I tak w latach 60. św. Franciszek był hipisem, wcześniej – wśród liberalnych protestantów – uchodził za kontestatora Kościoła (a mówimy o człowieku, który wymagał od swoich naśladowców ścisłego posłuszeństwa papieżowi), obecnie zaś jest przedstawiany jako prekursor praw zwierząt, ich obrońca i niemalże pierwszy ekolog.
To dlatego w każdej niemal dyskusji na temat chrześcijańskiego podejścia do przyrody pojawia się jego postać. Wegetarianie oznajmiają, że nie wolno jeść „braci mniejszych" (choć akurat braćmi mniejszymi to św. Franciszek określał franciszkanów, a nie zwierzęta) i że wynika to z nauczania i postawy św. Franciszka. Inni przekonują, że to właśnie ten święty nauczył nas prawdziwego szacunku dla stworzenia, a nawet był tym, od którego dowiedzieć się mogliśmy, że zwierzęta cierpią i odczuwają, tak jak ludzie. Za każdym razem, gdy zdarzy mi się napisać coś o tym, że zwierząt nie należy traktować jak ludzi, że nie są one i nie będą nigdy istotami ludzkimi, a zatem nie wolno stawiać ich wyżej (czy nawet na równi) z ludźmi, słyszę, że św. Franciszek powinien się za mnie wstydzić.