Magdalena Gawin: Przemilczani bohaterowie

Nie można opisywać relacji polsko-żydowskich przez pryzmat patologii – antysemityzmu, przemocy fizycznej oraz mitologii – kłamstw powtarzanych w kontekście podważania niesionej im pomocy - mówi Magdalena Gawin, wiceminister Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.

Publikacja: 04.06.2021 18:00

Jadwiga Długoborska (1899–1944) – była nauczycielką i działaczką społeczną. Aresztowana przez gestap

Jadwiga Długoborska (1899–1944) – była nauczycielką i działaczką społeczną. Aresztowana przez gestapo za pomaganie Żydom, była torturowana i ostatecznie zamordowana w czerwcu 1944 r.

Foto: arch. prywatne

Plus Minus: „Moja żydowska rodzina mieszkała od ośmiu pokoleń w polskim miasteczku. Podobnie jak rodzina Magdaleny Gawin, polskiej wiceminister kultury. Jej krewnej zamordowanej przez Niemców powołana przez nią instytucja postawiła tam pomnik. Po moich przodkach nie ma śladu" – napisała w „Gazecie Wyborczej" Mikhal Dekel.

Taki był lead od redakcji, były jeszcze inne, bardziej wyszukane zdania. Najbardziej podobały mi się te „o słodkich fantazjach", w domyśle – moich. Podobnie jak nazywanie kamienia z tabliczką mianem „granitowego, czarnego pomnika", podawanie w wątpliwość ratowania przez Jadwigę Żydów, a nawet faktu wynajmowania im mieszkań przed wojną. Nie ma także śladu po browarze Tejtlów wysadzonym w powietrze przez gestapo w czerwcu 1944 roku ani tym bardziej bramy z krzyżem, do którego odwołuje się w artykule. Mikhal nie czyta i nie mówi po polsku, nie zna historii okupacji w Polsce, co więcej, nie ma pojęcia o bieżącej sytuacji, nie mówiąc o budżetach instytucji naukowych, które przywołuje. Leady od redakcji w najrozmaitszych konfiguracjach widocznych w internecie manipulują przekazem w dobrze znanym kierunku: egoizm Polaków nieczułych na los Żydów i polskie mitomaństwo.

A teraz pora przywołać kontekst. 13 maja Polacy cieszyli się ze 120. rocznicy urodzin rotmistrza Witolda Pileckiego, jedynego ochotnika do Auschwitz, autora raportów o Holokauście, którego żona Maria pochodziła z Ostrowi Mazowieckiej. W kampanię promocyjną włączyła się prasa od prawa do lewa, nawet będąca w mocnej opozycji do rządu. Pilecki jest dla wszystkich, dla lewicy, centrum i dla prawicy. Odstawała od tego „Wyborcza", która zainicjowała kampanię antyheroizacyjną w odniesieniu do Pileckiego i Pyjasa, w którą wtłoczono także postać Jadwigi, jednej z „Zawołanych po imieniu".

Przypomnę, że biografia Pileckiego pióra pisarza i korespondenta wojennego Jacka Fairweathera została uznana za bestseller i dwukrotnie nagrodzono ją prestiżową Costa Books Award. Pozytywne recenzje ukazały się w wielu najważniejszych tytułach prasowych na całym świecie. Jest tłumaczona na kilkanaście języków obcych, ogromny sukces. W każdym kraju jego biografia rozchodzi się bardzo dobrze. Parlament Europejski jednogłośnie uznał Pileckiego za patrona zjednoczonej Europy, której obywatele ucierpieli na skutek nazizmu i komunizmu. Przeciw esbeckiej wersji wydarzeń w sprawie Pyjasa zaprotestowali ludzie o różnych poglądach, jak Wildstein, Sonik, Graczyk. To pokazuje, że atakowanie Pileckiego czy Pyjasa w ramach deheroizacji polskiej historii jest dzisiaj passé.

O co zatem chodziło ze sprawą Jadwigi Długoborskiej?

Rodziny „Zawołanych po imieniu" odebrały artykuł Dekel jako atak na ich bliskich, bo ginęli podobnie jak Jadwiga, w mękach. „Słodkie fantazje" według „Wyborczej" to donos, wyrwane paznokcie u obu rąk, wybite oko, czarne od krwi plecy, wybroczyny i pręgi na nogach. To także historia sprawcy mordu: sadystycznego gestapowca, największego mordercy Polaków i Żydów, mieszkającego 20 km od Treblinki.

To historia Polaka z żydowskim pochodzeniem, którego Jadwiga przyjęła pod swój dach w 1943 roku, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa dla rodziny i lokatorów, który przeżył obławę gestapo, a po wojnie poszedł na UB. Dwadzieścia lat po wojnie, w 1964 roku, został zamordowany strzałem z broni krótkiej, najprawdopodobniej na skutek esbeckiej prowokacji. W tym samym roku instytut Yad Vashem zaczął wręczać pierwsze medale na podstawie relacji uratowanych. Jadwiga go nie dostanie. Dla takich osób jak ona powstał program „Zawołani po imieniu". Większość pomordowanych Polaków za pomoc Żydom nie ma żadnego medalu.

Dlaczego?

Nie ma żadnych twardych kryteriów, każda historia jest inna, ale są reguły. Pierwszym najważniejszym jest świadectwo uratowanego, dokumentacja niemiecka, której najczęściej nie ma, bo się nie zachowała, zeznania przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich pod przysięgą.

Tyle że Yad Vashem najchętniej uznaje świadectwa do lat 60. XX wieku. To, że nie uznaje zeznań późniejszych, nie oznacza, że ci ludzie nie ratowali Żydów. Dlatego program „Zawołani po imieniu" Instytutu Pileckiego był tak potrzebny, żeby dać wsparcie, możliwość zabierania głosu, dowartościowania, docenienia postawy bliskich. Nieliczne rodziny dostały medal Yad Vashem i to późno, bo sam instytut zmieniał kryteria. Irena, ocalała córka piekarzy Lubkiewiczów z Sadownego, tego nie doczekała. Jej rodzina przekazała nam wstrząsający list z lat 60. XX wieku, kiedy dosłownie odbijała się od różnych instytucji i nie udzielono jej w Polsce żadnej pomocy. To są najtragiczniejsze losy ludzkie, doświadczenia całkowitej samotności, jaką człowiek może odczuwać po śmierci bliskich, z nieuznanego cierpienia.

Chce pani zgłosić Jadwigę do Yad Vashem?

Z wnioskiem wystąpił syn uratowanego, do którego dotarłam. Szukałam rodziny uratowanego za granicą, bo tak wydawało się logicznie: USA, Izrael, Kanada, a znalazłam w Polsce. Syn ocalonego nie wiedział, gdzie i jak ojciec przeżył okupację. Kiedy jego ojciec zginął, był mały. Matka nie wracała do lat wojny. Jadwiga nie żyła od dawna. Pokazałam mu materiały z 1944 roku, biogram skreślony ręką ojca, archiwalne listy i inne dokumenty.

Jakie są dowody wskazujące na to, że Długoborska pomagała Żydom? Mikhal Dekel twierdzi, że to przedwojenna księga hotelowa z „żydowsko brzmiącymi nazwiskami" i świadectwo siostry Jadwigi, Cecylii Pacheckiej, która widziała, jak siostra myje dwóch obcych chłopców w hotelowej kuchni.

Świadectwa Cecylii Pacheckiej nie ma. Dekel pomyliła wszystko. Są archiwalne listy Wandy Wujcik, również siostry, która usiłowała w 1944 roku wyciągnąć Jadwigę z , napisane po zeznaniach złożonych przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich. Relacje o myciu żydowskich dzieci przekazała mi wyłącznie ustnie Janina Mika, kolejna siostra Jadwigi. Skąd pochodzili Żydzi, dowiedziałam się z powojennego donosu podwójnego agenta, który odsiadywał karę za współpracę z Niemcami. Wymienił getto warszawskie, co mnie zdziwiło, bo spodziewałam się raczej Żydów z małych miejscowości, z pobliskich gett. Jest kilka nazwisk Żydów uratowanych z eksterminacji 1939 roku. Kluczowe jednak są materiały prokuratorskie, ponad 270 stron, z 1964 roku, które znalazłam znacznie później. Zeznają świadkowie, gdzie i u kogo spędził okupację. Zeznania są spójne. Nie są jeszcze przekazane do instytutu Yad Vashem. Jadwiga była katowana, co Dekel również przemilczała, w domu jej dziadków.

Są dwie relacje Mikhal, jedna z pobytu w Polsce i z książki, którą napisała, „Teheran Children", i ta druga, z „Gazety Wyborczej". Natomiast to, co napisała w artykule, doskonale oddaje pewne cechy charakterystyczne dla całego środowiska, to jest postrzeganie relacji polsko-żydowskich przez pryzmat patologii – antysemityzmu, przemocy fizycznej oraz mitologii – kłamstw powtarzanych najczęściej w kontekście niesionej im pomocy. W tym dychotomicznym obrazie nie ma miejsca na normalność. Moi pradziadkowie, dziadkowie wynajmowali przez dekady mieszkania Polakom i Żydom nie z powodu jakichkolwiek poglądów, tylko z przyczyn praktycznych. To są fakty.

Kim była dla pani Jadwiga Długoborska?

Rodzice mojego dziadka zmarli podczas I wojny światowej. On i jego siostry zostali wychowani przez brata matki – czyli rodziców Jadwigi. W międzywojniu liczne rodzeństwo wyjechało do Warszawy, w Ostrowi na stałe mieszkali Jadwiga Długoborska i mój dziadek. Długoborska jest chrzestną matką mojego ojca.

Losy mojej rodziny mogły się przeciąć z losami wojennymi Mikhal Dekel, której rodzina w 1943 r. dopłynęła do Palestyny. Szwagier Długoborskiej major Edward Bohdanowicz, więzień sowieckiego łagru, wyszedł z ZSRR z Armią Andersa, został pilotem w RAF dywizjonów „Ziemi Mazowieckiej" i „Ziemi Wielkopolskiej", przeżył wojnę. W 1944 roku otrzymał Virtuti Militari za udział w zrzutach nad powstańczą Warszawą. Więc jeśli chciałabym koniecznie postawić pomnik komuś z moich przodków, mogłabym wybierać wśród przedwojennych oficerów, którzy walczyli z Niemcami od po-czątku do końca wojny albo do swojej śmierci.

Dlaczego Jadwiga Długoborska była osobą wyjątkową?

Ponieważ należała jak inni „Zawołani po imieniu" do ludności cywilnej, naraziła dobrowolnie swoje życie, chroniąc innych. Zapłaciła za to najwyższą cenę. Osoby, które ukrywały Żydów, zwłaszcza na prowincji, robiły to na ochotnika, najczęściej poza systemem państwa podziemnego. Jadwiga narażała swoją rodzinę i lokatorów. W nocy z 23 na 24 czerwca 1944 roku, kiedy wtargnęło do pensjonatu, przebywały tam dzieci jej siostry.

Niektórzy badacze Holokaustu związani z Centrum Badań nad Zagładą Żydów wskazują, że opisując podobne historie, zapomina się, że niektórych Polaków wydawali właśnie ich polscy sąsiedzi, że usuwa się donosicieli w cień z historii, niekiedy niesłusznie określa folksdojczami.

Nie ma to nic wspólnego z programem „Zawołani po imieniu". Przy okazji każdego upamiętnienia wspólnie z lokalną społecznością potępiamy donosy i czcimy pamięć bohaterów. Jest i drugi zarzut, że propagujemy, iż „pomoc była masowa". Na prowincji pomoc nie była masowa i nie mogła być masowa. Donosy nie mogą jednak obciążać ofiar, nie możemy też stosować odpowiedzialności zbiorowej – na zasadzie doniósł jeden, a winni są wszyscy, cała wieś, całe miasto, dalej – naród. W czasach PRL też były donosy. Donos Lesława Maleszki nie obciąża jego ofiary Staszka Pyjasa ani wszystkich Polaków. Większość Polaków nie donosiła. Musimy zrozumieć, że okres wojny był okresem totalitarnej władzy, tajnej policji politycznej, a jedną z form kontrolowania społeczeństwa była sieć agenturalna, donos, wymuszanie zeznań za pomocą tortur, prowokacje.

Oprawcą Jadwigi Długoborskiej, jej zabójcą, był gestapowiec folksdojcz zwany „Cykiem", określany katem Ostrowi.

Nosił zmyślone okupacyjne nazwisko: Birkenfeld. Nie był też nauczycielem gimnazjalnym języka niemieckiego, za którego się podawał. Jego prawdziwa tożsamość to Anton Peter Psyk. Przed wojną pracownik fizyczny kopalni w Tarnowskich Górach, potem dozorca w urzędzie miejskim w Brzezinach Śląskich (Birkheim). Był Ślązakiem opcji niemieckiej, uczył się po dwóch stronach granicy polsko-niemieckiej, stąd znał świetnie oba języki. Udział folksdojczy w aparacie terroru był duży. Cechą wspólną była bilingwalność i niska pozycja społeczna przed wojną. Spis z lat 30. XX wieku wykazał, że Rzeczpospolitą zamieszkiwało ponad 700 tys. Niemców. Niektórzy badacze twierdzą, że liczba ta w chwili wybuchu II wojny światowej dobijała do miliona. Z tego środowiska rekrutowała się duża grupa oprawców w niemieckim aparacie terroru.

Psyk dostał trzecią grupę na folksliście, w 1942 – obywatelstwo Rzeszy. Swoją karierę zaczynał we wrześniu 1939 roku od Einsatzgruppen V/2: Kielce, Końskie, Częstochowa, potem dotarł przez Warszawę na do Ostrowi jako tłumacz. Przeszedł niemieckie szkolenia policyjne w Berlinie. Dostał po nich mundur bez dystynkcji i prawo do samodzielnego prowadzenia śledztw. Był wyjątkowym sadystą, zbrodniarzem, który nagminnie torturował ludzi i czerpał z tego przyjemność. Brał udział w masowych i indywidualnych eksterminacjach. Zmarł jako obywatel RFN w 1976 roku, nietknięty przez niemiecki wymiar sprawiedliwości. List gończy rozpisano za nim krótko po wojnie, ale przez następne dekady nie udało się ustalić jego personaliów. Zrobiłam to sama. Po wojnie długo poszukiwali go także mieszkańcy Ostrowi, bali się, że zrzuci mundur i wmiesza się w tłum Polaków.

Jadwidze Niemcy proponowali podpisanie folkslisty?

Tak. Całej rodzinie, bo miała korzenie niemieckie, konkretnie niemiecko-francuskie. Pochodzili z Alzacji, właściwie z Lotaryngii, kilkadziesiąt kilo-metrów od Strasburga. Tak jak inne rodziny z Alzacji zachowywali swoją odrębność od „prawdziwych" Niemców, szybko zasymilowali się, chcieli zostać Polakami.

Dekel, opisując przedwojenne stosunki w Ostrowi, nawiązuje do ucieczki żydowskich właścicieli browaru. Cytuje jednego z braci Tejtlów, że gdy uciekali, pracownicy wiwatowali. Pisze też o przedwojennych pogromach, działalności bojówek ONR.

Dekel w czasie rozmowy ze mną powiedziała, że dziadka czy ojca dopadł jakiś Polak, jeden lub dwóch, i krzyknął: „Teraz browar będzie nasz!". W artykule zrobiła z tego wiwatujące tłumy. W Ostrowi było przed wojną 9 tysięcy katolików, czy wszyscy wiwatowali? Ludzie uciekali w popłochu z miasta, bo trwało bombardowanie. Panował kompletny chaos. Zdaję sobie sprawę, że osoba, która ucieka, zapamiętuje często ostatni obraz. Jeśli spojrzymy szerzej, to całe koszary w Komorowie pod Ostrowią Mazowiecką, czyli mieszkania przedwojennych oficerów, zostały obrabowane do szczętu. Żony z dziećmi, które powróciły do miasta, zastawały puste mieszkania. Tak wygląda załamanie się struktur państwa.

W Ostrowi były pogromy?

Nie było żadnych pogromów przed wojną. W latach 30. były antysemickie ekscesy, próby bojkotu sklepów żydowskich, które się nie udawały. A ONR-owcy rzeczywiście najechali Ostrów, ofiarami tych najść były też rodziny wynajmujące Żydom, czyli Polacy, ale to się nie mieści w logice oficjalnej narracji. Jak również to, że ludzie kolaborujący z Niemcami w czasie okupacji donosili na Polaków.

„Po moich przodkach nie ma śladu" – stwierdziła Dekel. I chyba słusznie, cmentarze żydowskie w wielu miejscach po wojnie zostały zabudowane lub zarastają samosiejkami.

Cmentarz żydowski w Ostrowi Mazowieckiej jest efektem zaniedbań wielu lat, wynikającym głównie z nieustalonego prawa własności. Macewy zostały przewiezione do renowacji, konserwator wojewódzki przydzielił na to odpowiednią kwotę, przyjęliśmy plan rekonstrukcji cmentarza. Teraz decydujący głos będzie miał starosta, bo to on powinien uruchomić procedurę prawną. To dzięki nowelizacji, którą przeprowadziłam, samorządy nie mogą sprzedawać zabytkowych cmentarzy bez zgody wojewódzkiego konserwatora zabytków. Dodatkowo wszystkie zostały wpisane albo do ewidencji, albo do rejestru zabytków. Obrót cmentarzami wcześniej jakoś nie gorszył. Dwa lata wcześniej Dekel przesłała mi zdjęcia swojej rodziny na wystawę stałą do powstającego muzeum, ale nie wspomniała o tym w swoim artykule. Może zapomniała.

Uważa pani, że Dekel została wykorzystana instrumentalnie, opisując historię Jadwigi Długoborskiej?

Oczywiście. 15 maja, już po ukazaniu się drukiem jej artykułu w „Gazecie Wyborczej" z moimi wielkimi zdjęciami, dostałam od niej maila, który kończy się zdaniem, że się zadręcza, że może wyrządziła mi krzywdę, ale ze względów politycznych zdecydowała, że to ważne. Nie powiedzieli jej, że jej artykuł ukaże się w 120. rocznicę urodzin Pileckiego.

Po jej artykule czuję niesmak. Piotr Gursztyn nazwał jej artykuł „donosem" na mnie. Można niestety tak to odebrać.

Dlatego pani zdaniem ważny jest program „Zawołani po imieniu" Instytutu Pileckiego?

Program „Zawołani po imieniu" to nie tylko tabliczki z imionami na kamieniu, ale przede wszystkim praca z rodzinami. Na tym polega jego nowatorstwo. Pracownicy rozmawiają z bliskimi ofiar, szukają żyjących świadków, prowadzą notacje filmowe. Nie badają skali pomocy, ale przykłady najgorszych represji i późniejszych konsekwencji dla rodzin po śmierci bliskich. W skrócie to tworzenie przestrzeni dla tych ludzi i upodmiotowienie ich. Nie chcę, żeby byli sami. Ustaliłam tożsamość osoby, która doniosła, uratowanego, a także oprawcy z , mając tylko jego pseudonim i fałszywe nazwisko, którym się posługiwał, po to, żeby odzyskać kontrolę nad przeszłością i teraźniejszością. I żeby pomóc innym.

Plus Minus: „Moja żydowska rodzina mieszkała od ośmiu pokoleń w polskim miasteczku. Podobnie jak rodzina Magdaleny Gawin, polskiej wiceminister kultury. Jej krewnej zamordowanej przez Niemców powołana przez nią instytucja postawiła tam pomnik. Po moich przodkach nie ma śladu" – napisała w „Gazecie Wyborczej" Mikhal Dekel.

Taki był lead od redakcji, były jeszcze inne, bardziej wyszukane zdania. Najbardziej podobały mi się te „o słodkich fantazjach", w domyśle – moich. Podobnie jak nazywanie kamienia z tabliczką mianem „granitowego, czarnego pomnika", podawanie w wątpliwość ratowania przez Jadwigę Żydów, a nawet faktu wynajmowania im mieszkań przed wojną. Nie ma także śladu po browarze Tejtlów wysadzonym w powietrze przez gestapo w czerwcu 1944 roku ani tym bardziej bramy z krzyżem, do którego odwołuje się w artykule. Mikhal nie czyta i nie mówi po polsku, nie zna historii okupacji w Polsce, co więcej, nie ma pojęcia o bieżącej sytuacji, nie mówiąc o budżetach instytucji naukowych, które przywołuje. Leady od redakcji w najrozmaitszych konfiguracjach widocznych w internecie manipulują przekazem w dobrze znanym kierunku: egoizm Polaków nieczułych na los Żydów i polskie mitomaństwo.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami