Pierwszego września 1933 roku Robert Heingartner, amerykański konsul we Frankfurcie, włączył radio, aby posłuchać transmisji V Kongresu NSDAP w Norymberdze, który niemieckie gazety opisywały jako największy zjazd na świecie. Wkrótce wyłączył odbiornik. Jak zanotował w dzienniku, „Hitler jak zwykle mówił o zgubnych skutkach marksizmu. Kiedy pół godziny później włączyłem radio z powrotem, nadal wałkował ten temat, trochę bardziej zachrypnięty, ale wciąż niezmordowany".
Heingartner był sceptykiem, lecz setki innych cudzoziemców, którzy uczestniczyli w norymberskich zjazdach w latach 1933–1938, nie kryły podziwu. Wielu z nich, przynajmniej ci, którzy nie byli zdeklarowanymi faszystami, po latach pewnie z niedowierzaniem kręciło głową nad swoją łatwowiernością, tylko garstka jednak przyznała się do tego publicznie, tak jak to zrobił Michael Burn. We wspomnieniach wydanych w 2003 roku Burn zamieścił list wysłany do matki z Norymbergi w 1935 roku, gdy był młodym dziennikarzem pracującym dla „Gloucester Citizen": „Dziś rano zakończył się zjazd Partii. Po całym tygodniu ciężko mi zebrać myśli. Wspaniale jest widzieć, do czego Hitler z powrotem doprowadził ten kraj i jaką snuje wizję na przyszłość. Słyszałem wczoraj, jak wygłosił mowę, której końca nigdy nie zapomnę i muszę sobie przetłumaczyć. Przyślij mi Biblię, proszę".
Ciarki ze strachu lub uniesienia
Zjazdy norymberskie nie pozostawiły obojętnymi nawet postronnych obserwatorów. Ich świadkowie dawali się porwać jak Burn lub byli bez reszty zdegustowani, co widać na przykładzie pisarza Roberta Byrona. „Ci ludzie nie znają znaczenia słowa kompromis", pisał z Berlina po zjeździe w 1938 roku. „Ten świat nie pomieści nas razem, jedna strona musi odejść". Bez względu na swoją reakcję każdy cudzoziemiec musiał być pod wrażeniem skali widowiska. Nieustanne parady, walenie w bębny, blask reflektorów, pochodnie oraz tysiące ogromnych swastyk łopoczących na wietrze służyły biciu pokłonów wielkiemu wodzowi, półbogowi, który miał wyprowadzić swoje plemię z ciemności na należne mu miejsce w słońcu. Cudzoziemcy, w tym wielu osobistych gości Führera, godzinami patrzyli na idealnie zgrane szeregi młodych Aryjczyków, całe pokolenie zaprogramowane na wiarę w swoje prawo do rządzenia światem. A który obcokrajowiec, kropla w morzu zagorzałych wyznawców, mógł mieć pewność, że nigdy do tego nie dojdzie? Na dźwięk miliona „heil" musiał mieć ciarki – ze strachu lub uniesienia.
„Manchester Guardian" donosił, że zjazd w 1934 roku był niczym trwający tydzień 1 maja w Rosji, Dzień Niepodległości w Ameryce, Święto Narodowe Francji i brytyjski Empire Day w jednym. To sugestywna wizja, która nie oddaje jednak rzeczywistego wymiaru groteskowego son et lumiere Hitlera. Najlepiej uczyniła to Leni Riefenstahl, której „Triumf woli" – zapis zjazdu z 1934 roku – to być może najsłynniejszy dokument wszech czasów. Geoffrey Cox, stypendysta Rhodesa, który wrócił do Niemiec po dwuletniej nieobecności, obserwował ją podczas pracy – „niesamowita postać w tak na wskroś męskich okolicznościach, stała ze swoją ekipą filmowców u podnóża podium, ubrana w kremowy kostium i dopasowany kapelusz".
Mniej znane jest „Zwycięstwo wiary", film dokumentujący zjazd z 1933 roku: choć przybyło nań pół miliona uczestników, na tle kolejnych pięciu był stosunkowo skromny. Megalomańskie plany architektoniczne Hitlera, mające przyćmić dokonania klasyków, jeszcze nie zostały zrealizowane (wiele nigdy nie zostanie), zjawiło się też mniej cudzoziemskich prominentów niż w latach późniejszych. Korespondent „Observera" w Berlinie został zaproszony na uroczystą premierę „Zwycięstwa wiary", która odbyła się 3 grudnia 1933 roku. W artykule zatytułowanym „Hail Cezar" opisał ją jako „długą apoteozę w duchu Cezara, gdzie Hitler odgrywa rolę tego ostatniego, a wojska występują w charakterze rzymskich niewolników". Radził, by film został szeroko rozpowszechniony za granicą, tak aby „lepiej pojąć stan odurzenia, który obecnie rządzi Niemcami". Jak się okazało, ów dziennikarz był jednym z niewielu cudzoziemców, którzy obejrzeli dokument, gdyż kilka miesięcy później Hitler nakazał zniszczenie wszystkich kopii. Powodem była kluczowa rola, jaką odegrał w filmie Ernst Röhm, przywódca SA i najbliższy wówczas współpracownik Hitlera. Dziesięć miesięcy później już nie żył: padł ofiarą wewnętrznych przepychanek o władzę, które sięgnęły zenitu 30 czerwca 1934 roku, w noc długich noży, gdy pod zarzutem knucia przeciw Hitlerowi wymordowano dziesiątki nazistów. Kopię „Zwycięstwa wiary" odkryto w Wielkiej Brytanii dopiero w latach dziewięćdziesiątych.