Od kilku tygodni mamy w mediach permanentny „koronolans" kilku ministrów i rządowych lekarzy. Licznymi wypowiedziami chcą dowieść opinii publicznej, że dzięki podejmowaniu dramatycznych decyzji i wprowadzaniu restrykcji panują nad sytuacją. Szkoda, że świąteczna rzeczywistość nadlatująca z Wysp Brytyjskich temu przeczy. A ministrom Adamowi Niedzielskiemu czy Michałowi Dworczykowi brakuje wyobraźni, by szybko zareagować na nowe zagrożenia.
Właśnie na Wyspach pojawił się nowy, bardziej zakaźny szczep koronawirusa, który rozprzestrzenia się w gwałtownym tempie. Szybko na niego zareagowały kraje takie, jak Francja, Niemcy czy Włochy. Błyskawicznie zamknęły połączenia lotnicze z Wielką Brytanią. Niemcy postanowiły też zatrzymać podróżnych z tego kraju na lotniskach, by przeprowadzili testy na obecność zarazy.
W Polsce wszystko toczy się w żółwim tempie. Po ogłoszeniu godziny policyjnej w sylwestra odpowiedzialni ministrowie zainicjowali akademickie spory – czy zakazy należy wprowadzać ustawą czy rozporządzeniem.
Tymczasem tylko w poniedziałek na wszystkich lotniskach w kraju wylądowało blisko 10 tys. Polaków z Wysp Brytyjskich. Szacuje się, że w ostatnim czasie mogło już ich przybyć nawet 50 tys. Nie są oni poddawani żadnym ograniczeniom sanitarnym czy badaniom. A pytany o to minister Niedzielski powiedział, że powinni zgłaszać się do lokalnych sanepidów. Powinni!
Dlaczego rząd zdecydował się zawiesić połączenia z Wielką Brytanią dopiero w poniedziałek od północy, choć już wcześniej miał świadomość zagrożenia? Dlaczego nie wprowadził dla przyjeżdżających kontroli sanitarnych wzorem niemieckich testów, a nawet kwarantanny, gdy nie są znane wyniki testu? Sytuacja jest kompletnie niezrozumiała, zwłaszcza że kilka dni wcześniej rząd ogłosił bardzo restrykcyjne ograniczenia, które utrudniają wyjazd do rodzin nawet mieszkających blisko siebie. Utrzymanie przy tym szeroko otwartych granic dla przybyszów z kraju, gdzie pojawiło się nowe zagrożenie, to znak, że walka z Covidem jest pozorna.