Przecież my go już znamy. Każdy, kto podróżował szynami za wschodnią granicę, wie, jakie są skarpetki śpiącego wyżej Kazacha, jak smakuje piwo z puszki nad ranem, kiedy za oknem wciąż ta sama pustka, i jaki jest kolor majtek dziewczyny jadącej do Tambowa. Najładniejszy, bo cielisty.
A może Matecki pisze to wszystko, bo po prostu chce coś z siebie wyrzucić? „Rozpoczęło się od standardowej serii pytań: kto, skąd, dlaczego i na ch... właśnie tutaj? Przy stole drzemał jeszcze jeden obywatel, którego wnet obudziła nasza głośna rozmowa. Wszystko to zmierzało do postawienia zasadniczego pytania, które nie powinno paść od razu – byli to, mimo wszystko, ludzie kulturalni – i trzeba było troszkę pokluczyć. Ja też zadałem im parę pytań. Na przykład, co robią? Najpierw zgodnym chórem odpowiedzieli: nic! Ale potem zastanowili się głębiej i pani domu odpowiedziała: żyjemy!"
Czyli autor chce się napić z Rosjanami, dobrze mu to wychodzi, ale co sprawiło, że Matecki pojechał i napisał książkę o tym kraju? Nie dowiesz się, człowieku. „Podobnie zachowywał się Ukrainiec, którego poznałem w poczekalni dworca w miejscowości Sarny w marcu 2015. Najpierw na pytanie: co u was słychać, także odpowiedział: nic. Upłynęła dłuższa chwila, zanim się poprawił: wojujemy!"
Taka właśnie jest ta książka. Złożona z szeregu rosyjskich obrazów zapisanych przez Polaka, który nie wiadomo dlaczego tam się znalazł i dlatego dał się tak łatwo oszukać człowiekowi w podartych skarpetkach z Uzbekistanu, oglądał psią farmę na Kamczatce, nocował w tajdze. Wydawałoby się, że to zwykłe pijackie czytadło, ale przynajmniej dwa motywy zastanawiają i każą umiejscowić tę książkę Mateckiego gdzieś indziej.
Pierwszy to odkrycie dla polskiego czytelnika rosyjskiego klasztoru. Niewiele o nim wiemy. Autor mieszka z mnichami, mało tego – wyrusza do tzw. skitu, gdzie bije święte źródło. I opisuje mnisze życie: ciszę, pracę, posiłki, codzienny znój, i właśnie tu czujemy, że przyjechał tu po coś. Przecież cieszy się, kiedy jedzie na rowerze po rosyjskiej drodze, a potem z ojcem Piotrem idzie przez siedemnastowieczne podziemia, by odkryć pracownię malarza ikon. Cerkiew wyrasta wprost z wody! „Droga do pustelni jest monotonna. Las, bagna, potem znowu bagna i jeszcze więcej lasu. Ostatni odcinek pokonuje się wzdłuż czarnej, nasiąkniętej torfem rzeki. Ma człowiek wrażenie, jakby szedł raczej w stronę piekieł niźli do Krainy Światła... Lecz nie należy porzucać nadziei, bo oto zza zakrętu wypływa cerkiew". Położona nieopodal Ostaszkowa.