Z kolei w Bundestagu prezydent Macron zachęcał do zacieśnienia Unii, mówiąc, że państwa narodowe powinny wspólnie decydować o swojej polityce zagranicznej, imigracyjnej i rozwojowej. Wezwał do zdecydowanego oporu wobec antyimigranckich partii nacjonalistycznych, podzielił ruchy europejskie na postępowe i nowoczesne oraz nacjonalistyczne „pozbawione pamięci". W czasie obchodów 100. rocznicy zakończenia pierwszej wojny światowej wezwał też, razem z kanclerz Merkel, do stworzenia wspólnej armii europejskiej, stanowiącego kolejne wyrzeczenie się suwerenności narodowej. Armia taka miałaby bronić Europy przed Rosją, Chinami i USA, co oznaczałoby strategiczne odwrócenie sojuszy w Europie, rozwalenie NATO i wypchnięcie USA z Europy, otwierając drogę do marzenia o sojuszu euroazjatyckim Europy z Rosją.
Czytaj także: Andrzej Bryk: Kryzys imigracyjny - uderzenie w tożsamość Europy
Niemiecki interes ponad wszystko
Merkel zdefiniowała europejski patriotyzm jako „istniejący wtedy, gdy inni są uwzględnieni w niemieckim interesie", co oznacza, że patriotyzm innych jest legitymowany, jeśli nie stoi w sprzeczności z niemieckim jego rozumieniem.
Niemiecki patriotyzm nowożytny po zwycięstwie Prus nad Francją i zjednoczeniu od 1871 r. od początku niepohamowanie dążył do dominacji. Zaborczy nacjonalizm łączył się ze zdefiniowaniem kultury niemieckiej jako wzoru dla Europy, z przyjęciem roli bezwzględnego kulturtragera na Wschodzie Europy. Rasistowski nazizm Hitlera, niemiecka odmiana imperializmu, nie był skutkiem państwa narodowego, lecz niemieckiego specyficznie rozumianego państwa narodowego, a zarazem imperium, jednoczącego Europę pod nadzorem Niemiec. Ta niemiecka utopia jedności europejskiej przyjmuje obecnie postać pokojowej, uniwersalistycznej, łagodnej hegemonii kształtującej projekt unijny.
Macron i Merkel wzywali do zrzeczenia się suwerenności w momencie, gdy Polacy świętowali sto lat swej niepodległości 250-tysięcznym Marszem Niepodległości w Warszawie. Duża część mediów liberalno-lewicowych sugerowała, jakoby był on faszystowską, antysemicką czy neonazistowską manifestacją. „Sueddeutsche Zeitung" pisał, że „partia rządząca pielęgnuje katolicko-monoteistyczny wizerunek kraju (...) W czasie marszu rząd połączył się z ugrupowaniami ze skrajnie prawicowego marginesu. Z pewnością dla dziesiątek tysięcy Polaków marsz jest wyrazem patriotyzmu (...). Jednak państwo, które obchodzi stulecie niepodległości, stawia sobie zwykle pytanie, co ma być dalej. Bóg, Honor, Ojczyzna, pierwotne motto marszu, nie odnosi się do współczesności, nie mówiąc już o przyszłości. Pasuje natomiast doskonale do autorytarnego stylu, wiodącej idei szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego, faktycznego władcy Polski.