O tym, jakie nagrania sprzedają się najlepiej na świecie, mówią fakty. W 2018 roku, jak podał Nielsen, ponad 31 proc. globalnego rynku fonograficznego należało do hip-hopu i R&B, zaś do rocka tylko 23 proc. O przewadze raperów nad rockmanami zdecydowało zwycięstwo w formacie cyfrowym, przede wszystkim zaś w portalach streamingowych. Rockowcy rządzą w segmencie CD i płyt winylowych, tyle tylko, że jest to pyrrusowe zwycięstwo, bo rynek CD akurat się kurczy. Gdy streaming urósł w 2017 r. o ponad 40 proc., tradycyjne nośniki straciły 5 proc.
Warto podkreślić, że w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się artystów 2018 roku byli raperzy lub flirtujący z rapem Ed Sheeran, Drake, Kendrick Lamar, Eminem, The Weeknd, The Chainsmokers, a na końcu stawki dwa zespoły: Imagine Dragons oraz Linkin Park.
Kolejną złą wiadomością dla środowiska rockowego jest ta, że w 2018 roku wśród najlepiej sprzedających się płyt na największym rynku świata – w Ameryce, nie było żadnej rockowej. Tym bardziej dziwi proces, który dobrze opisał w przeszłości jeden z najprzebieglejszych polityków nowożytnej Europy – Talleyrand. Był biskupem, a potem zwolennikiem rewolucji francuskiej. Wrogiem Napoleona, następnie jego ministrem. I ponownie opozycjonistą, który sygnował ustalenia kongresu wiedeńskiego. A w końcu promotorem rewolucji lipcowej 1830 roku i króla Ludwika Filipa. Słowem: nie było takiej formy władzy, której Talleyrand nie współtworzył. To on ukuł powiedzenie, które teraz mogliby powtórzyć wobec raperów rockmani: wszystkich tych, którzy myśleli, że nas pokonali i kupili – sprzedaliśmy z zyskiem. Bo rockmani nigdy nie byli tak popularni w środowisku raperów jak teraz, gdy zostali przez nich w rynkowej grze pokonani.
Raper zaprasza do piekła
Przykład Post Malone'a jest znaczący, bo to najpopularniejszy artysta w Ameryce, kolebce hip-hopu, dobrze znany polskim fanom z zeszłorocznego Open'era i tegorocznego Kraków Live Festivalu. W amerykańskim podsumowaniu 2018 roku zajął pierwsze miejsce, sprzedając 1,7 mln egzemplarzy albumu „Beerbongs & Bentleys" oraz zamykając pierwszą dziesiątkę płytą „Stoney" (800 tys. egzemplarzy). W najnowszym albumie „Hollywood's Bleeding", który wyszedł w miniony weekend, zaprosił on do zaśpiewania „Take What You Want" Ozzy'ego Osbourne'a, jedną z najsłynniejszych i rozpoznawalnych postaci rocka, założyciela hardrockowej formacji Black Sabbath. Przekładając dzisiejsze relacje rocka i rapu na realia muzyki lat 60., to tak jakby Elvis Presley czy The Beatles zaprosili do studia Franka Sinatrę. A tego przecież nie zrobili, tylko ogłosili się nowymi królami muzyki. Tymczasem Post Malone pieje z zachwytem o swojej współpracy z Ozzym.