Z drugiej zaś strony są podstawowe wartości, ogólnoludzkie czy ogólnoeuropejskie, i zmiana podejścia do nich nie jest dopuszczalna. W lutym podczas konferencji bezpieczeństwa w Monachium przyznano, że Europa się w ich przestrzeganiu cofa. Nie może być podwójnych standardów w stosowaniu prawa dotyczącego nietykalności granic i suwerenności.
Zarówno Putin, jak i jego tak odważni generałowie bardzo poważnie błądzą w polityce zagranicznej. Dlatego powołaliśmy Centrum Badań Bałtycko-Czarnomorskich (zrzesza byłych przywódców Ukrainy, Polski, Białorusi, Mołdawii oraz państw bałtyckich – red.) i działamy na rzecz dialogu międzyuniwersyteckiego, by zaproponować zupełnie nowe rozwiązanie tej kryzysowej i konfliktowej sytuacji.
Ale czy jest dzisiaj w Rosji jakaś niezależna siła, której głosu słucha Kreml? Opozycja rosyjska jest bardzo podzielona. Jedni jej liderzy, tacy jak Garri Kasparow, uciekają za granicę, inni, jak Boris Niemcow, giną w zamachach.
Prezydent Lech Wałęsa mówił, że przez dwa lata miał tylko dziesięciu zwolenników. Nagle stał się cud. Papieżem został Polak. To był człowiek wielkiego wykształcenia i wysokiej kultury, myślał strategicznie i granice państw nie były dla niego przeszkodą. To on wsparł polską Solidarność i dał jej siły. Takiego cudu brakuje Rosji.
Rosyjska opozycja ostatnich 15 lat to szczerzy i uczciwi ludzie, którzy jednak nie rozumieją obecnej sytuacji w ich kraju.
Czy ma pan na myśli to, że według sondaży ponad 80 proc. rosyjskiego społeczeństwa popiera Putina?
Nie mam wątpliwości co do tego, że tak jest. Ale ważne jest również to, co się kryje za tymi procentami. Trzeba dobrze rozumieć obecną sytuację w Rosji. Transformację demokratyczną, liberalną i rynkową popiera dzisiaj około 25 proc. aktywnej części społeczeństwa. Reszta dzieli się na pięć czy siedem grup. Są w tym osoby starsze, emeryci, którzy są uzależnieni od władz, stanowią oni około 35 proc. społeczeństwa i liczba ta się nie zmienia od ponad dwóch ostatnich dekad. Ci ludzie się nie zmieniają, mają swoje przekonania. Jest również taka warstwa społeczeństwa, która panicznie boi się niepewności. Dzisiaj trzeba się kierować w stronę intelektualistów, przekonywać ich do swoich racji. W nich nadzieja na zmianę sytuacji na świecie.
Mówi pan z punktu widzenia człowieka, który rozważa politykę w kategoriach dobra i zła. Ale czy myślą o tym ludzie na Kremlu? Czy chcą zmian?
O czym mogą myśleć ludzie, którzy żyją imperialnym mitem? Dla nich najważniejsze jest to, co pozwoli im jak najdłużej utrzymać stery rządzenia. Manipulują emocjami, lękami, obawami i oczekiwaniami ludzi.
Czy to po raz kolejny pomoże Putinowi wygrać wybory prezydenckie, które odbędą się w 2018 r.? Czy jest możliwe jakieś zaskoczenie?
Żadnych niespodzianek i tajemnic tu być nie może. Putin wystartuje w tych wyborach i je wygra. Chce zwyciężyć w maksymalnie czysty sposób z około 70-proc. poparciem. Jest to bardzo proste zadanie. Myślę, że rozpocznie się tworzenie nowego pokolenia technokratów, którzy częściowo zostaną uwolnieni od bezwzględnego posłuszeństwa jednej osobie. Będą mieli własne zdanie i zadanie, które będzie polegało na efektywnym kierowaniu korporacjami i regionami. Powstanie pragmatyczna i technokratyczna Rosja.
Obecny reżim już wykonał pracę nad interpretacją i wykorzystaniem historii na swoją korzyść. Nadchodzi niebezpieczna epoka ludzi, którzy nie chcą rozumieć przeszłości i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za przyszłość.
Ja oraz moi koledzy mamy wizję przyszłości Rosji, tą przyszłością jest bezwzględne przestrzeganie konstytucji. Dlatego będziemy robili wszystko, by zmusić do tego rządzących. W odróżnieniu od mojego przyjaciela i nauczyciela Vytautasa Landsbergisa (byłego przywódcy Litwy – red.) wierzę, że Rosja ma godną przyszłość.
— rozmawiał w Kownie Rusłan Szoszyn
Giennadij Burbulis urodził się w 1945 r. w Pierwouralsku. Ma litewskie pochodzenie (dziadek przeprowadził się do Rosji z terenów obecnej Litwy). Jest doktorem filozofii. Tuż przed upadkiem ZSRR został deputowanym do Rady Najwyższej. Wkrótce stanął na czele sztabu wyborczego Borysa Jelcyna, a w 1991 r. towarzyszył mu podczas spotkania w Puszczy Białowieskiej, gdzie ogłoszono upadek Związku Radzieckiego. W latach 1990–1992 był najbliższym współpracownikiem prezydenta Jelcyna i jednym z najbardziej wpływowych polityków w Rosji. Później zasiadał w Dumie i – od 1999 do 2007 r. – Radzie Federacji Rosji. Obecnie prowadzi własną szkołę filozofii politycznej. Promuje swoją teorię, która opiera się na stwierdzeniu, że globalnych problemów dzisiejszego świata nie da się rozwiązać bez dialogu kultur oraz wzajemnego porozumienia pomiędzy ludźmi.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95