Kto czytał „Pustynię miłości" Claude'a Mauriaca, „Adriannę Mesurat" Juliena Greena czy „Pod słońcem Szatana" Georges'a Bernanosa, wie, co mam na myśli. A jeśli ktoś jeszcze nie poznał tych znakomitych powieści, to mam nadzieję, że lektura „Donikąd" zaprowadzi go właśnie do nich.
W powieści pisarza z Wrocławia mamy historię innego pisarza o imieniu Bruno, świetnie wykształconego i pochodzącego z bardzo bogatej rodziny. Koleś ten z zapamiętałością godną dandysa pragnie napisać powieść, ale wciąż mu nie wychodzi. Dlaczego? Pewnie po prostu nie ma o czym pisać, więc w przerwach między twórczymi mękami oddaje się kopulacji z ponętną pracownicą wielkiej korporacji o idiotycznym imieniu Maura („Choć Maura ma nieprzeciętny intelekt i prawdopodobnie niejedno do powiedzenia, nasz dialog sprowadza się do wymiany spostrzeżeń na temat wspólnie obejrzanych filmów i opróżnionych butelek"). Pewną zmianę w życiu bohatera zwiastuje powieść autorstwa niejakiego Daremo Inaia, którą pewnego dnia Bruno kupuje na podwrocławskim pchlim targu. Rozpoczyna śledztwo dotyczące autora, z którego jednak niewiele wynika, bo Inaia nie ma w sieci, na książce brak informacji o wydawcy. Bruno najbardziej jednak jest zafrapowany jej treścią zawierającą przygody Utaguriego podróżującego po krainie Gen'ei. Czasem ma wrażenie, że sam przenika na karty książki, że fabuła bierze go we władanie.