Współczesne państwo chińskie również, ale przede wszystkim cywilizacja per se, której kontinuum, mimo wielu prób jego przerwania, jest porażająco niepodważalne. Owszem, na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie wciąż straszy gigantyczna podobizna Mao. Ani czerwony sztandar, ani godło nie uległy zmianie. Policja i wojsko wciąż noszą podśmierdujące socjalizmem mundury, ale epoka masówek, transparentów i rewolucyjnych haseł dawno już minęła.
O ile komuniści próbowali stworzyć nad Jangcy społeczeństwo doskonale bezklasowe, amalgamat grup i narodów, w którym jedynymi liniami pęknięć były orwellowskie podziały na partię wewnętrzną, zewnętrzną i „proletów", o tyle we współczesnych Chinach ten rysunek jest już dużo bogatszy. W północnej prowincji Gansu sąsiadują ze sobą miasta chińskich buddystów, kazachskich muzułmanów i etnicznych Mongołów. Próba anihilacji narodowych różnic, wytworzenia jednolitej, zbitej masy się nie powiodła. Dziś o tym eksperymencie pamiętają jedynie niektórzy, bo współczesne władze partyjno-państwowe wybrały zupełnie inny klucz. Tożsamość etniczna (nie należy jej mylić ze swobodami politycznymi) stała się wartością.