Przyjęcie przesyłki sprawia, że przewoźnik staje się tzw. przewoźnikiem sukcesywnym. A z tego wynika jego odpowiedzialność za utratę towaru, ale też korzyści, np. szybsze przedawnienie roszczeń z tego tytułu.
Te zasady konwencji o umowie międzynarodowego przewozu drogowego towarów (CMR) wykłada w najnowszym wyroku Sąd Najwyższy (sygn. akt.: I CSK 723/10).
Kwestia ta wynikła na tle rozliczeń regresowych, czyli kto ostatecznie ma pokryć straty przesyłki między pierwszym przewoźnikiem – tym, który przejął zlecenie, a ostatnim – który finalizował jej transport.
Firma przewozowa O. sp. z o.o. na podstawie umowy z firmą L. zobowiązała się przewieźć z Niemiec do Polski partię wózków widłowych, ale przewóz zleciła Wiesławowi K., ten z kolei spółce cywilnej, a ta firmie Henryka i Ewy P., wskazanej jako przewoźnik w liście przewozowym CMR (na podstawie wspomnianej konwencji) wystawionym na całą trasę przewozu. Po drodze doszło jednak do kradzieży ładunku. Wynikłą szkodę wyrównał ubezpieczyciel niemiecki, który przed sądem niemieckim wystąpił z roszczeniem regresowym przeciwko firmie O. Strony tamtego procesu zawarły ugodę, w której firma O. zobowiązała się zapłacić firmie ubezpieczeniowej 70 tys. euro. Następnie sama firma O. wystąpiła z regresem do ostatniego (i jedynego) przewoźnika, tj. firmy Henryka i Ewy P. Tym razem przed polskim sądem. I tu wynikła kwestia, czy do takiego przewozu ma w ogóle zastosowanie konwencja, w szczególności jej rozdział o przewozie sukcesywnym, czyli wykonywanym przez kolejnych przewoźników. W art. 34 stanowi ona, że jeżeli przewóz jest wykonywany na podstawie jednej umowy przez kilku kolejnych przewoźników drogowych, drugi i każdy następny stają się stroną umowy na warunkach określonych w liście przewozowym "przez przyjęcie towaru i listu przewozowego".
Dlaczego to takie ważne? Otóż konwencja przewiduje krótsze (zasadniczo roczne) przedawnienie roszczeń wynikających z przewozów. Tymczasem Sąd Apelacyjny w Poznaniu uznał, że nie ma ona zastosowania w tej sprawie, gdyż "pierwszy przewoźnik", a więc firma O., bezpośredni kontrahent nadawcy, w ogóle nie wykonywał przewozu, tylko zlecił go w całości innym. Nie miał więc statusu przewoźnika sukcesywnego. Zdaniem SA ma w tej sytuacji zastosowanie kodeks cywilny, przepisy o podwykonawstwie (art. 441 § 3 k.c. ), w konsekwencji zasądził od pozwanych ok. 240 tys. zł.