Bataliony śmierci na zgliszczach Polski

W swojej najnowszej książce o Holokauście amerykański badacz nie ma złudzeń: zło, jakie dokonało się podczas II wojny światowej, łatwo może się powtórzyć.

Publikacja: 13.11.2015 00:00

Bataliony śmierci na zgliszczach Polski

Foto: World History Archive/East News

Propaganda kremlowska kreuje wyobrażenie Ukraińców jako gorszych Rosjan, a Ukrainy jako państwa-fikcji, bez historii czy kultury, w dodatku wspieranej przez zachodni, „żydowsko-gejowski konglomerat". Trwająca wojna grozi destabilizacją państwa. Czarna ziemia, czyli żyzna ziemia ukraińska, jest dziś, tak jak to miało miejsce trzy czwarte wieku temu, przedmiotem ideologicznie motywowanych fantazji, napięć i przemocy.

Nowa książka Timothy'ego Snydera „Czarna ziemia. Holokaust jako historia i ostrzeżenie", nieprzypadkowo nawiązuje tytułem do tej części świata. Autor twierdzi, że właściwe rozumienie Zagłady nie jest wyłącznie moralnym imperatywem – może być też ostrzeżeniem; dziś jednak zbyt często mylimy upamiętnianie Zagłady z jej zrozumieniem, kultywując mimochodem błędne wrażenie, że takie zło nie może się powtórzyć. Tak więc „Czarna ziemia..." stawia sobie dwa uzupełniające się nawzajem, ambitne cele: zmianę paradygmatów myślenia o przyczynach i przebiegu Zagłady i uświadomienie, że nieodpowiedzialna polityka dziś może ponownie doprowadzić do przemocy na tę skalę.

Ważnym wzorem dla warsztatu historyka z Yale University była twórczość Tony'ego Judta. W swoim „Powojniu" Judt przedstawił historię powojennej Europy, niejako ignorując istnienie żelaznej kurtyny i scalając oderwane od siebie historie poszczególnych państw. W wydanej w 2010 r. książce „Skrwawione ziemie" Snyder zaproponował spójne rozumienie różnych narracji historycznych państw Europy Środkowo-Wschodniej w kontekście ludobójstwa na przestrzeni 12 lat (1933 – 1945), czym wzbudził wiele emocji.

Nowe dzieło Snydera powstało według podobnej metody. W amerykańskiej przestrzeni intelektualnej Snyder zajął więc miejsce Judta zarówno „fizycznie", jako główny komentator wydarzeń we wschodniej Europie na łamach „New York Review of Books", jak i teoretycznie, posiadając zbliżoną wrażliwość, warsztat, erudycję (czyta lub mówi w 11 językach, w tym płynnie po polsku) i wgląd w sprawy naszej części świata. I podobnie jak Judt Snyder budzi kontrowersje.

Warunki wstępne Zagłady

Snyder postawił sobie za cel nie tylko opisanie po raz kolejny wstrząsającej przeszłości, ale też wystosowanie ostrzeżenia. Sięgając po pojęcie ekologii, by wytłumaczyć perspektywę Hitlera, oraz bezpaństwowości – okoliczności sprzyjającej masowym mordom – autor wykorzystuje kategorie zaskakująco współczesne.

W „Czarnej ziemi..." szczególną uwagę zwraca teza, że Hitler postrzegał świat w kategoriach ekologicznych. Autor używa tego sformułowania dosłownie, bo jego zdaniem w wyobraźni Hitlera „nie chodziło o konkretnego wroga rasowego czy terytorium, lecz o same warunki istnienia życia na świecie". Umieszczona w pierwszym rozdziale mapa świata z zaznaczonymi trzema rzekami podpisana została „Kresy wyobraźni Hitlera" i ilustruje słowa führera: „naszym Missisipi musi być Wołga, nie rzeka Niger". Wyznaczone przez Hitlera ziemie miały wyżywić rasę niemiecką, nie uszczuplając jej ambicji gospodarczych. W Berlinie nie zatarła się jeszcze pamięć o głodzie, który sparaliżował kraj w 1918 roku w wyniku blokady brytyjskiej.

Konflikt rasowy był dla Hitlera zjawiskiem równie oczywistym jak prawa grawitacji. To zaś wykluczało odwoływanie się do jakichkolwiek idei uniwersalnych. Liczyła się tylko wygrana silniejszych – a ceną za to musiała być śmierć słabszych. „Kto – pytał Hitler – pamięta czerwonoskórych Indian? Kto pamięta Ormian?".

Snyder skrupulatnie analizuje pisma samego Hitlera, w tym mniej znane niż „Mein Kampf" i późniejsze dzieło „Druga księga". Żyd – twierdził tam i oskarżał Hitler – jako propagator idei, których uniwersalistyczna geneza i treść odwraca uwagę od nieubłaganych praw natury, zataja potrzebę walki ras. Dla Hitlera Słowianie stanowili rasę niższą, która zasługiwała na los (i mogła się go spodziewać) „czerwonoskórych (autor przypomina, że Niemcy określali Słowian, z którymi współpracowali przy zabijaniu Żydów, terminem „askaren": przed I wojną światową nazywano tak murzyńskie oddziały pomocnicze na służbie wilhelmińskich Niemiec w Afryce Wschodniej). Żydzi natomiast byli anty-rasą, wyłączoną, zdaniem Hitlera, z układu natury, której prawom zaprzeczali. Tak więc rozwiązanie problemu żydowskiego miało stanowić wywiązanie się Niemców z obowiązku wobec praw natury – i jako takie właśnie stanowiło imperatyw o charakterze ekologicznym.

Aby wizja ta mogła zostać zrealizowana, musiała wybuchnąć wojna. Hannah Arendt jako pierwsza zauważyła, że niezbędnym warunkiem wymordowania Żydów było odebranie im przynależności państwowej. Dokonać tego można było, niszcząc państwa, w których żyli. Snyder rozwija ten wątek w „Czarnej ziemi...", porównując przedwojenną Danię i Estonię. Państwa te były podobne; ani w Kopenhadze, ani w Tallinie nie obserwowano szczególnego natężenia czy przejawów antysemityzmu. Oba kraje znalazły się w trakcie wojny pod okupacją niemiecką. Dlaczego więc 99 proc. Żydów duńskich przeżyło, a 99 proc. Żydów estońskich zginęło? Zdaniem amerykańskiego badacza powodem był brak struktur państwowych w Estonii.

Bezpaństwowość oznaczała więc dla Żydów zanik elementarnej obrony prawnej (hitlerowcy zazwyczaj nie zabijali Żydów posiadających obywatelstwo uznawanego przez Berlin państwa). Snyder usiłuje się jednak również zmierzyć z faktem, że po rozpoczęciu niemieckiej inwazji na ZSRS Niemcy zastawali spore grupy miejscowej ludności gotowe do udziału w pogromach antyżydowskich. By to zjawisko zrozumieć, autor zwraca uwagę na swoiste doświadczenie „podwójnej okupacji". Takiej podwójnej okupacji doświadczyły m.in. kraje bałtyckie, które w trakcie jednego roku padły ofiarą dwóch niszczycielskich wobec państwowości projektów. Totalitarny charakter Związku Radzieckiego wymuszał kolaborację – i większość mieszkańców podbitych przez ZSRS ziem w jakimś stopniu ją podejmowała.

Wraz z pojawieniem się Niemców w 1941 r. szerzyć się z kolei zaczęła koncepcja „mordów rasowych". Na murze w Charkowie w grudniu 1941 r. można było przeczytać o „żydowsko-komunistycznych i bandycko-bolszewickich śmieciach". Jak zauważa Snyder, hasło to – radzieckie w formie i nazistowskie w treści – ilustruje świetnie sposób, w jaki dwa ustroje współgrały w tworzeniu odpowiednich warunków dla ludobójstwa. Zgodnie z nazistowską propagandą, „bolszewikami" byli Żydzi. Przyjmując to radykalne uproszczenie, Litwini czy Łotysze mogli uniknąć odpowiedzialności za własne czyny. „Karząc" Żydów, utwierdzali siebie i okupanta w przekonaniu, że to wyłącznie Żydzi tworzyli poprzednią władzę.

Snyder zwraca również uwagę, że w niektórych przypadkach uczestnictwo w zabijaniu Żydów służyło nie tylko jako sposób na kłamliwe zdefiniowanie wyłącznych jakoby winowajców radzieckiego terroru. Była to też metoda zademonstrowania swojej przydatności nowym władzom. By jednak tego rodzaju motywacja mobilizowała ludzi do udziału w morderstwach, potrzebna była wiara, że Niemcy gotowi są udzielić poddanym pewnego zakresu niezależności politycznej. Tam, gdzie nikt nie miał złudzeń w kwestii zakresu potencjału suwerenności narodowej pod władzą niemiecką, gotowość polityczna była słabsza, co przekładało się na słabszą dynamikę zabijania.

Snyder porównuje dwa regiony należące wcześniej do Drugiej Rzeczypospolitej – okolice Białegostoku i Wołyń – w momencie rozpoczęcia wojny niemiecko-radzieckiej. W okręgu białostockim większość mieszkańców stanowili Polacy, którzy znali intencje Niemców okupujących połowę ich kraju od prawie dwóch lat. Na Wołyniu Ukraińcy wciąż kultywowali nadzieje państwowości. Okazuje się, że skala spontanicznych pogromów – nie tylko Żydów, lecz również Polaków! – była o wiele większa na Wołyniu.

Shoah w New Hampshire?

Snyder nie ma złudzeń, że opublikowanie „Czarnej ziemi..." na pewno nie pomoże mu w „wygraniu konkursu popularności". Amerykański historyk sprzeciwia się tłumaczeniu Zagłady jedynie potęgą państwa hitlerowskiego i podkreśla, że warunki dla jej rozpoczęcia zaistniały dopiero na ziemiach poddanych dwóm następującym po sobie projektom niszczenia państwowości. Warto przypomnieć, że osławione „Einsatzgruppen" nie służyły ani wyłącznie, ani nawet przede wszystkim do mordowania Żydów: ich najważniejszym zadaniem był demontaż powojennego państwa. Dopiero stworzony w tych okolicznościach chaos umożliwiał rozwiązanie „problemu żydowskiego" w sposób definitywny.

Snyder sprzeciwia się też rozpowszechnionej tezie, jakoby wyjątkowe natężenie antysemityzmu w Europie Wschodniej w szczególny sposób sprzyjało ostatecznemu rozwiązaniu. Jak twierdzi autor, nie ma powodu, by przypuszczać, że antysemityzm w Estonii, na Łotwie czy Litwie był przed wojną bardziej rozpowszechniony niż w USA, Wielkiej Brytanii czy Kanadzie. Na zarzuty o stronniczą, propolską życzliwość odpowiada, że fakt dość rozpowszechnionego antysemityzmu w Polsce po „prostu nie tłumaczy tego, jak rozpoczęła się Zagłada, jaki miała przebieg i kto brał w niej udział".

Uproszczeniem byłoby jednak traktowanie Snydera jako najważniejszego oponenta Jana Tomasza Grossa, o którym ostatnio znów głośno w kontekście użytego w rozmowie z „Die Welt" stwierdzenia, że Polacy zabili w czasie okupacji więcej Żydów niż Niemców. W „Czarnej ziemi..." Gross wymieniany jest jako autorytet, w książce tej znajdziemy też podobną wrażliwość na „dynamikę sytuacyjną" co we wcześniejszych o 14 lat „Sąsiadach" Grossa. Jeśli książka Snydera spotka się – a tak zapewne będzie – z cieplejszym przyjęciem w kraju, stanie się tak dlatego że proponuje interpretowanie morderstw, jakie dokonały się z udziałem Polaków przy odwołaniu się do uwarunkowań politycznych, które nie były swoiście polskie. Snyder nie szczędzi też przykładów bohaterskiej postawy poszczególnych Polaków – Sprawiedliwych.

Najnowsze dzieło historyka stanowi również wyzwanie dla pojęcia „Auschwitz jako symbolu Zagłady". Już w „Skrwawionych ziemiach" Snyder zwrócił uwagę na pewien paradoks: Auschwitz był obozem zagłady, ale był również „obozem pracy", co umożliwiło nielicznym Żydom przeżycie i zdanie relacji. To właśnie na ich podstawie powstało wyobrażenie Holokaustu. Nad dołami wschodniej Europy nie przeżywał nikt, kto mógłby potem o tym opowiedzieć.

Symbol do rewizji

Co więcej, Auschwitz jako symbol zagłady okazał się nośny, gdyż w pewnym dziwnym sensie można go było ogarnąć umysłem. Odgrodzony drutem kolczastym obóz stał się w powszechnej wyobraźni przestrzenią wyabstrahowanego Zła, gdzie zwyrodniali esesmani dokonywali masowych mordów. Tymczasem, jak udowadnia Snyder, prawda jest taka, że „zło to rozciągało się od Paryża po Smoleńsk".

Symbol Auschwitz służył różnym zainteresowanym. W powojennych Niemczech można było odwołując się doń argumentować, że Niemcy nie zdawali sobie sprawy z tego, co się działo. Snyder w sposób przejmujący i z pasją tłumaczy:

„Możliwe, że niektórzy Niemcy nie wiedzieli o tym, co dokładnie dzieje się w Auschwitz. Nie jest możliwe, jakoby wielu Niemców nie wiedziało o masowych mordach na Żydach długo przed tym, jak Auschwitz został ośrodkiem zagłady. Na wschodzie, gdzie w przeciągu trzech lat dziesiątki tysięcy Niemców zastrzeliło miliony Żydów nad setkami dołów śmierci, większość ludzi wiedziała, co się dzieje. Setki tysięcy Niemców było świadkami mordów i miliony Niemców na wschodnim froncie o nich wiedziało. W trakcie wojny żony i dzieci odwiedzały miejsca mordów; żołnierze, policjanci i inni pisali do rodzin, czasem z załączonymi zdjęciami, o szczegółach. Niemieckie domy wzbogacały się, milionkrotnie, dobrami splądrowanymi Żydom, wysyłanymi pocztą lub przywożonymi przez żołnierzy czy policjantów na przepustce".

Również dla Związku Radzieckiego symbol Auschwitz był praktyczny. Propaganda radziecka mogła bowiem wskazać „faszystów" jako sprawców. Dzięki temu, mówi Snyder, w zbiorowej pamięci o wydarzeniach Holokaustu pominięty został co najmniej niewygodny fakt, że w mordowaniu Żydów uczestniczyły dziesiątki tysięcy obywateli radzieckich.

Do wymienionych przez autora przyczyn można dodać, że Auschwitz stał się symbolem Zagłady również za sprawą powojennych publikacji na temat Holokaustu. Znaczna ich część pisana była przez niemieckich Żydów, którzy stanowili tylko 3 proc. ofiar Zagłady. Pierwsze ważne prace dotyczące Shoah, takie jak monumentalne dzieło „Zagłada Żydów europejskich" Raula Hilberga czy „Korzenie totalitaryzmu" Hanny Arendt, przyjmowały mimochodem perspektywę niemieckocentryczną, w której zwyczajnie brakło uwrażliwienia na los tak zwanych Ostjuden. Historia wschodnich sąsiadów nie miała zbyt wielu orędowników.

Snyder systematycznie przywraca pamięć o miejscach i wydarzeniach, które, przyćmione narracją „oświęcimską", stanowiły faktyczny początek Zagłady. To na Wschodzie zginęła większość Żydów i to w następstwie rozpoczęcia wojny z ZSRS naziści „nauczyli się" mordować na istnie przemysłową skalę. W „Czarnej ziemi..." można wyczuć ogromną empatię i namacalne pragnienie przywrócenia, choćby cząstkowo, indywidualnych tożsamości w głębi masowych grobów. Autor nie jest też głuchy na problematykę zła, z wrażliwością rozpatrując zarówno przypadki ratowania Żydów, jak i (dużo częstsze) przypadki odmawiania pomocy. Snyder wskazuje na złożoność takich decyzji i na horror, jakiego doświadczali w „czarnej dziurze" bezpaństwowości i okupacji niemieckiej. Każdy czytelnik „Czarnej ziemi..." zmuszony będzie do ponownego zastanowienia się, zanim wygłosi swoją opinię w kwestii odpowiedzialności indywidualnej w nieludzkich czasach.

Chiny idą

Snyder zwraca uwagę na teoretyczną możliwość Zagłady w innych miejscach, ale również w innym czasie – chociażby dziś. Wizja Hitlera była odpowiedzią na domniemane „zagrożenie ekologiczne". Führer był przekonany, że Niemcy muszą wygrać wojnę, gdyż w przeciwnym wypadku będą skazani na zniszczenie z przyczyn naturalnych. Jak zauważa autor, nie docenił on rozwoju nauki, która już niebawem miała doprowadzić do „zielonej rewolucji" i ogromnego wzrostu produkcji żywności. Hitler funkcjonował zgodnie z założeniem „stal lub masło", a zarazem w myśl jego rasistowskiej wizji na przeszkodzie Niemcom stali Żydzi.

Ale czy te urojenia tak bardzo się różnią od wydźwięku dzisiejszej rosyjskiej propagandy na temat Ukrainy? – zdaje się pytać Snyder. W książce Amerykanin powtarza znaną już z jego wcześniejszych wypowiedzi uwagę, że wsparcie Putina dla radykalnej prawicy w Europie, mające na celu zniszczenie Unii Europejskiej, przypomina kalkulacje podejmowane przez Stalina przy podpisywaniu paktu z Hitlerem.

Osiągnięcia zielonej rewolucji, która w latach 50. poskutkowała nadprodukcją żywności, właśnie się wyczerpują wobec rosnących apetytów powiększającej się wciąż globalnej klasy średniej. Przyszłe zagrożenie ekologiczne może pociągnąć za sobą chęć znalezienia kozła ofiarnego. Ludobójstwo w Rwandzie poprzedzone było spadkiem wydajności upraw w 1993 roku. Postępująca destabilizacja państwa, intencjonalna lub nie, może stworzyć warunki do kolejnych aktów ludobójstwa. Czy jeśli w Chinach zacznie się kończyć dostęp do wody pitnej – pyta autor „Czarnej ziemi..." – nie można sobie wyobrazić scenariusza, w myśl którego w odpowiedzi na zagrożenie kryzysem ekologicznym Partia Komunistyczna Chin wskaże wroga, który usprawiedliwi wojnę o dobra naturalne? Czy konsumując najwięcej nieodnawialnej energii per capita na świecie, Stany Zjednoczone nie przykładają się skutecznie do kolejnego kryzysu ekologicznego?

Timothy Snyder kończy „Czarną ziemię..." cytatem z Gustawa Herlinga-Grudzińskiego: „Człowiek może być ludzki tylko w ludzkich warunkach". Pokazując nam nieludzkie warunki, które towarzyszyły Zagładzie, autor chce nas przestrzec przed kryzysem ekologicznym, który może doprowadzić do podobnie nieludzkich warunków w przyszłości. Byłoby wszak szczytem pychy i naiwności myśleć, że człowiek człowiekowi już nie potrafi zgotować takiego losu.

Autor jest historykiem idei w Zakładzie Historii Myśli Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.

Propaganda kremlowska kreuje wyobrażenie Ukraińców jako gorszych Rosjan, a Ukrainy jako państwa-fikcji, bez historii czy kultury, w dodatku wspieranej przez zachodni, „żydowsko-gejowski konglomerat". Trwająca wojna grozi destabilizacją państwa. Czarna ziemia, czyli żyzna ziemia ukraińska, jest dziś, tak jak to miało miejsce trzy czwarte wieku temu, przedmiotem ideologicznie motywowanych fantazji, napięć i przemocy.

Nowa książka Timothy'ego Snydera „Czarna ziemia. Holokaust jako historia i ostrzeżenie", nieprzypadkowo nawiązuje tytułem do tej części świata. Autor twierdzi, że właściwe rozumienie Zagłady nie jest wyłącznie moralnym imperatywem – może być też ostrzeżeniem; dziś jednak zbyt często mylimy upamiętnianie Zagłady z jej zrozumieniem, kultywując mimochodem błędne wrażenie, że takie zło nie może się powtórzyć. Tak więc „Czarna ziemia..." stawia sobie dwa uzupełniające się nawzajem, ambitne cele: zmianę paradygmatów myślenia o przyczynach i przebiegu Zagłady i uświadomienie, że nieodpowiedzialna polityka dziś może ponownie doprowadzić do przemocy na tę skalę.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów