Cesaria wróciła do śpiewania w 1984 roku. Ale spotkał ją kolejny koszmar. Właściciel Piano Bar, gdzie się zatrudniła, częściej nie płacił, niż płacił. Chociaż nigdy wcześniej nie wyjeżdżała z kraju, zdecydowała się na podróż do Lizbony, żeby nagrać płytę i zarobić.
W rozmowie tłumaczyła mi, że wyjazdowi do Europy pomógł przypadek.
– Była to całkiem zabawna historia – powiedziała. – Wiele się mówi o emancypacji kobiet i ich rywalizacji z mężczyznami, nawet tych ze szczytów władzy. Zgłosił się do mnie premier Wysp Zielonego Przylądka. Chciał mnie wysłać na sesję nagraniową do studia w Lizbonie. Pomysł podchwyciły działaczki Związku Kobiet. Były na tyle uparte, że w końcu premier się wycofał, a ja pojechałam do Portugalii jako delegatka Związku. W Lizbonie nagrałam piosenki na płytę zatytułowaną „Kobiety z Wysp Zielonego Przylądka". Prawda, że tytuł bardziej pasował do Związku Kobiet niż do premiera?
Elżbieta Sieradzińska ujawniła w książce kulisy wyjazdu. Wokalistkę spotkało kolejne rozczarowanie. Zarobiła 30 tysięcy escudów, tyle co nic. Poza tym zapłacono jej w dobrach materialnych. Również dlatego, że coraz powszechniej znany był nałóg wokalistki. Kredyt uruchomiony w sklepie miał uratować piosenkarkę od wydania wszystkich pieniędzy na alkohol.
W powrocie na scenę muzyczną przeszkodził jej również elektroniczny przełom w muzyce lat 80. Źle się czuła z mikrofonem w ręku. Starał się jej pomagać Bana, król lokalnego stylu morna, który zapraszał Cesarię do udziału w koncertach i nagraniu płyty. Kłócili się jednak, głównie o to, żeby nie piła. Na dobre odkrył ją dla świata emigrant z Cabo Verde – Jose da Silva, który przyjechał do kraju na wakacje i trafił na Cesarię w jednym z klubów.
Odbył się następujący dialog:
„Przyjedź do Paryża, do mnie – powiedział Jose. – Sam trochę grywałem, znam paru ludzi, muzyków, poznasz ich, załatwię studio. Przyjedziesz do Paryża?
– Dlaczego nie, przyjadę – odpowiedziała Cesaria. – Co mam innego do roboty? Jeśli przyślesz zaproszenie i bilet, to przyjadę".
Jose zaryzykował, nie mając wiele – poza pomysłem. Ulokował Cesarię we własnym mieszkaniu. I pożyczył z banku pieniądze na płytę. Urzędnik zgodził się na kredyt 20 tysięcy franków, ale w określonym czasie chciał widzieć zarówno pieniądze, jak i płytę. Zobaczył ją, ale spektakularnego sukcesu nie było. Dopiero kolejny płytowy strzał okazał się udany, a salę paryskiego klubu New Morning wypełniał tłum. Szlagierem artystki stała się piosenka „Sodade" – o tęsknocie za utraconą ojczyzną, rodziną i kochaną osobą.
Nie bała się śmierci
Ale wreszcie cieszyła się uznaniem. Została doceniona i była na swojej wysepce VIP-em.
„Znam wszystkich ważniejszych polityków na Wyspach, poczynając od prezydenta, a kończąc na urzędnikach niższego szczebla – mówiła w wywiadzie dla „Rz". – Znałam ich jeszcze, gdy nie zajmowali ważnych urzędów, w czasach kolonialnych. To moi koledzy. Nie popieram jednak żadnej partii politycznej, ani lewicy, ani prawicy. Za to prawica i lewica popiera mnie. Kiedy nie miałam gdzie mieszkać, dostałam od rządu dom, a całkiem niedawno paszport dyplomatyczny. Tak zostałam ambasadorem Wysp Zielonego Przylądka. Może się pan ze mnie śmiać, ale powiem panu, że jak premier wręczał mi paszport dyplomatyczny, powiedział: »Nie masz za co dziękować, i tak jesteś bardziej od nas znana, zawsze byłaś naszym faktycznym ambasadorem«. Zresztą moje znajomości nie mają znaczenia. Czy ktoś jest w rządzie, czy jest normalnym obywatelem, każdy zna każdego".
Cesarię zabiły lata niehigienicznego życia i cukrzyca. Nie chciała brać lekarstw, zwodziła lekarzy. Przyczyny swoich kłopotów upatrywała... w abstynencji, która trwała od 1994 roku. Mówiła: – Kiedy piłam, nie miałam kłopotów!
Przeszła operację tętnic szyjnych, miała tętniaka, skrzep. A jednak się nie poddawała. Koncertowała. Przeżyła nawet sześciogodzinną operację na otwartym sercu. Ale miała kłopot z rzuceniem palenia i jak dziecko, po kryjomu, podjadała zabójcze dla niej czipsy. W trudnych chwilach ratowała się modlitwą.?– Jakkolwiek szczęśliwi byśmy byli, czeka nas tylko jeden pewny moment w życiu, kiedy trzeba będzie się z nim rozstać – wyznała mi podczas jednego z pobytów w Polsce. – Ta świadomość nie zakłóca jednak mojego spokoju, staram się żyć normalnie. Nie boję się śmierci. Choć nie czeka nas już po niej nic. Tylko ten drugi świat. Wierzę w Boga. Dzieciństwo spędziłam w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne. Jestem katoliczką – mówiła. Ostatecznie zabiła ją odma płucna.
Po śmierci Cesarii Kayah napisała:
„Moi mili, postanowiłam na gorąco, bo tak najlepiej wspominać ludzi. Cesaria nie żyje. Jej głos pełen smutku już nie zabrzmi. Jej życie było niezwykłe. Opowiadała mi, jak przez lata żyła po omacku, w alkoholu i z byle kim. Może stąd ten smutek. W biedzie i chorobie. Kopciła jak lokomotywa, co zresztą można zobaczyć na naszym wspólnym teledysku. Od jakiegoś czasu zaczęła dbać o siebie. Zoperowała wzrok, rzuciła palenie. Ale lata w ciężkich warunkach i tak zrobiły swoje. Jej historia świadczy o tym, że nie ma odpowiedniego wieku na karierę. Jej rozpoczęła się po pięćdziesiątym roku życia. Ale ten smutek w głosie pozostał. Jej piosenki pomagały mi się zmagać z moim wczesnym macierzyństwem i depresją, kiedy jej słuchałam, czułam, że nie jestem sama. Dzięki jej piosenkom nadal nie jestem. Właśnie słucham i się trochę rozklejam".
Pośmiertny finał życia artystki borykającej się przez wiele lat z brakiem pieniędzy był paradoksalny. Ojczysty bank uczcił ją specjalnym banknotem. Była i pozostała najmocniejszą walutą Wysp Zielonego Przylądka.