Fantazje frajerów - felieton Filipa Memchesa

W Polsce nie brakuje zwolenników opcji rosyjskiej.

Publikacja: 02.11.2014 08:00

Owszem, próżno ich szukać w politycznym mainstreamie (dwie główne partie stawiają jednak na szeroko pojęty sojusz z Zachodem), ale chociażby dramatyczna sytuacja w Donbasie okazała się dla nich dogodną okazją do tego, żeby narobić wokół siebie trochę szumu. A kiedy Radosław Sikorski ogłosił (niezależnie od jego późniejszych wyjaśnień), że Władimir Putin ponad sześć lat temu miał proponować Donaldowi Tuskowi udział w rozbiorze Ukrainy, to Facebook zahuczał od wpisów o „wiecznie polskim" Lwowie.

W tym duchu utrzymany jest również, opublikowany na portalu Konserwatyzm.pl, tekst Konrada Rękasa, będący w zamyśle – jak sugeruje autor – swoistą odpowiedzią na rewizjonistyczne książki Piotra Zychowicza i Rafała Ziemkiewicza z gatunku, „co by było, gdybyśmy poszli z Niemcami". Już sam tytuł tekstu brzmi wymownie: „Odtrutka na Zychowicza, czyli Stalin też dawał nam Lwów".

Rękas głównie recenzuje książkę Eugeniusza Guza „Londyński rodowód PRL. Od Mikołajczyka do Bieruta". W niej zaś mamy do czynienia z rozważaniami, czy suwerenny względem Kremla rząd w Londynie mógł w sojuszu z ZSRR uzyskać dla Polski więcej, niż uzyskali komuniści, pod warunkiem oczywiście rezygnacji z gry o całą stawkę, czyli także o geopolityczną niezależność od Sowietów.

Czym mogło być owo „więcej"? Odpowiedź na to pytanie zawiera następujący fragment tekstu Rękasa: „warto odnotować utraconą w wyniku niezawarcia trwałego porozumienia ze Stalinem szansę władz polskich na zachowanie w naszym ręku pokaźnej części Kresów, ze Lwowem na czele. Nie fatum jednak, ale brak szczęścia do przywódców politycznych (spowodowany poniekąd ogłupianiem samego narodu) powoduje, że jak kiedyś nie umieliśmy i nie chcieliśmy wziąć Lwowa od Stalina, tak i dziś nie umieliśmy dostać go we współdziałaniu z Putinem – nasuwa się refleksja. Może i niekoniecznie słuszna" (w tym ostatnim zdaniu – jak możemy się domyślać – autor puszcza oko do czytelników).

Nasuwa się więc wniosek, że za utratę przez Polskę Kresów odpowiedzialna jest rusofobia rządu w Londynie. A to z kolei stanowi dowód na to, że teraźniejszość przeplata się z przeszłością: nadwiślańscy zwolennicy opcji rosyjskiej podążają tym samym tokiem myślenia co środowiska, które w okresie drugiej wojny światowej postawiły na sojusz z Sowietami i instalację w Polsce lojalnej wobec Kremla ekipy. Dzisiaj opcja rosyjska jest zatem kontynuacją opcji sowieckiej.

Tymczasem warto przypomnieć, że wodzenie Polaków na pokuszenie przez rosyjskich polityków nie jest czymś nowym i szczególnym. Ponad pół roku temu Władimir Żyrinowski wystąpił z propozycją zwrotu Polsce, Węgrom i Rumunii zachodnich obwodów ukraińskich, znajdujących się do roku 1939 w granicach wymienionych trzech państw. Ten pomysł wiceprzewodniczącego Dumy – ewidentna moskiewska próba poróżnienia Kijowa ze środkowoeuropejskimi stolicami – odebrany został przez elity polityczne i główne ośrodki opiniotwórcze w Polsce jako kuriozum warte najwyżej kpin. Pojawiał się nawet argument, że Żyrinowski to freak i bądź co bądź polityk, który nie należy do rosyjskiego obozu władzy, więc jego inicjatyw nie powinno się traktować serio.

Wypowiedź Sikorskiego stawia jednak propozycję znanego skandalisty w nowym świetle. Putin chcąc przywrócić Rosji imperialny blask, kieruje się starożytną rzymską dewizą „dziel i rządź". W praktyce oznacza to wykorzystywanie rozmaitych kompleksów obecnych wśród obywateli państw, które w planach rosyjskiego prezydenta mają tańczyć tak, jak on im zagra.

Jeśli zatem ktoś Polakom proponuje rozbiór Ukrainy, to odwołuje się do występującej wśród nich kresowej nostalgii. Ale ta przecież nigdy nie miała politycznych konsekwencji i nie łączyła się z terytorialnymi roszczeniami wobec sąsiednich państw za wschodnią granicą. Tak więc trzeźwo myślący Polak musi dostrzec w działaniach rosyjskich polityków po prostu przebiegłość. Tu nie ma mowy o podmiotowym traktowaniu strony, którą się w gruncie rzeczy bałamuci.

Niemniej w Polsce wciąż są ludzie śniący o potędze. Część z nich najwidoczniej pozazdrościła Rosjanom polityków, którzy wchodzą w rolę chuliganów stawiających się światowemu żandarmowi. Tyle że zazdrość świadczy o słabości – a nie sile – targanych przez nią osób. I w dodatku odbiera im rozum. Także polityczny.

A tak w ogóle rozważania nad powrotem Lwowa w granice Polski to po prostu – ujmując sprawę kolokwialnie – fantazje frajerów. Są oni przekonani o tym, że swoim „realizmem" i „pragmatyzmem" uzyskaliby korzyści dla ojczyzny i nie daliby się wykorzystać przez doświadczonych graczy wyszkolonych w KGB. Chyba że już są wykorzystywani, i to na własne życzenie...

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał