To oczywiście przerażająca wizja, ale z perspektywy wypalanych tysięcy papierosów, wypijanych hektolitrów kawy i setek kieliszków alkoholu jakoś łatwiej wybacza się Lance'owi Armstrongowi, Marion Jones czy Benowi Johnsonowi, że byli na dopingu. Skoro my nie możemy na co dzień funkcjonować bez dopalaczy, może należałoby im wybaczyć, że sięgają po wzmocnienie przy wysiłku niepomiernie większym, tytanicznym, by posłużyć się właściwym określeniem.
Czytelnik odpowie, że to nieludzkie, że farmakologiczne wsparcie odbiera sportowi lekkość, finezję, zabija tę harmonię duszy i ciała, którą zwykliśmy wiązać z pięknem ludzkiego wysiłku. Odpowiem – czyż nie faszerujemy się farmaceutykami, by wytrzymać zawodowe presje, obciążenia psychiczne codziennego życia, funkcjonowania w szkole, życiu, rodzinie? Stres każe nam prosić lekarza o pomoc. Lekarz usłużnie wypisuje receptę. Potem apteka, pigułka i święty spokój. Można wtulić się głęboko w fotel i wbić oczy w telewizor. Hipnoza niemal doskonała. Emocje wygasają lub rosną jak na życzenie.
W przypadku mistrzów sportu odmawiamy im takiej pomocy. Czyż to nie okrutne? Każdy z nich musi się ścigać z samym sobą, własnymi słabościami, bez wszechmocnych i wszechobecnych pigułek, zastrzyków wspierających, nowoczesnej chemii. Ktoś powie: takie jest prawo. Chrzanić to! Prawo można zmienić. Przepisy zbliżyć do życia. Pozwolić, by i oni, tak jak my, stali się maszynami. Żyli i umierali jak maszyny. Po osiągnięciu celu.
Ale czy nie godzimy się zbyt łatwo no to, by być maszynami? Czy musimy startować we wszystkich konkurencjach, jakie wyznacza nam życie? To zresztą problem nie tylko nas, indywidualnych ludzi.
Świat wokół nas jest właśnie taki. Dopalacze w postaci kredytów sztucznie napędzają dynamikę gospodarczą korporacji. Wspierają upadające systemy ekonomiczne państw. Suplementują sferę socjalną. W ekonomii nazywamy to długiem publicznym. Czymże jest dług publiczny, jeśli nie wydawaniem pieniędzy ponad stan? Finansowaniem rozbuchanych ludzkich potrzeb powyżej sumy, jaką się ma w portfelu.