Miłostki i muzyka Cesarii Evory

Cesaria Evora (1941–2011), artystka z Wysp Zielonego Przylądka (Cabo Verde) i gwiazda world music, była jedną z najpopularniejszych zagranicznych piosenkarek w Polsce. Śpiewała w duecie z Kayah. Mało kto wiedział, że przez ostatnią dekadę życia przyjaźniła się z nią Polka Elżbieta Sieradzińska. Teraz wydała bogatą biografię.

Aktualizacja: 08.08.2015 16:55 Publikacja: 07.08.2015 01:31

Wrocław, Ethno Jazz Festival, 2009

Wrocław, Ethno Jazz Festival, 2009

Foto: Fotorzepa, Bartek Sadowski

Możemy jako redakcja czuć satysfakcję: Elżbieta Sieradzińska dowiedziała się o Cesarii Evorze dzięki nam. Już na początku książki pisze: „Migawkowa recenzja w »Rzeczpospolitej«, jeszcze takiej zwykłej, szarej. Trafiam na nią przypadkiem. Raptem parę akapitów. Że tak nagle, że już sławna, że muzyczne objawienie lat dziewięćdziesiątych. I że wystarczy raz usłyszeć »Sodade«, a nigdy się nie zapomni ani tej piosenki, ani tego głosu. Głosu tak prostego jak ludzki smutek. I nagle widzę »The Best of« w boksach EMPiK-u. Biorę bez wahania. Może facet ma rację? Miał. Pewnie przydarzyło mu się to, co setkom innych ludzi, a teraz dopadło i mnie. Folia z kasety w koszu, a kaseta od kilku dni niezmiennie w kieszeni magnetofonu. Otoczyły mnie (ale nie osaczyły) dźwięki, których istnienia nie podejrzewałam, omotały niesłyszane dotąd rytmy".

Pikantne chwile

Jedną z pierwszych – wraz z „Rzeczpospolitą" – osób, które w Polsce poznały się na Cesarii, była Magda Umer. Obejrzała występ gwiazdy na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej (PPA) w 1999 roku.

– Wiedziałam, że muszę zobaczyć ten koncert – wspomina Magda Umer. – Chyba Roman Kołakowski, dyrektor PPA, powiedział mi, że na zimnym marcowym lotnisku Cesaria stała na bosaka i spokojnie czekała na kogoś, kto zawiezie ją do hotelu.

Ale jako pierwszy Evorę spopularyzował w Polsce Emir Kusturica, a w zasadzie Goran Bregović, autor ścieżki dźwiękowej filmu „Underground", na której znalazła się melancholijna piosenka „Ausencia".

Fenomen blisko 500-stronicowej książki Sieradzińskiej polega na tym, że jest bodaj pierwszą biografią światowej gwiazdy, którą polska autorka napisała, nie posiłkując się wyłącznie wywiadami z prasy, tylko opierając się na spotkaniach i rozmowach.

Chwilami jest pikantnie. „Muzyka i miłostki. Miłostki i muzyka – pisze Sieradzińska. – Mężczyźni się zmieniali, a raczej mężczyzn zmieniała Cesaria. Nie podoba się? Do widzenia. Obok już czeka inny. Nawet jeśli cierpiała z powodu niestałości tych, z którymi wiązała się na dłużej, zbyt sobie ceniła niezależność, by zmieniać to status quo. W kwestii pozycji kobiety względem mężczyzny szła od pierwszej chwili pod wiatr, czym bulwersowała głęboko konserwatywne społeczeństwo. Po latach z rozbrajającą szczerością przyznała, że nie jest w stanie powiedzieć, ilu nieoficjalnych »mężów« przewinęło się przez jej życie".

Sieradzińska podążyła tropem Cesarii, zaczynając od wyprawy do ojczyzny Evory, czyli na Wyspy Zielonego Przylądka. Dzięki temu wiarygodniej w książce wyglądają nawet zdjęcia wyspy – surowego nabrzeża, ostrych konturów gór w cieniu zachodzącego słońca czy kolonialnej architektury. Autorka poleciała na przyafrykański archipelag w 2003 roku, gdy Evora zakorzeniła się w polskim pejzażu muzycznym na dobre, nagrywając przebojowy duet z Kayah „Embarcacao".

Podróż zaczęła się jak bajka. Bo tylko w bajkach ktoś może powiedzieć: „Przyjedź do mojego domu", nie podając adresu, mieszkając na antypodach. A tak powiedziała Polce Cesaria. I tylko w bajce o odważnej podróżniczce, która dotarła na daleką wyspę, pierwszy napotkany przechodzień wskazuje w 70-tysięcznym mieście ulicę, gdzie mieszka gwiazda. Ale też każdy wiedział, gdzie jest dom najpopularniejszej artystki na wyspie. Problem polegał na tym, że Cesarii w domu nie było. Dla autorki jest to pretekst do barwnych retrospekcji. Dowiadujemy się m.in., że tam, gdzie mieszkała wokalistka, najprawdopodobniej rozpoczął swą niewolniczą odyseję Kunta Kinte, bohater „Korzeni" Alexa Haleya.

„Wychowywałam się pomiędzy domem mojej mamy i babci – mówiła mi Evora podczas pierwszego wywiadu dla „Rzeczpospolitej". – Babcia kochała mnie tak jak mama, może – jak to babcie – bardziej. Miała przecież więcej czasu, choć obie z mamą pracowały w kuchni. Miałam czworo braci i sióstr. Dwójka najstarszych z nich wyemigrowała, taki był los wielu naszych rodaków. Opiekowałam się dwójką najmłodszych. Prowadziłam dom. Było raczej biednie. Ale mieliśmy kawałek ziemi. Jego uprawa pozwalała na przeżycie bez poczucia głodu".

Dom był bardzo muzykalny.

– Śpiewanie w naszej rodzinie było naturalne jak oddychanie – opowiadała mi. – Mój wujek był kompozytorem, mój ojciec także. Pamiętam go, jak grał na gitarze. Wdrapywałam mu się na kolana. On mi grał, ja mu śpiewałam. Gdy wszyscy grają i śpiewają, trudno powiedzieć, kto jest zawodowcem, a kto amatorem. Może mój ojciec nie był bardzo sławny, ale wuj Leza dużo komponował i jest powszechnie znany na naszych wyspach. Należy do najwybitniejszych. Śpiewali go wszędzie i wszyscy. Tak jest do dzisiaj. Niestety, nigdzie nie nagrywał. Nasz kraj był biedny. Nie było wytwórni płytowej. Staram się nadrobić te zaniedbania. Na każdej płycie umieszczam chociaż jedną pieśń wuja. Ale i tak już nigdy nie zrealizuję swojego największego marzenia, by wystąpić razem z nim i ojcem w profesjonalnych warunkach. Jeśli mam żal o coś do życia, to właśnie o to.

Książka Sieradzińskiej opisuje szczegółowo to, o czym nie lubiła mówić podczas promocyjnych spotkań z dziennikarzami – o pobycie w sierocińcu, z powodu biedy i śmierci ojca.

– Któregoś dnia usłyszał ją gubernator Portugalii w Mindelo i zaprosił do zaśpiewania w swoim pałacu – wspomina w biografii Lydia, przyjaciółka z sierocińca. Cesaria zaśpiewała, ale żeby zasłonić jej bose nogi, postawiono przed nią kartonowe pudełko.

– Wówczas cała biedota Mindelo chodziła boso – dodaje syn Lydii. – Buty mieli wyłącznie Portugalczycy i biali Kabowerdyjczycy, to znaczy dobrze sytuowani Kreole. Reszta chodziła bez butów, więc nie mogła chodzić normalnie po chodniku.

Ucieczka z sierocińca

Któregoś dnia zaprowadzono Cesarię do monsieur Antónia, portugalskiego szewca, żeby uszył dziewczynie buty. Ale ona, biedaczka, nie mogła ich nosić, miała bowiem za szerokie stopy, a na nich odciski. Zrobiono jej więc klapki.

Z sierocińca uciekła, używając podstępu. „Przesłałam babci wiadomość, że codziennie widzę duchy – wyznała po latach. – Kłamałam! Ale babcia porozmawiała z moją mamą. Mama gotowała u jednego doktora, a jego żona była dyrektorką sierocińca. Mama powiedziała jej, że z powodu tych duchów nie mogę dłużej tam zostać. I tak udało mi się wyrwać od sióstr, braciszków i nudy. Chciałam być kimś, chciałam robić z moim życiem to, co zechcę".

A chciała śpiewać. O wokalnych początkach mówiła mi, gdy spotkaliśmy się przy okazji premiery piosenki nagranej z Kayah:

– Ludzie z dużego kontynentu, tym bardziej z jego głębi, mogą sobie nie zdawać sprawy, jak życie wyspy, takiej jak moja, zależne jest od prosperity portu. W tamtych czasach ruch był jak w ulu. Syreny zapowiadały cumowanie kolejnych statków. Marynarze, jak to marynarze, po długim pobycie na morzu spragnieni byli zabawy. Chcieli słuchać śpiewu, odprężyć się w portowych klubach. Wyspa żyła z handlu. Nawet jeśli nie mogłam zarabiać na kontraktach płytowych, po pewnym czasie nie miałam kłopotu z pieniędzmi. Śpiewaliśmy, piliśmy, jedliśmy, bawiliśmy się. To była jedna wielka niekończąca się fiesta. Byłam wtedy o wiele lat młodsza.

Młodziutka matka

Jak pisze Sieradzińska, jedno ze spotkań w porcie miało swoją niespodziewaną puentę. Chodzi o romans z Benjaminem, portugalskim marynarzem. Spodobali się sobie. Cesaria spotykała się z nim, gdy jego statek zawijał do Mindelo. Portugalczyk nie robił jednak kochance specjalnych nadziei. Nie wynajął dla niej, tak jak to było w zwyczaju, mieszkania, co dawało choćby pozory stabilizacji. Benjamin wiedział, co robi, bo już się więcej nie pojawił. Na świat przyszło za to jego dziecko. Cesaria miała 18 lat. Dramat młodziutkiej wokalistki nie polegał na tym, że stała się samotną matką. Kochała, jednak nie ojca dziecka, tylko spotkanego wcześniej muzyka Eduarda, który odkrył jej głos. Po niezwykle owocnym okresie współpracy i wspólnych koncertów wyjechał z kraju szukać pracy, gdy brakowało jej po wielkiej suszy. To na cześć tego mężczyzny Cesaria nazwała pierworodnego syna Eduardo.

O tym, że najjaśniejszym wspomnieniem z młodości była jej pierwsza miłość, mówiła „Rzeczpospolitej", pokazując tajemniczy tatuaż:

„Miałam wtedy 16 lat. Jak to bywa w życiu, nie mieliśmy dzieci, nie żyliśmy ze sobą. Poza wspomnieniami pozostał mi po nim tatuaż. Nie wytatuowałam sobie jednak jego imienia, nikt nie wie, kto to był – tylko ja. W zamian wypisałam sobie na ręce słowo »miłość«. On był przecież miłością, tą najważniejszą. Z biegiem lat tatuaż coraz bardziej się zaciera, ale ja nie zapominam jego imienia".

Większość przyjaciół Cesarii wyemigrowała do Holandii. Ona nie pojechała, ale właśnie tam zaczęła się jej przygoda z fonografią. Stało się to możliwe dzięki nowoczesnemu jak na lata 60. magnetofonowi oraz filii holenderskiej firmy nagraniowej działającej w Cabo Verde. W 1965 roku w Rotterdamie ukazały się dwa single wokalistki – dziś płytowe rarytasy. Również dlatego, że do nagrania kolejnej płyty Cesarii doszło dopiero dwadzieścia kilka lat później. Tymczasem radiowe piosenki grzały półkę. Czasami za nie płacono, a czasami nie. Utwory te ukazały się na płycie dopiero pod koniec pierwszej dekady XXI wieku, odszukane przez menedżera artystki.

A przecież przez lata Cesaria utrzymywała się ze śpiewania, żyjąc z dnia na dzień, a w zasadzie – z nocy na noc. Nie sprzedawała biletów na swoje koncerty. Występowała w klubach, w kafejkach. Ich goście płacili tyle, ile chcieli, zostawiając pieniądze w kopertach. Wokalistka bez względu na to, ile zarobiła, dzieliła się pieniędzmi z muzykami. Właściciele barów, do których przyciągała słuchaczy, nie mieli wobec niej żadnych zobowiązań. Fundowali co najwyżej jedną szklaneczkę whisky. Góra dwie. A przecież dawało się żyć.

Wszystko zmieniło się w połowie lat 70. W Afryce wzbierała fala dekolonizacji, w końcu Portugalia przestała być metropolią. Cesaria żyła jednak z Portugalczyków, z ruchu w portugalskim porcie. Kiedy ruch ustał, wokalistka straciła publiczność. Tymczasem w domu czekało już dwoje dzieci. Trzecie zmarło.

– Oczywiście wolności w naszym kraju nie było – tłumaczyła mi. – Dopiero teraz możemy robić, co chcemy. Zależność od Lizbony miała jednak swoje dobre strony. Łatwiej było o zbyt towarów, o pracę. Ja również zarabiałam, śpiewając w domach portugalskich kolonistów. Po dekolonizacji ruch w porcie się zmniejszył. To jeden z bolesnych objawów naszej wolności. Dyskryminacja nie była problemem. Znam wiele związków mieszanych.

Miłą po nich pamiątką są dzieci, które mieszkają na wyspie. Ale wolność nie oznaczała dla wokalistki szczęścia.

„Przestałam śpiewać na prawie 12 lat. Miałam dość życia bez jutra – powiedziała w jednym z wywiadów. – Chciałabym urodzić się w Brazylii. Tam przynajmniej mogłabym żyć ze śpiewania. Tak jak to było z wieloma, o których słyszałam. U nas jest inaczej. Ludziom podoba się mój głos, ale to do niczego nie prowadzi. Nie jestem zachłanna na pieniądze, jednak czasami są potrzebne".

Gdy ich nie było – zniknęła na dobre z życia publicznego. Czasem można było usłyszeć ją w radiu. Ale kiedy pojawiała się na ulicy, traktowano ją niemal jak ducha.

Cierpiała na depresję. Tamten okres dobrze opisuje piosenka „Rogamar".

Cesaria śpiewała przejmująco: „Zatrzymaj się morze, i wysłuchaj mej skargi/(...) i nie drwij z mego cierpienia/Ludzkie języki sięgają dalej niż twe głębiny/spustoszyły moje serce i zniszczyły moją miłość/Powiedz, może nie mam racji?/(...) Bądź moim powiernikiem/Zechciej dzielić ze mną me smutki i radości".

Zdaniem autorki biografii piosenka stanowi niezwykle trafny zapis dekady, gdy wokalistka opuszczała dom tylko po to, żeby wyjść nad ocean i patrzeć pełnym zamyślenia wzrokiem, by nie powiedzieć otępiałym, w bezkres wody. W tamtym czasie była bezbronna jak dziecko. Nią i jej potomstwem opiekowała się matka.

Cesaria wróciła do śpiewania w 1984 roku. Ale spotkał ją kolejny koszmar. Właściciel Piano Bar, gdzie się zatrudniła, częściej nie płacił, niż płacił. Chociaż nigdy wcześniej nie wyjeżdżała z kraju, zdecydowała się na podróż do Lizbony, żeby nagrać płytę i zarobić.

W rozmowie tłumaczyła mi, że wyjazdowi do Europy pomógł przypadek.

– Była to całkiem zabawna historia – powiedziała. – Wiele się mówi o emancypacji kobiet i ich rywalizacji z mężczyznami, nawet tych ze szczytów władzy. Zgłosił się do mnie premier Wysp Zielonego Przylądka. Chciał mnie wysłać na sesję nagraniową do studia w Lizbonie. Pomysł podchwyciły działaczki Związku Kobiet. Były na tyle uparte, że w końcu premier się wycofał, a ja pojechałam do Portugalii jako delegatka Związku. W Lizbonie nagrałam piosenki na płytę zatytułowaną „Kobiety z Wysp Zielonego Przylądka". Prawda, że tytuł bardziej pasował do Związku Kobiet niż do premiera?

Elżbieta Sieradzińska ujawniła w książce kulisy wyjazdu. Wokalistkę spotkało kolejne rozczarowanie. Zarobiła 30 tysięcy escudów, tyle co nic. Poza tym zapłacono jej w dobrach materialnych. Również dlatego, że coraz powszechniej znany był nałóg wokalistki. Kredyt uruchomiony w sklepie miał uratować piosenkarkę od wydania wszystkich pieniędzy na alkohol.

W powrocie na scenę muzyczną przeszkodził jej również elektroniczny przełom w muzyce lat 80. Źle się czuła z mikrofonem w ręku. Starał się jej pomagać Bana, król lokalnego stylu morna, który zapraszał Cesarię do udziału w koncertach i nagraniu płyty. Kłócili się jednak, głównie o to, żeby nie piła. Na dobre odkrył ją dla świata emigrant z Cabo Verde – Jose da Silva, który przyjechał do kraju na wakacje i trafił na Cesarię w jednym z klubów.

Odbył się następujący dialog:

„Przyjedź do Paryża, do mnie – powiedział Jose. – Sam trochę grywałem, znam paru ludzi, muzyków, poznasz ich, załatwię studio. Przyjedziesz do Paryża?

– Dlaczego nie, przyjadę – odpowiedziała Cesaria. – Co mam innego do roboty? Jeśli przyślesz zaproszenie i bilet, to przyjadę".

Jose zaryzykował, nie mając wiele – poza pomysłem. Ulokował Cesarię we własnym mieszkaniu. I pożyczył z banku pieniądze na płytę. Urzędnik zgodził się na kredyt 20 tysięcy franków, ale w określonym czasie chciał widzieć zarówno pieniądze, jak i płytę. Zobaczył ją, ale spektakularnego sukcesu nie było. Dopiero kolejny płytowy strzał okazał się udany, a salę paryskiego klubu New Morning wypełniał tłum. Szlagierem artystki stała się piosenka „Sodade" – o tęsknocie za utraconą ojczyzną, rodziną i kochaną osobą.

Nie bała się śmierci

Ale wreszcie cieszyła się uznaniem. Została doceniona i była na swojej wysepce VIP-em.

„Znam wszystkich ważniejszych polityków na Wyspach, poczynając od prezydenta, a kończąc na urzędnikach niższego szczebla – mówiła w wywiadzie dla „Rz". – Znałam ich jeszcze, gdy nie zajmowali ważnych urzędów, w czasach kolonialnych. To moi koledzy. Nie popieram jednak żadnej partii politycznej, ani lewicy, ani prawicy. Za to prawica i lewica popiera mnie. Kiedy nie miałam gdzie mieszkać, dostałam od rządu dom, a całkiem niedawno paszport dyplomatyczny. Tak zostałam ambasadorem Wysp Zielonego Przylądka. Może się pan ze mnie śmiać, ale powiem panu, że jak premier wręczał mi paszport dyplomatyczny, powiedział: »Nie masz za co dziękować, i tak jesteś bardziej od nas znana, zawsze byłaś naszym faktycznym ambasadorem«. Zresztą moje znajomości nie mają znaczenia. Czy ktoś jest w rządzie, czy jest normalnym obywatelem, każdy zna każdego".

Cesarię zabiły lata niehigienicznego życia i cukrzyca. Nie chciała brać lekarstw, zwodziła lekarzy. Przyczyny swoich kłopotów upatrywała... w abstynencji, która trwała od 1994 roku. Mówiła: – Kiedy piłam, nie miałam kłopotów!

Przeszła operację tętnic szyjnych, miała tętniaka, skrzep. A jednak się nie poddawała. Koncertowała. Przeżyła nawet sześciogodzinną operację na otwartym sercu. Ale miała kłopot z rzuceniem palenia i jak dziecko, po kryjomu, podjadała zabójcze dla niej czipsy. W trudnych chwilach ratowała się modlitwą.?– Jakkolwiek szczęśliwi byśmy byli, czeka nas tylko jeden pewny moment w życiu, kiedy trzeba będzie się z nim rozstać – wyznała mi podczas jednego z pobytów w Polsce. – Ta świadomość nie zakłóca jednak mojego spokoju, staram się żyć normalnie. Nie boję się śmierci. Choć nie czeka nas już po niej nic. Tylko ten drugi świat. Wierzę w Boga. Dzieciństwo spędziłam w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne. Jestem katoliczką – mówiła. Ostatecznie zabiła ją odma płucna.

Po śmierci Cesarii Kayah napisała:

„Moi mili, postanowiłam na gorąco, bo tak najlepiej wspominać ludzi. Cesaria nie żyje. Jej głos pełen smutku już nie zabrzmi. Jej życie było niezwykłe. Opowiadała mi, jak przez lata żyła po omacku, w alkoholu i z byle kim. Może stąd ten smutek. W biedzie i chorobie. Kopciła jak lokomotywa, co zresztą można zobaczyć na naszym wspólnym teledysku. Od jakiegoś czasu zaczęła dbać o siebie. Zoperowała wzrok, rzuciła palenie. Ale lata w ciężkich warunkach i tak zrobiły swoje. Jej historia świadczy o tym, że nie ma odpowiedniego wieku na karierę. Jej rozpoczęła się po pięćdziesiątym roku życia. Ale ten smutek w głosie pozostał. Jej piosenki pomagały mi się zmagać z moim wczesnym macierzyństwem i depresją, kiedy jej słuchałam, czułam, że nie jestem sama. Dzięki jej piosenkom nadal nie jestem. Właśnie słucham i się trochę rozklejam".

Pośmiertny finał życia artystki borykającej się przez wiele lat z brakiem pieniędzy był paradoksalny. Ojczysty bank uczcił ją specjalnym banknotem. Była i pozostała najmocniejszą walutą Wysp Zielonego Przylądka.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą