Pytanie: „świętość życia czy wartość życia?" jest wyrazem pewnej rozterki, z którą spotykamy się wszyscy w dzisiejszym życiu intelektualnym, filozoficznym Europy i całego świata. I myślę, że warto ją – nawet tak bardzo po amatorsku – określić, bo będziemy się z tym problemem stykali, a konsekwencje tej rozterki są daleko idące. Europa, szczególnie Europa Zachodnia, w swojej kulturze łacińskiej wysoko ceniła rozum – ratio. Był on dla nas gwarantem trafnego rozwiązywania problemów. Rozumem można dojść prawdy, rozumem można rozwiązać nasze konflikty i nasze własne problemy. I to nastawienie, które jako odpowiedź na iluminizm wybuchło z niezwykłą siłą, jest ciągle żywe.
Zawsze mieliśmy poczucie, że z emocjami należy sobie radzić, kontrolować je i panować nad nimi. Dzisiejsze czasy są oczywiście ucieleśnieniem racjonalizmu. A racjonalizm niechętnie toleruje takie pojęcia, takie wartości, takie przestrzenie myślowe, które dotyczą rzeczy z natury irracjonalnych. Takich na przykład jak wiara. Wiara, czyli Tajemnica. Z tym rozum sobie źle radzi. Rozum naturalnie chce przeniknąć Tajemnicę, czyli ją zwalczyć. I kiedy patrzymy dzisiaj na nasze zapatrywania na życie, to najpowszechniejsze jest mniemanie, że człowieczeństwo jest pewną wartością, która stanowi kontinuum, to znaczy można być bardziej albo mniej człowiekiem. Bardzo mało albo nawet bardzo dużo. To „człowieczeństwo stopniowane" jest wyrazem poglądu, że wartość życia może być większa lub mniejsza. Jak jest bardzo mała, to można ją właściwie przekreślić. Można powiedzieć również, że czasem wartość życia jest zerowa. I wiadomo, że takie odczucia leżały u podłoża nazistowskiej eksterminacji.