W ciągu całej mojej pracy zawodowej miałem wiele okazji, by zetknąć się twarzą w twarz z ofiarami antychrześcijańskiej przemocy i prześladowań. Poznałem uciekinierów z Syrii, którzy przyszli nad brzeg Morza Śródziemnego w Bejrucie na papieską mszę pod gołym niebem. Ludzie ci nie mieli pojęcia, czy kiedykolwiek wrócą do domu. Desperacko pragnęli jednak przekazać Zachodowi swoją wiadomość: „Nie zapomnijcie o nas!". Byłem w ruinach wysadzonego kościoła w Nigerii i rozmawiałem z pastorem Jamesem Wuye. Kiedyś prowadził on chrześcijańskie bojówki do boju z muzułmanami. Stracił przy tym prawą rękę. Dzisiaj razem z nigeryjskim imamem propaguje pokój i pojednanie. Odwiedzałem probostwa w Europie Wschodniej, by wysłuchiwać opowieści chrześcijańskich duchownych. Prawosławni i katolicy opisywali swoje przeżycia w sowieckich gułagach. Niektórzy z tych kapłanów wciąż nosili na ciele ślady tamtych czasów. Utykali na strzaskane nogi, kasłali z powodu niewyleczonych chorób, ich palce pokryte były guzowatymi naroślami, bo dłonie, które udzielały błogosławieństw, zostały połamane. Rozmawiałem z młodą dziewczyną, katoliczką obrządku chaldejskiego, która uciekła z Iraku. Na imię miała Fatima. Udało jej się przeżyć oblężenie bazyliki Najświętszej Marii Panny w Bagdadzie 31 października 2010 roku. Ocaliła życie, bo udawała zmarłą. Przykryła się ciałami dwojga swoich chrześcijańskich przyjaciół i godzinami czekała, aż kościół zostanie odbity z rąk bojówkarzy. Wiedziała, że może w każdej chwili zginąć. (...)
Najbardziej prześladowani
Patrząc wstecz, nieraz trudno określić, skąd konkretnie przyszła inspiracja do napisania książki. Ja jednak jestem w stanie dokładnie określić moment, kiedy pierwszy raz rozważałem prześladowania chrześcijan jako temat na książkę. Było to podczas rozmowy z kardynałem Timothym Dolanem z Nowego Jorku, którą odbyłem w 2009 roku. Kardynał powiedział wtedy, że chrześcijanie być może nie dojrzeli jeszcze, aby stanąć twarzą w twarz z problemem, ponieważ nie mają swojej „literatury holokaustu". Miał na myśli to, że chrześcijanom nie opowiada się historii o nowych męczennikach tak, jak żydowscy autorzy pisali o okropieństwach Zagłady. Niniejsza książka jest moim skromnym wkładem w zbudowanie chrześcijańskiego gatunku poświęconego takim opowieściom.
Większość mieszkańców Zachodu nie zdaje sobie sprawy z wydarzeń, o których tu mowa – z globalnej wojny z chrześcijanami. Nie mówimy tu o metaforycznie ujętej „wojnie z religią" w Europie i Stanach Zjednoczonych. Bitwy tamtej wojny rozgrywają się na polu symboliki – toczą się na przykład o to, czy wypada zbudować bożonarodzeniową szopkę przed gmachem sądu. Właściwa wojna ma jednak postać wzbierającej fali ucisku w majestacie prawa, społecznych prześladowań i bezpośredniej fizycznej przemocy, których ofiarą padają przede wszystkim chrześcijanie. Jakkolwiek wydaje się to sprzeczne z intuicją i popularnymi stereotypami przedstawiającymi chrześcijaństwo jako potężną i nieraz opresyjną siłę społeczną, to właśnie jego wyznawcy są najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie. Nowi męczennicy zbyt często cierpią w milczeniu. (...)
Tortury w Me'eter
Obóz wojskowy i więzienie Me'eter położone na erytrejskiej pustyni, z dala od wybrzeża Morza Czerwonego, to odpowiednie miejsce, by rozpocząć naszą opowieść. „Znakiem firmowym" więzienia jest przetrzymywanie osadzonych w zwykłych kontenerach transportowych, 11,5 na 12 metrów. W środku umieszcza się tylu więźniów, że zazwyczaj mogą oni tylko z trudem usiąść, nie mówiąc o leżeniu. Metalowe wnętrze sprawia, że pustynne warunki – nocne zimno i żar za dnia – stają się jeszcze bardziej dolegliwe. Kiedy słońce stoi w zenicie, temperatura wewnątrz kontenera sięga 46 stopni lub nawet więcej. Jeden z więźniów, którzy mieli szczęście zostać zwolnieni po złożeniu wymuszonych zeznań, opisał kontenery jako „wielkie piekarniki do ludzi". Ponieważ więźniowie dostają niewiele wody, nieraz piją własny pot i mocz, aby pozostać przy życiu. Kiedy osadzonych wypuszcza się z „cel", są zmuszani do bezsensownych zajęć, takich jak liczenie w południe ziarenek piasku na pustyni. Wielu z nich umiera z powodu udarów i odwodnienia. W kontenerach nie ma toalet, wyłącznie wiadra, z których wylewają się odchody, przez co więźniowie narażeni są też na cholerę i dyfteryt. Uwięzieni nie mają kontaktu z rodzinami i przyjaciółmi. Nie mają przedstawicieli prawnych ani opieki medycznej.
Tortury w Me'eter (nazwa zapisywana jest też jako Meiter lub Mitire) obejmują klęczenie na pniaku, podczas kiedy kaci uderzają w podeszwy stóp gumowym wężem; wieszanie za ręce i pozostawianie na słońcu, nieraz na dwie doby lub dłużej; zmuszanie do chodzenia boso po kamieniach i cierniach, przy czym za zbyt wolne poruszanie się czeka bicie. Ci, którzy przeżyli, opowiadają, że nadużycia seksualne również są na porządku dziennym. Więzienie Me'eter zostało otwarte w 2009 roku przez jednopartyjny reżim Erytrei, kontrolowany przez Ludowy Front na rzecz Demokracji i Sprawiedliwości, który wciąż trzyma się mocno pomimo udokumentowanych okrucieństw. Depesze dyplomatyczne ujawnione w 2011 roku przez portal WikiLeaks wspominają, że amerykańscy urzędnicy rozmawiali z uciekinierami z erytrejskich obozów koncentracyjnych i przekazali raporty do Departamentu Stanu.
Oto jak jedna z ocalałych opisuje noc wewnątrz kontenera. Jest to fragment książki, która ukazała się w 2009 roku: „Zapala się pojedyncza świeczka, jej płomień ledwo rozświetla ciemności. Świece nigdy nie palą się dłużej niż dwie godziny po zamknięciu drzwi; nie ma dość tlenu, by podtrzymać płomień. Powietrze jest gęste i ma metaliczny posmak, bez przerwy czuć smród wiadra w rogu i zapach stłoczonych, niemytych ciał. Choć w środku jest tak wielu ludzi, wnętrze jest lodowate".