Nieznośni jajogłowi są nam koniecznie potrzebni!

Potrzebni są nam nieznośni jajogłowi, którzy unikają prostych formułek i słów wytrychów mających otwierać wszystkie drzwi, jak np. populizm, lewactwo, rozdawnictwo itp. Ci irytujący, wiecznie wahający się i niewyraźni, wciąż sceptyczni i krytyczni intelektualiści, którzy jak ognia unikają prostych odpowiedzi na trudne pytania.

Publikacja: 13.01.2017 00:00

Nieznośni jajogłowi są nam koniecznie potrzebni!

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek

Zdroworozsądkowe i dosyć naiwne z punktu widzenia namysłu teoretycznego przekonanie, że istnieją jakieś fakty, które nie podlegają dyskusji, powoduje, iż z zaskoczeniem przyjmujemy stopień dzisiejszej niezgody pomiędzy różnymi obozami politycznymi. Nauczono nas wszak myśleć, że fakty są faktami, interpretacje zaś to interpretacje.

Tymczasem w wyniku naukowego namysłu nad nauką i to zarówno w jej wydaniu przyrodoznawczym, jak i humanistycznym, już dawno uświadomiono sobie, że nie ma faktów, które byłyby zupełnie niezależne od przyjmowanych wcześniej teorii (interpretacji) czy określonych danym światopoglądem punktów widzenia. W tym sensie każda teoria ma swoje własne fakty. Gdy próbujemy zderzyć te teorie ze sobą, okazuje się nader często, że nie ma żadnej niezależnej platformy dyskusji, albowiem wyznawcy różnych teorii (punktów widzenia, interpretacji) nie zgadzają się nie tylko co do nich, ale co do samych faktów.

Spór o przedmiot sporu

W przypadku różnic politycznych owe punkty widzenia przybierają z reguły postać ideologii, tzn. całościowych wizji świata, które determinują nie tylko oceny moralne i polityczne, ale także wyznaczają zespół faktów, jakie mają w nim miejsce (przy czym ideologie nie są zbiorem kłamstw, ale przekonań, w które się wierzy jako adekwatnie oddające jakiś stan rzeczy). Powoduje to, że dyskusja pomiędzy różnymi ideologiami jest tak trudna, iż czasami sprawia wrażenie beznadziejnej, bezowocnej i pozbawionej wszelkiego sensu.

W reakcji na uświadomienie sobie tego stanu pojawiają się często pokusy rezygnacji ze zniechęcającej, bo niekonkluzywnej dyskusji i odwołania się do narzędzi przemocy (nie jestem w stanie was przekonać do moich racji, więc zmuszę was do ich przyjęcia). Pokusa ta jest tym bardziej przemożna, im bardziej zniechęceni stają się adwersarze, sfrustrowani tym, że często nie ma zgody nawet co do tego, co może stanowić obszar niezgody. Tam bowiem, gdzie jedni widzą żywotne dla nich problemy, inni nie dostrzegają żadnych.

Gdy jedni np. mówią o dobru wspólnym niesprowadzalnym do sumy sukcesów jednostek, inni uznają je za niebezpieczną, albowiem narzucającą jakieś wyobrażenie dobrego życia i dobrego społeczeństwa fikcję; tam, gdzie jedni mówią o sprawiedliwości społecznej, tam inni widzą jedynie lansowaną przez nich ideologiczną ułudę; tam, gdzie jedni wskazują na społeczno-kulturowe konstytuowanie płci, tam inni widzą jedynie pochopnie lansowaną i niebezpieczną modę przekonani, że płeć ludzka w każdym wymiarze jest po prostu dana; tam, gdzie jedni dostrzegają wzmożenie obywatelskiej aktywności, tam inni widzą jedynie warcholstwo; to, co jedni widzą jako drogę do poprawy działania gospodarki, inni postrzegają jako jej ostateczne psucie itd.

Bardzo tęsknimy do tego, aby pojawił się się ktoś, kto wreszcie powie, jak jest naprawdę, tęsknimy bowiem do prawdy. Musiałby to być ktoś, komu ufamy i kto nie jest uwikłany w bieżące spory polityczne. Jest z tym kłopot. Naturalni kandydaci do wypełnienia tej roli, tzw. eksperci, zbyt często okazali się jawnymi bądź ukrytymi zwolennikami jednej ze stron wchodzącego w grę sporu i zanim otworzyli usta, już było mniej więcej wiadomo, co powiedzą. Było to zresztą na rękę mediom, a szczególnie telewizji, które żywią się zgubną zasadą, że im prościej, wyraziściej i krócej, tym lepiej. Stąd fatalna dla jakości debaty publicznej w Polsce preferencja dla polityków, którzy mówią prosto i dobitnie, nie bawiąc się w półcienie i subtelności, oraz ekspertów, którzy są zawsze pewni swego.

Showman i gwiazdy

Teraz zbieramy owoce tej niemądrej polityki telewizji, która w ciągłym poszukiwaniu czegoś, co przyciągnie widzów, postawiła już dawno na emocje i spektakl. Na politykę widzianą z punktu widzenia kamerdynera, trawestując znane powiedzenie wielkiego filozofa niemieckiego G.F.W. Hegla o patrzeniu na historię z punktu widzenia kamerdynera. Miało ono polegać jego zdaniem na koncentrowaniu się na sprawach drugorzędnych, związanych z cechami charakteru lub wyglądu postaci historycznych (słynne pascalowskie rozważania o „nosie Kleopatry" i jego wpływie na losy świata) zamiast na głębszych procesach historycznych.

Odpowiednikiem tego w dyskursie o polityce będzie koncentrowanie się na cechach osobowych poszczególnych polityków, na ich charakterze i codziennym zachowaniu, na tym, kto kogo lubi, a kto nie, na tym kto i gdzie się uśmiechnął albo zrobił jakąś minę, kto jest wysoki a kto niski, kto jest wielbicielem kotów, a kto psów. Na całkowitej personalizacji polityki i widzeniu jej w bieżącej perspektywie walki wedle zasady „kto kogo". Objawem takiego psucia polityki w mediach jest też zestawianie wyrazistych postaci z różnych partii z nadzieją, że dadzą show, albo ich agresywne przepytywanie na okoliczność zrobienia lub niezrobienia przez nich tego lub owego.

To nie jest wartościowa debata publiczna. Potrzebujemy bowiem namysłu nad rzeczami o wiele istotniejszymi niż bieżąca polityka i to przy użyciu narzędzi intelektualnych, które wykraczają poza uproszczone klasyfikacje i pozbawione subtelności oceny. Choćby nad strukturalnym kryzysem kapitalizmu, którego jesteśmy świadkami, a który może doprowadzić do bardzo poważnych turbulencji społecznych. Nad postępem technologicznym, który niesie ze sobą istotne zagrożenia dla najważniejszych wartości kultury zachodniej, jak np. ludzka autonomia i wolność. Nad postępującym procesem powszechnej demoralizacji polegającym na uznaniu, że w walce rynkowej każdy chwyt jest usprawiedliwiony, jeśli tylko prowadzi do uzyskania przewagi i zysku.

Nad losem demokracji w świecie, w którym coraz wyraźniejszą dominację zyskują siły, nad którymi nie sposób sprawować demokratycznej kontroli (jak wielkie korporacje). Nad ograniczeniami i pułapkami różnych strategii stosowanych wobec imigrantów (asymilacja, wielokulturowość). Nad problemem pokojowego życia razem ludzi wyznających sprzeczne wartości (przecież nie wyślemy na Marsa tych, którzy się z nami nie zgadzają).

Rządy przemijają, pejzaż polityczny się zmienia. Głębokie procesy społeczne i ekonomiczne nie przemijają tak łatwo. I to one, a nie takie czy inne rządy będą miały największy wpływ na nasze życie. O tym warto rozmawiać. A do rozmowy zapraszać tych, którzy nie widzą rzeczywistości tylko w dwóch barwach: czarnej i białej. Świat jest bowiem znacznie bardziej skomplikowany niż się na pierwszy rzut oka wydaje, a racja bardzo rzadko jest tylko po jednej stronie. W tym sensie namawiam do tego, aby starać się naszą debatę o ważnych sprawach wzorować na debacie akademickiej, a nie partyjnej. W debacie akademickiej każdy, kto używa zbyt prostych i jednoznacznych klasyfikacji, a wypowiedzi swe napełnia zbyt wielkim ładunkiem emocjonalnym, traci na samym starcie.

Casting na jajogłowych

A co z owymi faktami podległymi ideologii, o których wspomniałem na wstępie? Choć wpływom ideologii ulegają nawet ci, którzy twierdzą, że są od niej wolni, i w tym sensie nikt nie jest doskonale niestronniczy, to jednak istnieje kapitalna różnica pomiędzy tymi, którzy są otwartymi funkcjonariuszami określonej ideologii, nie starając się nawet na odrobinę krytycznej samorefleksji, a tymi, którzy dzielą zawsze włos na czworo i nie ufają swoim własnym wyborom ideowym i politycznym, nie wykluczając tego, że nie mają racji. Tylko tacy ludzie są w stanie w otwartej debacie próbować uzgodnić swoje definicje sytuacji, po to, aby następnie przedstawić jej różne interpretacje.

Potrzebni są nam nieznośni jajogłowi, którzy unikają prostych formułek i słów wytrychów mających otwierać wszystkie drzwi, jak np. populizm, lewactwo, rozdawnictwo, itp. Ci irytujący, wiecznie wahający się i niewyraźni, wciąż sceptyczni i krytyczni intelektualiści, którzy jak ognia unikają prostych odpowiedzi na trudne pytania. Zawsze widzą dwie strony medalu i dlatego brak im pewności w ocenach, nigdy bowiem nie są do końca pewni, kto ma rację. To tylko oni mogą w żmudnej debacie starać się osiągnąć zawsze kruche i tymczasowe porozumienie co do faktów i prawdy.

I choć także i oni nie będą w stanie przekonać każdego, że jest tak czy tak, że fakty są takie a takie, to jednak chociaż na moment pokażą, że doktrynerstwo i dogmatyzm nie są koniecznymi postawami w życiu publicznym, a dyskurs może wejść na poziom wyższy niż internetowy, gdzie zamknięci w swych bąblach działamy wedle gombrowiczowskiej zasady „swój do swego po swoje".

Przy czym ważne jest, aby unikać sytuacji tak częstej w naszym życiu publicznym, gdy główne siły polityczne oraz bardzo upartyjnione media starają się kaptować poszczególnych intelektualistów do swojego obozu na bazie takiej czy innej wypowiedzi, czy też takiego czy innego miejsca publikacji. Działają one wedle zasady: powiedział to i to, jest nasz! Opublikował tekst tam i tam, jest ich! To znak nieznośnego instrumentalizowania ludzi, którzy z definicji nie chcą być niczyi, słusznie uważając, że największą wartością w ich życiu jest niezależność.

Myślę, że właśnie owa obawa, że natychmiast zostanie się instrumentalnie wykorzystanym przez jakieś media lub siły polityczne powstrzymuje tak wielu ludzi, którzy mieliby coś ciekawego do powiedzenia, od wzięcia udziału w debacie publicznej. Odstraszająco działają także reakcje wielu politycznie zaangażowanych dziennikarzy, a nawet naukowców, którzy każdą nieomal wypowiedź potrafią od razu ocenić jako obiektywnie służącą czyimś interesom. W tym sensie bez względu na intencje kogoś, kto zabiera głos w debacie publicznej każde jego wystąpienie, nawet dotyczące spraw niezwiązanych z bieżącą polityką, będzie od razu klasyfikowane jako za albo przeciw określonym, partyjnym siłom politycznym.

Ten obłęd umieszczania kogoś od razu w określonym obozie politycznym pokazuje, że dla wielu ludzi świat sprowadza się do bieżącej walki politycznej i zupełnie stracili oni wobec niej dystans. Przypomina to trochę sytuację z poprzedniego systemu, gdy każdy głos krytyczny, nawet mający na celu poprawę istniejącego systemu, a nie jego zniesienie, klasyfikowany był jako „woda na młyn reakcji". Przekleństwo upartyjnienia naszego życia publicznego powoduje wymuszanie na każdym, kto mówi cokolwiek o ważnych sprawach tego świata, opowiedzenie się w bieżącej walce politycznej po jakiejś stronie.

To przepis na uczynienie naszego życia nieznośnie ograniczonym intelektualnie przez istniejące na rynku idei oferty partyjne. Szczególnie boleśnie odczuwany przez tych, którzy preferują oceny detaliczne od hurtowych, a to znaczy zamiast hurtowo potępiać czyjeś podejście do jakiejś sprawy tylko dlatego, że jest właśnie czyjeś starają się rozłożyć je na czynniki pierwsze i pokazać, że niektóre z nich są wątpliwe pod takim czy innym kątem, a inne zasadne. Przyczyną ich poczucia dyskomfortu psychicznego jest fatalna dla jakości naszej debaty publicznej strategia sprowadzania wszystkich złożonych problemów ekonomicznych, politycznych i społecznych do prostych dychotomii wyrażanych przez stanowiska poszczególnych partii, ewentualnie prostych klasyfikacji w rodzaju liberalizm – antyliberalizm, kapitalizm – antykapitalizm (albo jesteś za liberalizmem, albo przeciwko, tak jak gdyby istniał jeden liberalizm, albo jesteś za kapitalizmem albo przeciwko, tak jak gdyby istniał jeden kapitalizm).

Niestety w tym procesie sprowadzania tego, co złożone do tego, co proste, mają też swój udział niektórzy dziennikarze, którzy nie znoszą sytuacji, w której ktoś wymyka się gotowym i prostym formułkom klasyfikującym ich świat i bez chwili wahania gotowi są umieścić każdego na bardzo prosto zarysowanej mapie politycznych czy ideowych podziałów. Dopóki nie stworzymy przestrzeni do swobodnej wymiany myśli w przestrzeni publicznej, która nie jest nacechowana skłonnością do szybkich klasyfikacji związanych z bieżąca polityką, nasz dyskurs polityczny pozostanie płytki intelektualnie, schematyczny i pozbawiony wrażliwości na nowe opcje ideowe i polityczne, które się rodzą wtedy, gdy dopuszczamy niewyobrażalną dla wielu możliwość, że można wyjść poza bieżące podziały partyjne i zobaczyć coś nowego.

Potrzebujemy bowiem innowacji nie tylko w sferze ekonomicznej, ale także w sferze ideowej. Tym bardziej że widać wyraźnie, iż coś się w dzisiejszym świecie skończyło, a nic nowego jeszcze się nie narodziło.

Autor jest profesorem filozofii, dziekanem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, członkiem Komitetu Nauk Filozoficznych PAN. Ostatnio opublikował „O interpretacji" (2014) i „Kapitalizm drobnego druku" (2015)

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku