Gdy Włosi pokonali we wrześniu Holendrów na wyjeździe, wydawało się, że będą rozdawać w tej grupie karty. Ale w październiku nie potwierdzili tego ani w meczu z Polską (0:0), ani w rewanżu u siebie z Holandią (1:1). A teraz trudno nawet przewidzieć, w jakim zagrają składzie i czy na ich ławce będzie mógł usiąść trener. To jak typowanie liczb w totolotka.
Przed tygodniem Roberto Mancini dowiedział się, że ma koronawirusa. Przebywa w domowej izolacji w Rzymie, zarządza kadrą przez telefon i internet, nie poprowadził drużyny w spotkaniu towarzyskim z Estonią (4:0), kto wie, czy jego asystent Alberico Evani nie będzie musiał zastąpić go w obowiązkach również w niedzielę. Odpowiedź dadzą wyniki kolejnych testów. – Jego charyzma jest nam niezbędna – podkreśla w rozmowie z „Gazzetta dello Sport" Evani.
Przyjeżdżają i wyjeżdżają
Włosi przygotowują się więc bez selekcjonera, a także m.in. bez piłkarzy Romy: Lorenza Pellegriniego, Bryana Cristante, Gianluki Manciniego i Leonarda Spinazzoli. Ich przyjazd na zgrupowanie zablokowały włoskie służby sanitarne.
Całe zamieszanie ma związek z przypadkami koronawirusa w klubach Serie A. Na kwarantannę wysyłane są całe drużyny. Z tego samego powodu na zgrupowanie reprezentacji Polski nie mógł przybyć bramkarz Fiorentiny Bartłomiej Drągowski. Włochom groziło, że w domach zatrzymana zostanie nawet połowa kadry, dlatego Mancini zaprosił ponad 40 zawodników, by mieć z kogo wybierać.
Z Estonią zagrał tylko jeden piłkarz, który miesiąc temu rywalizował w Gdańsku z Polską – obrońca Emerson. Bronił Salvatore Sirigu, szansę dostał m.in. debiutant z Interu Alessandro Bastoni i typowany na następcę Andrei Pirlo Sandro Tonali, a gole strzelali grający na co dzień w Bundeslidze Vincenzo Grifo (dwa) oraz Federico Bernardeschi i Riccardo Orsolini. Ale Grifo zgrupowanie już opuścił. Ruch w Coverciano, włoskiej piłkarskiej centrali, jest naprawdę duży.