego biznesowego zacięcia, stał się też filantropem. Gdy w 1992 roku szkocki napastnik Alan McInally doznał poważnej kontuzji kolana, która faktycznie zakończyła jego karierę, Bayern płacił mu pensję do końca kontraktu, a nawet – jako że Szkot nie miał ubezpieczenia – wypłacił odprawę niegwarantowaną w umowie. Hoeness pomagał Larsowi Lunde, kiedy doznał on poważnych obrażeń w wypadku samochodowym. Duńczyk mieszkał w domu ówczesnego prezydenta klubu, podobnie jak kilka lat później przeżywający załamanie psychiczne Mehmet Scholl.

W 2011 roku piłkarz Breno został aresztowany i oskarżony o podpalenie willi wartości 1,5 mln euro, którą wynajmował w Monachium. Już wcześniej szefowie Bayernu radzili mu, by udał się po pomoc psychiatryczną – młody Brazylijczyk cierpiał na poważną depresję z powodu kontuzji. Breno trafił na trzy lata do więzienia, ale po wyjściu został zatrudniony przez Bayern jako trener w zespole piłkarzy do lat 23.

Gdy latem tego roku na Allianz Arenie w Monachium usunięto 255 krzesełek z powodu instalacji trybuny stojącej, Bayern podarował siedziska szkole w macedońskiej wiosce Delogoždi. Dziś nie ma ładniejszego boiska szkolnego na całych Bałkanach. Najtańszy bilet na mecz Bayernu (na trybunę stojącą) można kupić już za 8 euro. To mniej niż cena biletu do kina w Monachium. Najtańszy bilet na mecz angielskiej Premier League kosztuje ponad 20 euro (można go kupić w Hull City).

Niemiecka piłka nie jest tak skomercjalizowana jak w innych europejskich krajach. W dużej mierze dzięki zasadzie „50+1", która mówi, że właścicielami 50 procent plus jednej akcji klubu muszą pozostawać kibice. W Bayernie poszli o krok dalej – kibice (w liczbie około 225 tysięcy) są właścicielami 75 procent akcji. Po 8,33 procent mają Adidas, Audi i Allianz, które – jak podkreśla szefostwo klubu – swoje kwatery główne mają w Bawarii. Gdy zgłaszali się chętni inwestorzy z krajów arabskich i USA, za każdym razem odsyłani byli z kwitkiem. Bayern nie potrzebuje pieniędzy, bardziej dba o zaufanie fanów. Od ośmiu lat każdy rok kończy na finansowym plusie, co jest ewenementem w zadłużonym po uszy futbolu (dług Realu Madryt wynosi 602 miliony euro).

„Więcej niż klub" to nie tylko Barcelona prześladowana w czasach frankistowskich. Barca rzeczywiście była miejscem, gdzie gromadzili się katalońscy patrioci, a piłkarski zespół był nieuzbrojoną armią walczącą z reżimem. Ta legenda trwa, ale ostatnio zaczęły się pojawiać rysy na tym pięknym obrazie. Przez 122 lata Barcelona nie wpuszczała logo sponsora na swoje koszulki, ale w 2006 roku zaczęła reklamować UNICEF. Kibicom trudno się było z tym pogodzić, ale wspieranie organizacji charytatywnej jakoś przełknęli. Już wtedy jednak słychać było głosy, że to tylko pierwszy krok, próba przyzwyczajenia socios do nadruku na świętych trykotach. Dziś na piersiach Leo Messiego i Neymara widnieje napis „Qatar Foundation". To też organizacja charytatywna wspierająca edukację i naukę na Bliskim Wschodzie. We wrześniu 2009 roku ufundowała na przykład Centrum Al Quaradawiego. Yousuf al Quaradawi to egipski teolog prowadzący program w telewizji Al-Dżazira, w którym wielokrotnie wychwalał samobójcze ataki bombowe, a także wzywał Allaha do wybicia wszystkich Żydów.

W zeszłym roku z kolei wypłynęły kontrowersje związane z transferem Neymara. Okazało się, że miliony euro wędrowały pod stołem, a szefowie Barcelony organizowali ojcu piłkarza orgie w londyńskim hotelu. Dziś „więcej niż klub" brzmi odrobinę fałszywie w kontekście Barcelony. Klubowi z Monachium z jego misją, zaangażowaniem w pomoc charytatywną i wspieraniem członków „rodziny Bayernu" jest dziś zdecydowanie bliżej do tego miana. Tylko że Bayern lubi wizerunek złego i aroganckiego chłopca. To dzięki niemu wzbudza tyle emocji, a media poświęcają mu tak wiele miejsca. Futbol to nie jest świat dla grzecznych ludzi.

Mecz Bundesligi Bayern – Borussia  ?1 listopada o 18.30. Transmisja od 18.00 ?w Eurosport 2

Dla większości to przede wszystkim FC Hollywood – klub zatrudniający najlepszych zawodników, płacący iście gwiazdorskie pensje, ograbiający resztę Bundesligi z największych talentów. Kupujący, by się wzmacniać, ale także by osłabiać rywali. Nagromadzenie tak dużej liczby rozbuchanych ego w jednym miejscu to prawdziwa bonanza dla tabloidów.

Osadzenie w więzieniu dyrektora klubu Ulego Hoenessa za oszustwa podatkowe jest nie tylko najświeższym, ale także skrajnym przypadkiem. Bayern jednak zawsze zatrudniał jednostki usilnie pracujące na wizerunek klubu ludzi nadętych i zadufanych w sobie. Począwszy od samego Franza Beckenbauera, który poruszał się z taką dostojnością po murawie, że kibice mieli go za aroganta i wszędzie poza Monachium wygwizdywali. Nie zmieniło tego nawet mistrzostwo świata, do którego Beckenbauer poprowadził reprezentację Niemiec w 1974 roku, a przydomek „Kaiser" niekoniecznie wziął się z jego wielkich umiejętności przywódczych.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy