Dominik Zdort: Jestem z „Frondy”

Lektura opublikowanego w poprzednim numerze „Plusa Minusa" była dla mnie jak podróż sentymentalna

Aktualizacja: 14.02.2015 17:07 Publikacja: 14.02.2015 00:01

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa/Ryszard Waniek

Nie tylko nie ukrywam, ale wręcz zawsze chwalę się, że byłem w tej niewielkiej grupie, która pod przywództwem Grzegorza Górnego, Witolda Paska i Rafała Smoczyńskiego, w 1994 roku, wymyślała „Frondę". Jestem dumny, że w pierwszym numerze pisma byłem autorem tekstu zatytułowanego „Barbaryzm labudyzm".

Opisywałem w nim, na przykładzie Barbary Labudy, prominentnej wówczas posłanki Unii Wolności, sposób uprawiania polityki przez ludzi, którzy „nie mają w żadnej sprawie wątpliwości – stali się wszystkowiedzącymi i nieomylnymi niby bogowie i boginie". Nie znałem wtedy Labudy, a kiedy w mojej obecności komplementował ją jeden z ważnych polityków ZChN, uznałem, że doznał umysłowego zaćmienia. U mnie ideologia, jaką „wyznawała", i sposób, w jaki wypowiadała swoje opinie, wywoływały obrzydzenie.

Ciąg dalszy tej historii to początek roku 1996. Mniej więcej półtora roku po wydaniu pierwszej „Frondy" jako reporter polityczny przez krótki czas zajmowałem się działalnością Aleksandra Kwaśniewskiego, wybranego wtedy na prezydenta. A w jego kancelarii ministrem była Barbara Labuda. Nie przywiązywałem do tego wagi, szczerze mówiąc, byłem przekonany, że ważna pani minister nie zna mojego tekstu, w którym posłużyłem się w tak złośliwy sposób jej nazwiskiem, podejrzewałem, że nie wie ani o istnieniu Zdorta, ani o istnieniu „Frondy", która była jednak pismem mocno niszowym.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy po jednej z konferencji prasowych Kwaśniewskiego Labuda ruszyła w moim kierunku, przepychając się wśród dziennikarzy. Dopadła mnie, objęła ramieniem i zakrzyknęła ze śmiechem do fotoreporterów: – Róbcie nam zdjęcia, żeby skompromitować redaktora Zdorta!

Do dziś żałuję, że nie poprosiłem wtedy żadnego z fotoreporterów o odbitkę. Barbara Labuda – niezależnie od swoich mało cywilizowanych przekonań – okazałą się ujmującą osobą. Kilka spotkań z czasów jej pracy w Pałacu Namiestnikowskim wywarło na mnie pozytywne wrażenie. I – co było niesłychanie dla mnie ważne – znała „Frondę".

Bo fakt, że byłem kiedyś związany z „Frondą", że byłem w jej pierwszym, „tym prawdziwym" zespole redakcyjnym, to wizytówka, jaką zawsze chciałbym się posługiwać. Ten kwartalnik mnie ukształtował, jestem dziś nieporównanie bardziej „frondowy" niż w czasach, kiedy do „Frondy" pisywałem.

Choć korkociągi, w które wpadała „Fronda" w czasach, gdy nie było w niej nikogo z pierwszego zespołu, nieco mnie konsternowały.

Wkurzyło mnie, że osobą wybraną do prowadzenia niedawnego rocznicowego spotkania „Frondy" był prezenter telewizyjny, który nie tylko z kwartalnikiem nigdy nie miał nic wspólnego, ale w czasach, gdy my zakładaliśmy „Frondę", układał playlisty w skrajnie lewackim wówczas Radiu  RMF FM.

Zdziwiło mnie też, że obecni redaktorzy pisma usiłowali odciąć się od dawnej tradycji, dorzucając do tytułu słówko „Lux". To ostatnie wydarzenie zresztą może nie jest powodem do zmartwienia – bo choć „Fronda. Lux" sympatycznych skądinąd i niegłupich hipsterów bywa w pewien sposób interesująca, to z pierwowzorem niewiele ma wspólnego.

Dlatego poświęciłem ostatnio całe pół godziny, aby w saloniku prasowym odnaleźć pierwszy numer nowej „Frondy" – miesięcznika redagowanego znów przez Grzegorza Górnego. I od razu przeczytałem pismo od deski do deski. Z satysfakcją odnalazłem wiele śladów tej „Frondy" z połowy lat 90.: przede wszystkim spojrzenie na życie codzienne i popkulturę przez pryzmat konserwatywnych przekonań. Czyli to, czego niemal nie widać na polskim rynku medialnym.

Jeśli zaś czegoś w nowym miesięczniku mi brak, to pazura – radykalizmu i prowokacji, które były znakiem firmowym pisma u jego zarania. Tego wszystkiego, co kryje się pod tajemniczym słowem „transgresja".

Chociaż może to i lepiej. Bo na polu katolickiej transgresji trudno dziś komukolwiek konkurować z papieżem Franciszkiem.

Nie tylko nie ukrywam, ale wręcz zawsze chwalę się, że byłem w tej niewielkiej grupie, która pod przywództwem Grzegorza Górnego, Witolda Paska i Rafała Smoczyńskiego, w 1994 roku, wymyślała „Frondę". Jestem dumny, że w pierwszym numerze pisma byłem autorem tekstu zatytułowanego „Barbaryzm labudyzm".

Opisywałem w nim, na przykładzie Barbary Labudy, prominentnej wówczas posłanki Unii Wolności, sposób uprawiania polityki przez ludzi, którzy „nie mają w żadnej sprawie wątpliwości – stali się wszystkowiedzącymi i nieomylnymi niby bogowie i boginie". Nie znałem wtedy Labudy, a kiedy w mojej obecności komplementował ją jeden z ważnych polityków ZChN, uznałem, że doznał umysłowego zaćmienia. U mnie ideologia, jaką „wyznawała", i sposób, w jaki wypowiadała swoje opinie, wywoływały obrzydzenie.

Ciąg dalszy tej historii to początek roku 1996. Mniej więcej półtora roku po wydaniu pierwszej „Frondy" jako reporter polityczny przez krótki czas zajmowałem się działalnością Aleksandra Kwaśniewskiego, wybranego wtedy na prezydenta. A w jego kancelarii ministrem była Barbara Labuda. Nie przywiązywałem do tego wagi, szczerze mówiąc, byłem przekonany, że ważna pani minister nie zna mojego tekstu, w którym posłużyłem się w tak złośliwy sposób jej nazwiskiem, podejrzewałem, że nie wie ani o istnieniu Zdorta, ani o istnieniu „Frondy", która była jednak pismem mocno niszowym.

Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji