Trydenckie rekolekcje

Trydent jest niedużym miastem, wielkości Nowego Sącza lub Łomży, ale do dzisiaj waży na życiu miliardów chrześcijan i formie katolickiego Kościoła. Niedawno minęło 450 lat od zakończenia doniosłego, może najważniejszego, soboru.

Aktualizacja: 18.01.2015 12:26 Publikacja: 18.01.2015 12:00

„Gody w Kanie Galilejskiej” Paolo Veronese: na tę ucztę 130 osób nie wpuszczono by rybaków

„Gody w Kanie Galilejskiej” Paolo Veronese: na tę ucztę 130 osób nie wpuszczono by rybaków

Foto: Wikipedia

Jeśli dzisiaj Polak zajrzy do Trydentu, to pewnie jakiś narciarz, bo miasto leży przy autostradzie ku przełęczy Brenner, na trasie do starego kurortu Bormio albo sławnej z kilkusetkilometrowych tras Doliny Słońca. Zresztą, najpewniej nie skorzysta z okazji, bo Dolomity czekają, a Trydent nie należy do najatrakcyjniejszych miast włoskich. Wiadomo, Italia to wyspa wszelkich skarbów, więc konkurencja jest mordercza.

Miasto dopiero po I wojnie światowej zostało przyłączone do zjednoczonych Włoch. Zaczynało karierę jako osada celtycka w czasach, kiedy Gallowie – jak Rzymianie nazywali Celtów – zajęli nizinę Padu i górskie doliny w Alpach. Stanowili wtedy największe i najpotężniejsze plemię Europy, przed którym drżeli zarówno Grecy, jak i Etruskowie oraz Rzymianie. Do dziś można wyczytać u Liwiusza przerażenie ostatnich obrońców Kapitolu – jedynego wzgórza, które się ostało po zdobyciu i złupieniu Rzymu w 390 roku przed naszą erą. Ale plemię Romulusa nie dało za wygraną i w 222 roku przed Chrystusem osada nosiła już nazwę Tridentum.

700 lat później, kiedy upadło cesarstwo, miasto należało do kolejnych barbarzyńców: Ostrogotów, następnie Longobardów, których z kolei pobił Karol Wielki. Frankijskie miasto w 952 roku zostało przyłączone do księstwa Bawarów, a od 1027 roku było niezależnym państewkiem biskupim. Nie na długo. Habsburgowie w 1363 roku przyłączyli całą prowincję do swoich posiadłości i miasto pozostało austriackie przez 550 lat, mimo krwawo stłumionej rebelii w czasie Wiosny Ludów, a potem próby przyłączenia do Włoch.

Podmuch wiary

To dlatego katedra bardziej przypomina germańskie surowe budowle niż kolorowo roześmiane kościoły Włoch, a wieżę wieńczy barokowa cebulka, typowa dla Austrii, Bawarii czy Polski. Ale jednocześnie czyż surowe ściany fasady, której jedyną ozdobą jest nieproporcjonalnie wielka rozeta, nie przypominają rozwiązań znanych z San Zeno w Weronie? To przecież romański i gotycki standard, od Hiszpanii po Polskę, od Anglii po Sycylię. A boczne wejścia czyż nie są niemal identyczne z tymi w Bergamo czy Ferrarze? Także niewielka galeryjka to znak, że zanim nastała austriacka władza, budowali tu lombardzcy kamieniarze.

Kamienne okno katedry nie przypomina mistycznej róży, lecz koło ognistego rydwanu, na którym Eliasz uniósł się do nieba. Porównanie stosowne w miejscu, gdzie mimo przeciwności losu Duch Święty natchnął soborowych ojców do naprawy Kościoła. W ostrej walce na miecze i na słowa, jaka miała miejsce między protestantami i katolikami, Trydent zyskał niejedną łatkę, a raczej czarny piar. Ale dla istnienia katolicyzmu był warunkiem przetrwania i oznaczał odrodzenie Kościoła, które zaczęło się jeszcze przed wystąpieniem Lutra. Po prostu powszechne zgorszenie wywoływał styl życia i mentalność hierarchii, która nie różniła się od świeckich możnowładców.

„Przede wszystkim należy wyznać, że te wszystkie przeciwności i prześladowania kościoła i służebników bożych słusznym wyrokiem Boskim spadły na Kościół i sługi jego z powodu grzechów, zgorszeń i złych obyczajów kapłanów i biskupów, dalej z powodu ich próżności i zbytniej chciwości. Oni to zapomniawszy swego powołania, zapomniawszy swej przysięgi i swego obowiązku pasterskiego, niepomni na Boga, niepomni na potępienie i surowy sąd Boski, odłożywszy na bok wszelką wstydliwość i jakby głusi na obmowę i języki ludzkie, prowadzą życie rozwiązłe, w zbytku i ucztowaniu, w cielesnych pożądliwościach i lubieżnych myślach, zaniedbując swe obowiązki kapłańskie, a brudnym zyskom oddani, uprawiają interesy" – to nie jest fragment oszczerczej kampanii heretyków, lecz fragment „Instrukcji kapituły krakowskiej" na synod piotrkowski w roku 1551 r.

Nie trzeba posiadać żadnej wiedzy historycznej, bo wystarczy przeczytać zakazy i nakazy soboru, by się domyślić stanu ówczesnego Kościoła. No bo o czym świadczy to, że sobór nakazał biskupom rezydować stale w swoich diecezjach, regularnie je wizytować oraz odbywać co roku synody diecezjalne? Dlaczego zabronił gromadzenia w jednej ręce stanowisk kościelnych, wydał dekrety mające na celu uzdrowienie działalności kolegium kardynalskiego, kapituł, zakonów, kleru świeckiego? Czy nakaz zakładania w każdej diecezji seminariów duchownych coś mówi o poziomie wykształcenia kleru? Inna rzecz, że ubocznym skutkiem lepszego zarządzania było ograniczenie władzy biskupów i centralizm, co znalazło odzwierciedlenie w rozbudowie kurii rzymskiej i władzy papieża. Kolegialność zarządzania Kościołem przywrócił dopiero II Sobór Watykański.

Na ogół zwraca się uwagę na polityczne i społeczne perturbacje, które spowodowały, że sobór zbierał się kilka razy, że niemal nie doszedł do skutku, że wzięła w nim udział zaledwie garstka biskupów, że z powodu przeciwności trwał z przerwami lat 18, a w jego trakcie zmarło pięciu papieży. Stoję na wielkim placu katedralnym, widzę niewielkie miasteczko i rozumiem, dlaczego historycy podkreślają logistyczne kłopoty tego przedsięwzięcia. Wszak brakowało zaopatrzenia i ceny poszybowały w górę ponad Alpy, a dla uczestników oraz ambasadorów i ich licznej służby nie wystarczało mieszkań. A jak pomyślę o ówczesnej higienie, to jestem pewien, że tylko opieka boska zagrodziła drogę epidemii. Ale dla katolika ważne jest coś ponad socjologiczno-politologiczne kwestie: wielki poryw wiary. Wbrew świeckim okolicznościom. Eliasz i jego ognisty rydwan nie zostały przywołane przypadkiem.

Świętość i świeckość sztuki

Sobór w swych zaleceniach domagał się od artystów, aby dzieła religijne powściągały indywidualną inwencję twórczą w sensie dowolności przedstawień i by kierowały się zasadami wiary, a nie własnymi upodobaniami. Chodziło o to, by artysta przedstawiał historię świętą w sposób jasny i zrozumiały od pierwszego wejrzenia, by nie mieszał wątków biblijnych z mitologicznymi, a przede wszystkim zachował stosowność. Ta ostatnia oznaczała, że na przykład nie należy malować w kościele sponsorów jako uczestników historii świętej albo roznegliżowanych postaci.

Renesansowe malarstwo florenckie, na przykład Ghirlandaia, daje dziesiątki przykładów na malowanie całej rodziny bogatych patrycjuszy jako otoczenia – dajmy na to – narodzin św. Jana czy Matki Boskiej. Zalecenie ojców soborowych wymagało od dzieł religijnych oddziaływania uczuciowego, krzepienia wiary i pomocy w wyobrażeniu sobie tajemnicy, a nie popisów inwencji czysto malarskich, „aby nie pojawiało się nic świeckiego ani niegodnego, bo Domowi Bożemu przystoi świętość".

W przewodniku po północnych Włoszech Pascala można wyczytać, że jedną z atrakcji Pinakoteki di Brera w Mediolanie jest obraz Veronese'a „Uczta u faryzeusza Szymona", który doprowadził do przesłuchania artysty przez Święte Oficjum. „Inkwizytorzy zaprotestowali przeciwko umieszczeniu na płótnie o treści religijnej niestosownych, ich zdaniem, dokazujących zwierząt i dzieci". Dalej przewodnik powiada, że w sąsiedniej sali można zobaczyć „Pietę" namalowaną przez Tintoretta, „bardziej pasującą do obowiązującej wtedy konwencji", ponieważ „przedstawia scenę bolesnego skupienia i rozpaczy nad ciałem Chrystusa".

Cytuję te zdania na dowód kompletnego braku rozeznania, czym jest dzieło religijne i jaką pełni funkcję, bez względu na aktualną konwencję. Pomijam też kwestię, że inkwizytorzy nie wtrącali się do malowania czegokolwiek na obrazie, który nie był przeznaczony do celów kultu. Faktem jest, że protokół przesłuchania się zachował i należy do obowiązkowych lektur historyków sztuki jako dowód na obskurantyzm Kościoła i inkwizycyjną opresję. Nie jest przypadkiem, że po raz pierwszy w polskiej literaturze tekst zacytował Tadeusz Breza w „Spiżowej bramie", zapomnianej już dzisiaj, a niegdyś sztandarowej pozycji literatury demaskującej potworności Watykanu:

Inkwizytor: Czy w Wieczerzy Pańskiej namalowaliście osoby towarzyszące?

Veronese: Tak, Panie.

I: Jakie to osoby i co każda z nich czyni?

V: Gospodarz gospody, Szymon, poza tym kucharz, którego wyobraziłem, jakby tam przyszedł z własnej ochoty, żeby zobaczyć, czy wszystko jest w porządku przy stole.

Z odpowiedzi wynika, że malarz pobożnych scen nie wie, gdzie odbyła się Ostatnia Wieczerza, podczas której została ustanowiona Eucharystia, i myli ją z wieczerzą u faryzeusza Szymona! Następnie odpowiada na pytanie, jakie jeszcze inne uczty namalował, więc wymienia obrazy wykonane na zamówienie zakonników w Weronie, Wenecji, Padwie i innych miejscach, wyraźnie nie rozróżniając scen biblijnych.

Inkwizytor: Co oznacza wyobrażenie człowieka, któremu cieknie krew z nosa w tej Wieczerzy, którą wykonaliście w Santi Giovanni e Paolo?

Veronese: Przedstawiłem w tej postaci sługę, który się tam zjawił i któremu, z powodu jakiegoś wypadku, cieknie krew z nosa.

I: A co oznaczają ci zbrojni ludzie ubrani na sposób niemiecki, z halabardami w ręku?

V: My, malarze, pozwalamy sobie na taką samą swobodę jak poeci i jak błaznowie, więc namalowałem tych dwóch halabardników, tego, który pije, i tego, który je w pobliżu kamiennych schodów. Zostali tam umieszczeni w celu pełnienia jakiejś usługi, wydawało mi się bowiem, że gospodarz, który – jak mi mówiono – był człowiekiem znaczącym i bogatym, winien był posiadać taką służbę.

I: A czemuście namalowali na tym płótnie tego człowieka ubranego jak błazen z papugą na dłoni?

V: Dla ozdoby, jak to jest we zwyczaju.

Tu inkwizytor ma wyraźnie dość i pyta z rozpaczą malarza-katolika: „Jak myślicie, kto naprawdę brał udział w tej Wieczerzy?". I otrzymuje odpowiedź, że obraz jest duży, więc dlatego poza Chrystusem i apostołami malarz zapełnił je „postaciami wedle własnego pomysłu".

Ewangeliczny folksdojcz

Po skutkach można poznać, że afera nie była aż tak straszna i malarz specjalnie nie bał się inkwizytorów. Monika Małkowska, pisząca w „Plusie Minusie" o sztuce, opisała przed laty zdarzenie w konwencji felietonowo-zabawowej: „Dlaczego Paolo Veronese u szczytu powodzenia stanął przed świętą inkwizycją? Za „Ostatnią wieczerzę" wyobrażoną z dezynwolturą, na jaką sobór trydencki zgody nie dawał. Rok 1573, Veronese na dywaniku. Trochę spięty, ale ogólnie raczej rozbawiony sytuacją. Przecież braciszkowie z klasztoru San Giovanni e Paolo obraz gigant (555 x 1280 cm, prawie „Panorama Racławicka") przyjęli, zapłacili, z zachwytu cmokali. A tu srodzy sędziowie biorą na spytki: dlaczego w scenie uczestniczy czarnoskóry; po co tam karły, żołnierze w strojach niemieckich, sługa dłubiący w zębach? (...) Zapada wyrok – malarz ma poprawić dzieło na koszt własny w terminie trzech miesięcy, tak aby »zgodny był z Ostatnią Wieczerzą Pańską«. Artysta znajduje lepsze rozwiązanie: niczego nie zmienia, poza tytułem. Wyżej wymienione osoby w „Uczcie w domu Lewiego" nikogo nie rażą. (...) Przywołuję, żeby skandal wokół Doroty Nieznalskiej osadzić w historycznym kontekście. Ku chwale skandali".

Cóż. Różne bywają wrażliwości i różne pragnienia chwały. Dobrze wiemy, z czego i z kogo nie wolno szydzić pod groźbą zostania obskurantem, ale w żadnym wypadku nie chodzi o religię. Gdyby ukrzyżować jeden z eleganckich kapeluszy Moniki Małkowskiej, moja koleżanka po piórze na pewno poczułaby się bardziej urażona sponiewieraniem jej garderoby. Co zaś do uczty u celnika Mateusza, którego Ewangeliści nazywają rodowym imieniem Lewi, to wyjście było taktowne, choć wydaje się, że przepych w domu poborcy podatkowego jest nieco przesadny, nawet jak na pracownika okupacyjnej skarbówki.

Jak wiemy, Mateusz, zanim został powołany i stał się apostołem, wysługiwał się okupacyjnym władzom rzymskim i obdzierał ze skóry swych współbraci; mówiąc obrazowo – był kimś w rodzaju folksdojcza. A skoro mowa o „historycznym kontekście" i jego dzisiejszych sensach, to ci halabardnicy są Niemcami, czyli luteranami... To tak, jakby dzisiaj w kijowskim klasztorze namalować „Ostatnią wieczerzę" obstawioną przez żołnierzy w rosyjskich mundurach.

Z tekstu protokołu można się domyślić, że – wbrew przewodnikowi – rozmowa nie dotyczy żadnego z dwóch obrazów z mediolańskiej Brery, lecz dzieła wiszącego w weneckiej Gallerie dell'Accademia. Veronese, który na pewno był lepszym malarzem niż chrześcijaninem, namalował kilka scen rodzajowych przedstawiających wystawne uczty zamożnych Wenecjan jako „Ostatnią wieczerzę", „Ucztę u faryzeusza Szymona", „Ucztę w domu Lewiego", „Gody w Kanie Galilejskiej".

Te wielkie rozmiarami obrazy pysznią się wystawnością modnych wtedy strojów, suto zastawionymi stołami pełnymi wykwintnych potraw oraz pełnymi przepychu wnętrzami godnymi Lukullusa. Tak zwana treść religijna nie była istotna i ginęła w dekoracyjności płócien. Ojcowie soborowi starali się, by tego rodzaju produkcje, przeznaczone na ogół do klasztornych refektarzy, zawierały jakąś treść religijną. A w tym wypadku chodziło o jeden z najważniejszych sakramentów Kościoła i przedmiot sporu z protestantami o realną obecność Chrystusa w Eucharystii.

Eucharystia, luteranie i fizyka kwantowa

Pewnie nigdy nie zrozumiałbym subtelnej różnicy między luterańskim a katolickim rozumieniem obecności Chrystusa w Eucharystii, gdyby nie Joseph Ratzinger. Obecny papież emeryt nie jest zwyczajnym teologiem. Potrafi pisać o tajemnicach wiary językiem pięknym i jasnym, bez nadużywania filozoficzno-teologicznej terminologii, jaka musi zagłuszyć rozumienie prawd wiary. Czytam 11. tom jego „Dzieł wszystkich", poświęcony liturgii, i wszystko staje się jasne. Dlaczego jednym z najważniejszych kanonów soboru trydenckiego była kwestia Eucharystii i o co w tym sporze chodziło?

Zwingli sprowadził sakramenty do zwykłych symboli, ale Kalwin próbował wrócić do nauki św. Augustyna. Tyle że – jak przytomnie zauważa Ratzinger, a zdanie to w różnych wariantach pojawi się u niego jeszcze wielokrotnie – „okazuje się, że właśnie jego próba dowodzi, iż proste odnoszenie się do przeszłości nie jest możliwe. Nie można pominąć tysiącletniej historii, nie można się cofnąć do epoki, w której nie było jeszcze później zaistniałych problemów". Dla Kalwina Jezus przez Wcielenie i Wniebowstąpienie znajduje się przede wszystkim po prawicy Ojca, w niebie, a nie na ołtarzu, ponieważ jest także człowiekiem, a więc nie może być wszędzie jednocześnie. Czym więc jest Eucharystia? Aktem podniesienia serca człowieka przez Ducha Świętego – takim samym jak czytanie Biblii, słuchanie kazania czy modlitwa. W ten sposób zatraca się odrębność sakramentu.

Luter z kolei miał problem z pojęciem substancji i kwestią przeistoczenia chleba i wina w Ciało Chrystusa, czyli transsubstancjacją, mówiąc językiem klasycznej metafizyki. On także chciał pominąć filozoficzną terminologię średniowiecza i wrócić do prostoty Biblii. Miał za złe scholastykom intelektualną samowolę, która zaciera czystość wiary i narzuca jej filozoficzne kategorie, jakie nie przystają do rzeczywistości religijnej.

Skończyło się na odrzuceniu adoracji, sprzeciwie wobec przechowywania Eucharystii oraz zarzutach, że kult jej poświęcony – na przykład Boże Ciało – nie jest kultem Boga, lecz bożka. Kłopoty wzięły się z terminologicznego nieporozumienia i zbyt bliskiego związku klasycznej fizyki z metafizyką. Pojęcie substancji należy do dualistycznej wizji świata przyjmującej, że każdy byt składa się z materii oraz formy i jest w gruncie rzeczy terminem metafizycznym, a nie fizycznym. Tymczasem przeistoczenie dotyczy nie tego, co się ukazuje, czyli zjawisk, ale tego, co nigdy nie może się ukazać, bo dokonuje się poza obszarem fizykalnym, poza rzeczywistością ujmowaną zmysłami. „Mówiąc zupełnie jasno  – pisze Joseph Ratzinger – znaczy to, że z fizycznego i chemicznego punktu widzenia w ofiarowanych darach absolutnie nic się nie zmienia, nawet w wymiarze mikroskopijnym". Chodzi przecież o rzeczywistość duchową, a nie materialną.

Kiedyś studiowałem fizykę, więc wiem, że problem transsubstancjacji skomplikował się w wieku XX. Kategorie substancji i przypadłości, używane za Arystotelesem przez św. Tomasza z Akwinu i innych scholastyków, nie znajdują odzwierciedlenia we współczesnej fizyce. Obawiam się tylko, że w codziennym rozumowaniu nadal pojmujemy fizykalną rzeczywistość klasycznie, jak dwa i pół tysiąca lat temu, kiedy Arystoteles przechadzał się w Gaju Akademosa. Tak samo jak na co dzień posługujemy się geometrią euklidesową.  Bo też, prawdę rzekłszy, prowadząc samochód, nie możemy się stosować do aksjomatów Gaussa lub Łobaczewskiego bez spowodowania wypadku na drodze.

Wszyscy, którzy uwierzyli w medialny obraz „pancernego kardynała", muszą doznać szoku, czytając jego dzieła teologiczne oraz wypowiedzi jako papieża. Na jednej z audiencji generalnych w 2008 roku Benedykt XVI uznał, że kość niezgody między luteranami a katolikami w sprawie „usprawiedliwienia przez wiarę" daje się przezwyciężyć, pod warunkiem, że nie przeciwstawia się wiary miłości. Luter wyostrzył Pawłowe silne przeciwstawieniu się starotestamentowej idei usprawiedliwienia przez wypełnianie Prawa: „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił" (Ef 2, 8–9).

Obopólne zacietrzewienie, charakterystyczne dla wszelkich sporów, przywiązanie do aktualnie obowiązujących pojęć filozoficznych, a także zrozumiała podejrzliwość Lutra wobec duchowieństwa doprowadziły go do odrzucenia wartości uczynków, których przecież nie musi się traktować jako przyczyny, ale konsekwentną odpowiedź na darmo otrzymaną łaskę przebaczenia. Dobrze, że nie poszedł, jak Kalwin, w kierunku predestynacji. Wizja człowieka jako marionetki w ręku Boga jest zbyt obraźliwa.

Dla Boga, oczywiście.

Autor jest doktorem nauk humanistycznych, wykładowcą Akademii Ignatianum w Krakowie, redaktorem serii Biblioteka Pana Cogito. W PRL był działaczem opozycyjnym, jednym  z założycieli Studenckiego Komitetu Solidarności w Krakowie, redaktorem „Tygodnika Solidarność"

Plus Minus
Kataryna: Karol Nawrocki okazał się Mejzą
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku