Kto czytał „Pustynię miłości" Claude'a Mauriaca, „Adriannę Mesurat" Juliena Greena czy „Pod słońcem Szatana" Georges'a Bernanosa, wie, co mam na myśli. A jeśli ktoś jeszcze nie poznał tych znakomitych powieści, to mam nadzieję, że lektura „Donikąd" zaprowadzi go właśnie do nich.
W powieści pisarza z Wrocławia mamy historię innego pisarza o imieniu Bruno, świetnie wykształconego i pochodzącego z bardzo bogatej rodziny. Koleś ten z zapamiętałością godną dandysa pragnie napisać powieść, ale wciąż mu nie wychodzi. Dlaczego? Pewnie po prostu nie ma o czym pisać, więc w przerwach między twórczymi mękami oddaje się kopulacji z ponętną pracownicą wielkiej korporacji o idiotycznym imieniu Maura („Choć Maura ma nieprzeciętny intelekt i prawdopodobnie niejedno do powiedzenia, nasz dialog sprowadza się do wymiany spostrzeżeń na temat wspólnie obejrzanych filmów i opróżnionych butelek"). Pewną zmianę w życiu bohatera zwiastuje powieść autorstwa niejakiego Daremo Inaia, którą pewnego dnia Bruno kupuje na podwrocławskim pchlim targu. Rozpoczyna śledztwo dotyczące autora, z którego jednak niewiele wynika, bo Inaia nie ma w sieci, na książce brak informacji o wydawcy. Bruno najbardziej jednak jest zafrapowany jej treścią zawierającą przygody Utaguriego podróżującego po krainie Gen'ei. Czasem ma wrażenie, że sam przenika na karty książki, że fabuła bierze go we władanie.
Drugim wątkiem powieści są losy Sophie, dziewczyny z Nowego Jorku, pogrążonej w kontemplacji gorliwej katoliczki, córki nie całkiem normalnej matki i zakochanego w niej na zabój Chorwata. W rozdziałach jej poświęconych Czerski odwołuje się do Thomasa Mertona. I słusznie, bo ten amerykański trapista jak nikt inny oddał w swoich niezwykłych książkach religijną tęsknotę dotkniętego totalitaryzmem i konsumpcją współczesnego człowieka. Pojawia się też słynna już dziś wrocławianka św. Teresa Benedykta od Krzyża, czyli Edyta Stein, której rodzinny dom we Wrocławiu co roku przyciąga wciąż nowe osoby pragnące się zmierzyć z fenomenem świętości.
Chcecie więcej? Dodam tylko, że akcja rozgrywa się również w Hiszpanii i czeskiej Pradze. Bruno przeżywa katusze dręczony przez Kaduka (rozdwojenie jaźni? demon?). Sophie zostaje służącą gwiazdy filmowej, o której w Wielkim Jabłku krążą makabryczne plotki (ponoć dokonała aborcji w piątym miesiącu ciąży). A zatem debiut naprawdę obiecujący. Czekam na kolejną książkę Konrada Czerskiego, w której, mam nadzieję, starannie będzie unikał zdań w rodzaju: „Tego dnia jesień narzuciła na siebie płaszcz koloru rdzy i owinęła się mroźnym szalem".