– Dobrze, a teraz, koledzy, czas się konstytuować. – Głos ministra przywrócił odrobinę przedwojennego sznytu zgromadzeniu.
– Ja proponuję prezesa Jarosza. To znany demokrata, ludowiec, a na dokładkę ofiara najstraszliwszej wojennej... tej... no... jednym słowem, był w Oświęcimiu. Zaraz po powrocie, pomimo stanu zdrowia, włączył się w budowanie demokratycznego sądownictwa...
– Ależ ja... Nie jestem przygotowany... Panie ministrze...
– Rozumiem, że się obywatel zgadza. Proszę o zgłaszanie innych kandydatur.
Nie tylko został wybrany do zarządu warszawskiego, ale tenże zarząd zrobił go od razu na sali prezesem. Wszystko było jakby umówione. Zgłoszono głównie ludzi, którzy siedzieli za stołem prezydialnym. Poza Wacławskim, którego rekomendował ktoś z sali, dodając, że był w powstaniu, a teraz włączył się w nurt przemian. Ta kultura prawna... Ale może czasy zmieniły cokolwiek pojęcie demokracji? Trzeba się będzie temu przyjrzeć – po odzyskaniu władzy nad samym sobą. Zresztą sporo osób podchodziło i ściskało mu ręce. Znani, cenieni adwokaci, sędziowie – był ich reprezentantem.
Wyszli z Wacławskim i jego dwoma znajomymi.
– Cały czas myślałem, że wpadną i tutaj z pepeszami – rzucił jeden z ludzi, których sędzia widział już w rządowej stołówce. Jaroszowi wydało się, że to jakiś żart z niego. Jemu stale się zdawało, że wpadną, ale ze schmeisserami. Czyżby oni to skądś wiedzieli?
– Na początku roku pan obywatel Chajn zwołał wszystkich prawników w Kielcach: sędziów, prokuratorów i adwokatów, a nawet woźnych. Oni czekają w największej sali w mieście, a tu wpadają kacapy i wszystkich ładują do samochodów. Chajn przyszedł potem, ale nikogo już nie było. Podobno część wyciągnął. Ale nie jest łatwo – opowiadał Wacławski, znany śmieszek.
Znowu więc adwokatów ładowali do bud, teraz z kolei ci? A może oni zmyślali? Może nawet pracowali dla Londynu? Jarosz tego także się już dowiedział: teraz to prosty wybór — Moskwa albo Londyn. Ale Stefek Wacławski chyba był na to zbyt strachliwy. Pożegnał kolegów i rzucił do niego:
– Coś ci jeszcze pokażę, koniecznie.
– Muszę wracać, kolejką albo tramwajem. Późno już – zaoponował Jarosz.
– To potrwa kilka minut zaledwie.
– Ale ulice tu niezbyt bezpieczne.
– Podwiozę cię potem. Pewnie już słyszałeś o ulicy Środkowej.
– Nie pamiętam.
* * *
Szli Wileńską, potem skręcili w lewo, potem znów Stalową; czynszowe kamienice, zszarzałe albo ceglastoczerwone, prawie pochylały się nad ich głowami. Za brudnymi szybami małych sklepików migały twarze mieszkańców jakby zdziwionych pojawieniem się obcych w garniturach.
Biednie odziane postaci, pilnujące swoich straganów ze skrzynek, głównie na rogach ulic, posyłały im tym bardziej zaskoczone spojrzenia. Tu zabrudzony dywan, ówdzie pierzyna na wózku, a pewna kobieta wyciągała sztywno ręce z kruchymi, ładniutkimi, stołowymi serwetkami. Praga puszczała swoje ostatnie szwy, traciła wnętrzności.
– Popatrz. – Wacławski wskazał narożną, trzypiętrową kamienicę po drugiej stronie uliczki. Była nowsza niż sąsiednie budynki, a jednak wyglądała bardziej nieprzyjemnie: kanciasta niczym twierdza, trupiobiała, niedawno zbudowana, a już zaniedbana. Brama całkiem przesłonięta drewnianą ścianą, na białych deskach ktoś nabazgrał zieloną farbą „Pralnia pierza".
– Żadnej pralni już tu nie ma – wycedził kolega do ucha Jaroszowi. – Za rogiem, od Strzeleckiej, stoi strażnik, wchodzi się z tamtej strony. Tam jest więzienie.
– Więzienie? – Prezes Sądu Okręgowego się wzdrygnął. – Czyje? Dla kogo?
– NKWD, dla naszych, a może już ubecji. Musimy stąd odejść, bo zaraz my tam będziemy siedzieć. Właśnie, jak myślisz, po co ci to pokazuję?
– Pojęcia nie mam. Chcesz mnie przestraszyć? Pojechałem do Oświęcimia ciupasem, z pierwszym transportem. Łatwo mnie nie przestraszysz.
– Nie chcę cię straszyć, chcę nas obu zmusić do pomyślenia... Realizm zwykł takie rzeczy wiedzieć.
Ale Jarosz szybkim krokiem oddalał się ulicą Środkową w kierunku Dworca Wileńskiego.
Fragment książki Piotra Zaremby, „Zgliszcza. Opowieści pojałtańskie", która ukaże się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95